„Wiara jest przeciwieństwem pesymizmu, depresji, braku nadziei”, mówi Jan Grosfeld w książce „Pałac plonie”, będącej zapisem rozmów przeprowadzonych przez Sławomira Jacka Żurka. Były redaktor „Znaku” i członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów opowiada m.in. o swoich korzeniach, swoim przeżywaniu katolicyzmu, relacjach żydowsko-chrześcijańskich i sytuacji Kościoła polskiego i Kościoła w świecie.

 

Głos Jana Grosfelda jest głosem ortodoksyjnym, a jednocześnie głosem uwzględniającym różne perspektywy i w tym sensie otwartym.  Dlatego zresztą jego świadectwo jest tak ciekawe. Z wykształcenia ekonomista i politolog, wieloletni wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, znaczną część swego życia poświęcił budowaniu mostów między chrześcijaństwem a judaizmem. Od 1985 roku uczestniczy w Drodze Neokatechumenalnej i również z tej perspektywy patrzy na Kościół i dialog międzyreligijny. Poniżej zamieszczamy fragment książki.

 

Co jest najtrudniejsze w ewangelizacji?

Najtrudniejsza, a często niemożliwa jest ewangelizacja ludzi religijnych. Dlatego idea pierwotna naszych wspólnot była taka, by Dobrą Nowinę najpierw kierować przede wszystkim do ludzi spoza Kościoła, tych oddalonych. Jeżeli Ewangelia do nich trafia, to najczęściej głęboko, bo oni nie mają żadnych wyobrażeń religijnych. Są jak tabula rasa; przychodzą do Boga w swojej prostocie, nie kryjąc grzechów, co jest bardzo piękne i często owocne. Przypominają ludzi z buszu, o których opowiadają misjonarze. Tubylcy, którzy w Afryce słuchali Dobrej Nowiny, zapytani na koniec katechez, czy znają język angielski, w którym były one głoszone, odpowiedzieli, że nie. Na pytanie: „Dlaczego więc słuchaliście aż do końca?”, odpowiedzieli, iż czuli, że mówi się coś bardzo ważnego. Słowo trafia do nich głęboko i o wiele skuteczniej niż do Europejczyków, którzy są zaszczepieni, uodpornieni na mowę religijną. Dziś we Francji większość księży posługujących w Kościele katolickim to czarnoskórzy mężczyźni pochodzący z dawnych kolonii francuskich. Wiele razy miałem możliwość ich słuchać. Widoczne było ich zaangażowanie, radość, świeżość, w przeciwieństwie do rutyny oczywistej oczywistości, z jaką tak często stykamy się w naszych kościołach. Ten rutyniarski, często smutny, pełen moralizmów sposób przepowiadania i obecności księży można streścić krótkim wyrażeniem: „Pan Jezus jakby zmartwychwstał”.

Skądinąd czasami jestem bardzo zdziwiony, że w tym dość tradycjonalistycznym, mocno klerykalnym polskim Kościele wspólnoty neokatechumenalne są znacznie liczniejsze niż na przykład w potężnie zlaicyzowanej Francji czy Niemczech… Choć zarazem jest w nich wielu braci i sióstr, którzy przyszli spoza Kościoła. Znają oni tylko ten Kościół, Kościół posoborowy, odnowiony, Kościół powstały w wyniku nowej ewangelizacji. Z czasem widać też różnicę pomiędzy katechistami, którzy wywodzą się z tradycyjnego Kościoła, i tymi złowionymi spoza niego. Tych drugich charakteryzuje pewna świeżość i żywotność przepowiadania.

Podsumowując, należy powiedzieć, że nie ma co liczyć, iż po pewnym czasie kościoły w Europie i w Polsce z powrotem masowo się zapełnią. Od dawna mówi się, że trzeba stawiać na młodych i ewangelizować oddalonych. Skądinąd młodzi znajdują się pod tak olbrzymią presją obecnej cywilizacji, odrzucającej Boga, że już teraz okazują się bardziej uodpornieni na religię, na Kościół, na wszelkie przepowiadanie – choćby w porównaniu z niektórymi ludźmi bardziej doświadczonymi życiowym cierpieniem i rozczarowaniem rozpowszechnianymi ułudami.

Czy upadek Kościoła w Polsce jest dla Ciebie powodem zmartwień?

Czy mamy do czynienia z upadkiem? Nie wiem. Na pewno powodem zmartwień będzie już w niedalekiej przyszłości infrastruktura budowlana kościołów, bo skoro one pustoszeją… Zresztą na Zachodzie ten problem pojawił się już dawno temu i częste są przypadki sprzedaży budynków parafialno-diecezjalnych, a w samych kościołach nierzadko urządzane są muzea czy tym podobne instytucje. Niektórych kościołów z powodu ich brzydoty z pewnością nie warto żałować i będzie można je po prostu rozebrać. Natomiast prawdziwy powód do zmartwienia tkwi w pytaniu, czy po masowych odejściach zostanie w Kościele owa „Reszta”, czy znajdą się tacy chrześcijanie, którzy będą solą, światłem, zaczynem. Co najmniej już od pół wieku w Europie Zachodniej widać jasno, że najbardziej adekwatną i najgłębiej zmieniającą ludzkie życie formą chrześcijaństwa we współczesnych nam warunkach są małe wspólnoty.

Ciekawe, że Droga Neokatechumenalna powstała w latach sześćdziesiątych XX wieku, czyli równolegle z obradującym w Rzymie Soborem Watykańskim II, który postulował budowanie parafii jako wspólnoty wspólnot. Chcę podkreślić, że nie krytykuję innych rzeczywistości posoborowych. One też kształtują chrześcijan, ale dziś naprawdę trzeba zaczynać od podstaw, bo nowa ewangelizacja oznacza, że nie zaczynamy od nauki katechizmu i dogmatów, lecz zupełnie inaczej, od fundamentów, czyli od przepowiadania Dobrej Nowiny. I ten kerygmat kierowany do człowieka współczesnego nie może być oderwany od życia, gdyż tylko wtedy, gdy będzie dźwięczał egzystencjalnie w ludzkim wnętrzu, pociągnie ludzi ku Bogu, w którym – i tylko w Nim – jest życie…

Wobec tego jaka jest dobra nowina dla współczesnego człowieka?

Najważniejszy problem współczesnego człowieka polega na tym, że on tak naprawdę nie wie, po co żyje. W związku z tym sam sobie i innym kreuje rozmaite sensy swojego istnienia. Człowiek ten myśli, że jego życiu nada sens i ocali go od pustki nauka, kariera, rozrywka, sport, podróże, działania ekologiczne i wszelka walka o tak zwane wartości. Wszystko to piękne i wartościowe, ale rzeczy te nie dają człowiekowi spełnienia. Poczucie satysfakcji z nich szybko się kończy i potem można jedynie wspominać, jak było dobrze. Tymczasem człowieka zawsze nurtuje pytanie: co dalej? Co będzie, jak już utracę siły, zdrowie albo nie będę miał pieniędzy, gdy opuszczą mnie najbliżsi? Co wtedy? Człowiek doświadcza wówczas jedynie wielkiej, egzystencjalnej, także afektywnej dziury w swoim sercu. Ta śmiertelna choroba „kardiologiczna” musi być leczona głęboko, najczęściej w szpitalu duchowym, gdzie można przeprowadzić odpowiednie zabiegi, także „operacyjne”.

Książkę „Pałac płonie” można zamówić tutaj.