„Tischner, charakteryzując siebie w >>Dzienniku<<, stwierdza krótko: >>Niewielkie pomieszanie klepek<<. I opowiada o rozdarciu, które było udziałem wielu jego rówieśników. Odradzająca się Polska kusiła i jednocześnie odpychała, jednym dając możliwość awansu, innych wtrącając do więzień. Jaką wybrać drogę, by być w zgodzie z samym sobą?”. O „Dzienniku 1944-1949” Józefa Tischnera pisze Wojciech Bonowicz.

„Niewielkie pomieszanie klepek”
Nieznany dziennik Józefa Tischnera

Spróbujmy wyobrazić sobie tę scenę: jest jesienny wieczór 1944 r., trzynastoletni Józek Tischner wraca po lekcjach pociągiem z Nowego Targu do Rogoźnika. Może jest jeszcze ciepło, a może na polach zaległa już zimna i nieprzyjemna mgła. W pociągu ścisk, więc chłopiec siedzi z innymi na platformie. W pewnym momencie pojawia się młody niemiecki żołnierz. „Trochę umiał po polsku, więc nawiązała się między ludźmi a nim pogawędka. Wszedł, pytając czy nie ma gdzie młodych kobiet, znalazł jedną. Zaczął ciągnąć ją do towarowego pociągu, ta nie chciała, zdziwiony pytał ją, dlaczego się opiera, ta z pewnością siebie palnęła: >>Tak, żeby mnie ostrzygli?!<<. Bo AK, do której należeli i ludzie z okolicznych wsi, strzygli kobiety obcujące z Niemcami. Niemiec się pyta wszystkich nas: >>Skąd jadą?<<. Przeważna część jechała z okopów, które robiono w Łopusznej. >>A – mówi – dobrze pracować, źle iść na front<<. Następnie pyta się: >>Wszyscy tu Polocy?<<. Wszyscy! >>Módlta się – odpowiada – wnet będziecie mieć zbawienie<<”.
Albo tę, niespełna trzy lata później: Tischner jest już uczniem nowotarskiego Liceum im. Seweryna Goszczyńskiego. W szkole zjawia się wizytator. Na wszystkich, pisze w dzienniku przyszły filozof, padło „jakieś dziwne uczucie, uczucie kto wie, czy nie strachu”. Regularne wizyty przedstawicieli władz zawsze wiązały się z restrykcjami. Tym razem chodzi o dwie rzeczy: z bursy musi zniknąć obraz Matki Boskiej (na jego miejscu może ewentualnie wisieć krzyż, bo na to prawo jeszcze pozwala), ponadto należy rozwiązać Dokształcające Kółko Religijne, któremu Tischner prezesuje. Młodzież gromadzi się w auli, gdzie za rozsuwanymi drzwiami znajduje się ołtarz. „W krótkich słowach ksiądz zawiadomił o fakcie, następnie odsłoniliśmy ołtarz i wspólnie odśpiewali >>My chcemy Boga<<. Oto nasza myśl i nasza odpowiedź! (…) Po odśpiewaniu pieśni dziewczęta płakały (dwie, nie wiem, z jakiego powodu, się całowały!), myśmy mieli miny grobowe. Ani jeden uśmiech nie igrał po twarzach moich kolegów i koleżanek. Spojrzałem po auli i zdawało mi się, że tak jak chłopcy wyglądali dzisiaj, tak wyglądać musi lew za kratami, przykuty łańcuchem do klatki. Zresztą gdym się ja o wszystkim dowiedział nieco wcześniej, też miałem łzy w oczach. I zdałem sobie sprawę z tego, że dotąd byłem opozycjonistą, a odtąd jestem reakcjonistą”.
Takich sugestywnie nakreślonych scen jest w „Dzienniku” nastoletniego Tischnera mnóstwo. Świadczą o umiejętności obserwacji i literackim talencie. A jednocześnie mówią wiele o kształtowaniu się tej nietuzinkowej osobowości, o wojnie, która przeorała świadomość pokolenia, i powojennej Polsce, w której instalował się komunizm.

Dwa zeszyty formatu A5 w szeroką linię, o stronicach z eleganckim czerwonym brzeżkiem i sztywnych okładkach. Zapisane równym, czytelnym pismem, nieznacznie się, wraz z upływem lat, zmieniającym. Wiadomo było, że są, że Tischner ich nie zniszczył; co jakiś czas rodzinie i znajomym odczytywał niektóre strony. Bywało, że robił to również na publicznych spotkaniach. Niemniej po jego śmierci dziennik czekał wśród innych archiwaliów na swój czas. Kiedy pisałem biografię Tischnera, mogłem się oprzeć na kilku fragmentach, które ujawnił sam autor. Teraz trafił do moich rąk cały tekst.
Staram się być obiektywny. Zapomnieć, że z Tischnerem związana jest znaczna część mojego własnego życia, popatrzeć na ten „Dziennik” jak na dziennik kogokolwiek innego urodzonego na początku lat 30. Przypomnijmy sobie, jakie to pokolenie: Magdalena Abakanowicz, Halina Bortnowska, Andrzej Bursa, Bronisław Geremek, Krzysztof Komeda, Janusz Majewski, Krystyna Miłobędzka… Kiedy wybuchła wojna, mieli 7, 8, najwyżej 9 lat, kiedy się kończyła, byli nastolatkami, którzy widzieli i wiedzieli zbyt wiele, a jednocześnie czuli potrzebę nadrobienia straconego czasu. Życie otwierało się przed nimi – i zamykało w tej samej chwili; nieprzypadkowo Bursa pisał o „martwej perspektywie młodości”. Tischner, charakteryzując siebie w „Dzienniku”, stwierdza krótko: „Niewielkie pomieszanie klepek”. I opowiada o rozdarciu, które było udziałem wielu jego rówieśników. Odradzająca się Polska kusiła i jednocześnie odpychała, jednym dając możliwość awansu, innych wtrącając do więzień. Jaką wybrać drogę, by być w zgodzie z samym sobą?
Oczywiście, nie da się zachować obiektywizmu. Ten dziennik jest ciekawy właśnie dlatego, że jest dziennikiem Tischnera – przyszłego autora „Etyki solidarności” i „Filozofii dramatu”. Jak pisze we wstępie Marian Tischner, który zdecydował się zapiski brata opublikować, dzięki „Dziennikowi” mamy niepowtarzalną okazję, by „kogoś, kto wywarł tak ogromny wpływ na życie intelektualne nie tylko w Polsce, podejrzeć w momencie, kiedy formuje się dopiero jego sposób myślenia i styl pisania”. Filozofowie niezwykle rzadko uchylają przed nami zasłonę skrywającą ich dzieciństwo i młodość, a jeśli to robią, to na ogół widzimy już nie to, co było, ale to, co oni sami po latach chcieliby nam pokazać. Dowiedzieć się na przykład, jakie były lektury wybitnego myśliciela, gdy miał lat kilkanaście, albo jak wyglądały jego relacje z rówieśnikami – i to dowiedzieć się bezpośrednio, od nastolatka, a nie z późniejszych wspomnień – to prawdziwa gratka. Czy nie dalibyśmy wiele, żeby wiedzieć, co w szkole średniej myślał o świecie Heidegger czy Popper, co czytał Buber czy Ricoeur?
Rozległość zainteresowań – i aktywności – młodego Tischnera robi wrażenie. W lekturach jest wszystko: od wydanych właśnie w tym czasie „Kamieni na szaniec”, przez powieści Mauriaca i wiersze Eliota, po doktorat o filozofii Sołowjowa, podsunięty przez katechetę i wychowawcę, ks. Włodzimierza Pilchowskiego (największy szkolny autorytet). Każde pieniądze, jakie uda się zaoszczędzić, Tischner wydaje na książki i czasopisma (pod datą 27 maja 1947 notuje: „Zaprenumerowałem sobie >>Tygodnik Powszechny<<”). Scena, w której przyszły filozof na zabawie zamiast tańczyć z żarem opowiada swojej sympatii o przeczytanej rozprawie, mocno zapada w pamięć: „Tańczyć nie chciała, chciała mówić, bujać w obłokach. Sądzę, że z poniżeniem [powinno być: z wyższością – przyp. WB] patrzyła na tłum tańczących, podpitych uczniaków. Sama mi o tym powiedziała. Znowu rozmawialiśmy o filozofii, co zrozumiałem z Sołowiowa rozwoju dziejów, opowiedziałem jej. Postawiła mi wtedy jedno pytanie, jeden zarzut, na który chwilowo nie mogłem dać odpowiedzi. Dziś ją mam i jutro jej odpowiem”.

„Dziennik” dowodzi, że pierwszym marzeniem Tischnera było – pisać. Niespełna szesnastoletni Józek notuje, że chciałby zostać „literatem (dziennikarzem)”, ale szyfruje tę informację, zapisując ją rosyjskimi bukwami. Młody Tischner pisze opowiadania, wiersze, powieści (co rusz informuje, że zaczyna jakąś „większą całość”), humoreski do szkolnej gazetki i rozprawki na konkursy ogłaszane przez prasę lub radio. Swoje próby literackie wysyła do ukazującej się w Krakowie „Młodej Rzeczpospolitej” (gdzie debiutował m.in. Bursa), ale nie doczeka się, niestety, publikacji, bo pismo zostaje zamknięte. Ma podstawy, by swoją przyszłość wiązać z literaturą. Potrafi posługiwać się rozmaitymi stylami: w dzienniku są fragmenty napisane ciętym, ironicznym językiem, ale są i takie, w których znać wpływ Żeromskiego i Młodej Polski. Celnie charakteryzuje kolegów i nauczycieli, umie też w zwięzły sposób opisać zaobserwowane zdarzenie. Nie brak mu pilności – ale z rezultatów swoich prac rzadko bywa zadowolony.
W „Dzienniku” Tischnera humor miesza się z wielkim serio. Oto na pochodzie pierwszomajowym – w którym uczniowie zmuszeni są maszerować – jednemu z kolegów opada skarpetka. Wyskakuje więc z szeregu, żeby ją poprawić. Już po chwili są przy nim tajniacy; chłopak ląduje na UB i musi się gęsto tłumaczyć, że jego gest nie był demonstracją polityczną. Oto jedna z uczennic domalowuje na wiszącym w szkole portrecie Bieruta koniczynkę – symbol PSL-u, ostatniej legalnej opozycji. „Pech chciał, że w tej klasie uczyli się żołnierze z UB i MO i widzieli to, rzecz poszła do władz i dyrektor miał grandę. Była nawet o to konferencja”. Dziewczynę musiano wydalić ze szkoły. Oto znika jeden z kolegów. Matka odchodzi od zmysłów, bo wyszedł pojeździć na nartach i przepadł. Po kilku dniach okazuje się, że siedzi w ubeckim areszcie i czeka na proces za współpracę z podziemiem…
W miarę lektury „Dziennika” czuć, jak gęstnieje atmosfera wokół szkoły, a wybór przyszłej drogi staje się coraz bardziej problematyczny. Czy za pójście na studia trzeba będzie „zapłacić” wstąpieniem do którejś z młodzieżowych organizacji? Tischner zaczyna myśleć o filozofii, a jednocześnie zastanawia się, czy nie praktyczniej będzie wybrać któryś z mniej upolitycznionych kierunków. W czasie spowiedzi słyszy od księdza, że Kościół wiele się po nim spodziewa. „Mówił, że mam chlubnie wypełnić posłannictwo me szkolne. Wstrząsnęło to mną bardzo. Ja i posłannictwo. Potem długom nad jego słowami rozmyślał u stóp ołtarza i, prawdę powiedziawszy, uczułem po tym jakiś ciężar, jakiś ciężki obowiązek ciążący na mej duszy”, notuje Tischner.
Dodatkowym źródłem rozterek są relacje z dziewczynami. Józek jest kochliwy, a równocześnie wstydliwy. W jego stosunku do kobiet najbardziej odbija się klimat tamtej epoki: jest w nim ciekawość pomieszana z dystansem, a niekiedy także – z resentymentem. Kobiety bywają oskarżane o przyziemność i brak ideałów. Wpływ na taką ocenę mógł mieć zarówno ksiądz katecheta, jak i rodzice, którzy starali się syna kontrolować. Czytając fragmenty, w których Tischner bardzo surowo ocenia swoje koleżanki (i kobiety jako takie), dobrze jest pamiętać, że mogły być one pisane „pod mamę” – żeby ją uspokoić.
Rodzice bowiem, a zwłaszcza mama, zaglądali do dziennika (co odnotowane zostało przez autora z oburzeniem). Zresztą zajrzeć doń mogli również koledzy, nauczyciele, ksiądz, kierownik bursy, a w przypadku jakiejś draki zapiski mogły nawet trafić w ręce ubeków. Jak na tyle okoliczności niesprzyjających, dziennik – trzeba to podkreślić – jest bardzo bogaty w szczegóły, a wyznania Tischnera brzmią niezwykle szczerze.

Ostatnie zapisy dotyczą spraw, o których po latach autor „Filozofii dramatu” mówił niewiele. Pod datą 28 maja 1949 r. osiemnastoletni Tischner notuje: „Zapadały momenty jak kamienie w wodę. Zdecydowałem się. Nie ma dwóch zdań, z Bogiem walczył nie będę, jest to rzecz niemożliwa w żadnym wypadku. (…) Poddaję się Twojej woli, Panie. (…) Tyś jest Wielki, ale ja jestem sługą Twoim. >>Kamieniem przez Ciebie rzuconym na szaniec<<”.
Trudno czytać te słowa bez wzruszenia… Obserwujemy już nie tylko rodzenie się intelektualnego formatu Tischnera, ale również – jego kapłaństwa. W mówieniu o własnym powołaniu Tischner był niezwykle dyskretny. A jednak nie wyrwał i nie spalił tych ostatnich stron. Choć momentami manieryczne, zapisy z tego burzliwego okresu robią ogromne wrażenie. Co było katalizatorem takiej a nie innej decyzji? Śmierć uwielbianego katechety? Lektury? Jakieś inne motywy? „Ktoś na teologię się wybrał, bo go baby wepchnęły, bo od życia uciekł, by mu zbrzydło… Potem opuszcza bramy konwiktu i staje zrozpaczony: wyrzucono go w samo serce tego życia, od którego uciekł…”, notuje przytomnie.
Zarówno te, jak i ostatnie słowa „Dziennika” dowodzą, że Tischner nie wstępuje do seminarium z zamkniętymi oczami. Jest wiele rzeczy, które nie podobają mu się w przeszłości Kościoła i w postawie współczesnych księży. Marzy mu się Kościół, który nie będzie się koncentrował na sobie, lecz będzie miał odwagę podejmowania problemów społecznych. „Nienawidzę psychozy alumnów seminariów duchownych, ale wierzę w Ewangelię, Pismo święte i w Boga. Ale nade wszystko wierzę w Miłość!”, podkreśla z mocą.
Warto przypomnieć, że taki właśnie tytuł nosić będzie ostatni tekst, jaki Tischner opublikuje przed śmiercią – „Miłość”.

Artykuł w nieco skróconej i zmienionej wersji ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” nr 38/2014. „Dziennik” Józefa Tischnera – także w bardzo atrakcyjnych pakietach – można zamawiać tutaj.