„Wspomnieniom polskiej przeszłości wciąż towarzyszy plusk wody, w której topimy jednych bohaterów i z której wydobywamy innych, by zastępowali świeżo utopionych”, pisał ks. Tischner w połowie lat 90. Zachęcając wszystkich, by połączyli odpoczynek z myśleniem, w ramach niniejszego cyklu zapraszamy do lektury nieco lżejszych lub mniej znanych tekstów autora „Etyki solidarności”. Dziś publikujemy krótki szkic zatytułowany „Niepodległość”.
Kiedy się walczy o niepodległość narodu, na drugim planie pozostaje pytanie, czym ta niepodległość jest w swej istocie. Wiadomo, niepodległość to niepodległość. Niepodległość oznacza, że kraj pozostaje bez „obcych” – bez obcych urzędników, obcej władzy, obcego języka. Obcymi są: Rosjanie, Prusacy, Austriacy. Niepodległość oznacza, że Polacy nie służą już w obcym wojsku, że dzieci w szkole nie uczą się w obcym języku, że obywatele nie płacą podatków obcemu władcy. Wszystkie te określenia mają jednak charakter negatywny. Niepodległość nie jest podległością. Co pozytywnego można powiedzieć o niepodległości? Czym ona jest bez odniesienia do „obcych” – do Rosjan, Niemców, Austriaków?
W wieku dziewiętnastym można było wyróżnić co najmniej dwa nurty w myśleniu o niepodległości.
Nurt pierwszy można powiązać z postacią Adama Mickiewicza, choć miał on wielu innych przedstawicieli. W wykładach paryskich o literaturze słowiańskiej Mickiewicz mówił: „A zatem, jak okazują dzieje Polski, lud ten dążył zawsze do zaprowadzenia rządu, do stworzenia społeczeństwa kierującego się wewnętrznym popędem i dobrą wolą… Dodam jeszcze, że najlepiej urobić sobie można wyobrażenia o stanie władz w naszym kraju, czytając niektóre karty dzieła Swedenborga, gdzie mówi o krainie duchów: »Jest to królestwo, w którym nie masz praw pisanych – powiada – to królestwo, gdzie duchy zawsze są w pogotowiu wymieniać wzajemnie usługi, korzystać w każdej chwili z nowych, nieustannie się zmieniających związków i odnosić z nich pożytek«. I nie bez przyczyny filozof polityczny Królikowski powiedział śmiało, że w przeznaczeniu przyszłej Polski jest nie mieć praw pisanych. Gdyby tylko te słowa wyrzekł, już by miał zaszczytne miejsce wśród polskich pisarzy”.
Z przytoczonych słów wynika, że wszelkie zło, jakie przydarza się w Polsce, jest wynikiem niewoli. Jeśli Polak zabija Polaka, jeśli Polak żyje w niezgodzie z Polakiem, jeśli go okłamuje i krzywdzi, to dlatego, że niewola nie pozwala ujawnić się jego naturalnej dobroci. Dajcie Polakom wolność, a będą żyć wedle tego, kim są. Ponieważ z natury swej są dobrzy, będą żyć dobrze.
Pogląd ten może dziś zdumiewać. Nie był on jednak w owych czasach odosobniony. Były to czasy walki o wyzwolenie ludów i narodów. W czasach walki, gdy ludzie umierają za wartość, o którą walczą, dochodzi do wielkiej mitologizacji owej wartości. Wolność staje się absolutnym dobrem, a niewola absolutnym złem. Niewola jest wszystkiemu winna. Podobne zapatrywania głosił Jan Jakub Rousseau, z tą tylko różnicą, że źródeł zła dopatrywał się nie tyle w niewoli narodowej, co w niewoli, która płynie z całej cywilizacji. Już na naszych oczach po upadku komunizmu podobne poglądy głoszą niektórzy intelektualiści rosyjscy. Poszukując źródeł stalinowskich zbrodni, wskazują na inne narody – na Gruzinów, Łotyszów i na Polaków – jako rzeczywistych przestępców, ofiarą których miał paść również „naturalnie dobry” naród rosyjski. Także anarchiści rozmaitych odmian żywią podobne przekonanie. Anarchiści występują przeciwko wszelkiej władzy, ponieważ władza ogranicza wolność, a ograniczenie wolności oznacza ograniczenie spontanicznej dobroci człowieka; całe zło bierze się z przemocy władzy. Tak więc przekonanie Mickiewicza o naturalnej dobroci polskiej duszy nie jest czymś wyjątkowym. Dodajmy do tego przeświadczenie, podzielane przez niemal wszystkich romantyków, że Polska weszła w okres historycznej pokuty, wynikiem której będzie oczyszczenie jej duszy z grzechów, jakie popełniła w wiekach bezpośrednio poprzedzających.
Zupełnie inne przekonanie wyrażali tacy myśliciele jak Maurycy Mochnacki, czy Cyprian Norwid. Zatrzymajmy się przy tym ostatnim. Znamy na pamięć słowa Norwida z listu do Michaliny Zalewskiej z 1862 r.: „Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym”. Mniej znane są inne jego wypowiedzi. W liście do Karola Ruprechta z 1863 roku pisze on: „…Polacy rachują raczej na (jak mówią) poświęcenie krwi pokoleń co piętnaście lat – na periodyczną rzeź niewiniątek, aż Bóg z obłoków wyjrzy…”. I dalej: grzechem Polaków jest grzech „społeczności nie wojującej nigdy myślą i nie mającej żadnej wiary w siłę myśli i prawdy…”. Rok później, snując uwagi na marginesie przebiegu powstania styczniowego, Norwid napisze: „Czy chcesz wiedzieć, dlaczego nic logicznego nie ma i być nie może? Dlatego, że na całym globie nigdzie Inteligencja nie jest więcej uzależnioną i więcej poniżoną, jak w Polsce. Wszyscy ludzie umysłowo pracujący są klienty, rezydenty, guwernery… bez ustalonych położeń, i inicjatywa ich jest albo nijaka, albo paroksyzmowo-anormalna! Cały mózg Polski od wieku przeszło nie jest umieszczony na tej wyżynie form człowieka zbiorowego, gdzie mózg bywa, ale w pośladkowych nizinach i czaszce wręcz przeciwnych. Nic więc logicznego być nie może – a że historia nie cierpi próżni, więc zapełnia ten rozstęp przypadkami, trafami, akcydensami, nieszczęściami co piętnaście lať’. W tym samym liście pisze na temat ówczesnego rządu powstańczego: „Rząd jest konspiracyjny i koniec. Ma jednak siłę… skompromitowania każdego, a oszczędzania nikogo… – jest negatywny i za wypadkami idący…”
Pozostańmy jeszcze przy Norwidzie. Norwid był przekonany o wychowawczej roli ówczesnej literatury. Ona ma „pokrzepiać serca”, podnosić na duchu, krytykować, ale również pouczać. Dlatego nie podzielał entuzjazmu ówczesnej emigracji dla Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza: „…ukochany Ojczysty Poemat Narodowy Pan Tadeusz to jest poemat narodowy, w którym jedyną figurą serio jest Żyd… Zresztą: awanurniki, safanduły, facecjoniści, gawędziarze i kobiet narodowych dwie: jedna Telimena: metresa-moskiewska, druga – Zosia: pensjonarka. Zapewne, że poemat ów arcynarodowy, w którym jedzą, piją, grzyby zbierają i czekają, aż Francuzi przyjdą zrobić im Ojczyznę…”
Wszystko wskazuje na to, że Norwid wiedział, co się wówczas działo w europejskiej myśli politycznej. Znał zręby filozofii Oświecenia, znał niemieckich idealistów z Heglem na czele, śledził rozwój francuskiej refleksji nad władzą, republiką, religią. Porównując resztę Europy z Polską, mógł tracić nadzieję. Na dodatek jego krytycyzm pozostawał w zapomnieniu. Żaden z cytowanych listów nie był znany ówczesnemu pokoleniu.
Porównanie wypowiedzi Mickiewicza i Norwida postawiło na ostrzu noża pytanie: niepodległość? – tak, ale czego niepodległość? Czy wystarczy obalić przemoc, by dobro samo rozkwitło? Czy wystarczy, by zginął śnieg i pszenica już sama wyrośnie? Czy po złej władzy musi zawsze pojawić się dobra władza? Czy wolność narodu jest zawsze wolnością tego, co w narodzie najlepsze?
Po odzyskaniu niepodległości okazało się, że z niewolą i polskością nie jest tak prosto, jakby się wydawało. To nie jest tak, że Polacy mają aż tak dobre serca, iż nie potrzebują praw pisanych. Co nie znaczy, oczywiście, że mają „złe serca”. Po prostu czym innym jest życie osobiste w rodzinie czy małych wspólnotach, a czym innym życie społeczne w państwie. Odrodzona Polska padła ofiarą nowych konfliktów. Dała znać o sobie nie rozwiązana do końca kwestia chłopska. Nie było już pańszczyzny, ale wlokły się sprawy parcelacji. Raz po raz wybuchały strajki robotnicze. Sprawa narodowa ukazała swą drugą twarz: tym razem większość nie umiała sobie poradzić z mniejszościami narodowymi. Pierwszy prezydent wolnej Rzeczypospolitej pada ofiarą zamachu. Gdzie leżą źródła konfliktu? Trzeba powiedzieć jasno: idea dobra wspólnego została przysłonięta i zamazana rozmaitymi wyobrażeniami dobra partykularnego. Tak więc raz jeszcze na ostrzu noża stanęło pytanie: niepodległość? – tak, ale czego niepodległość?
Druga wojna światowa oznaczała koniec i zarazem początek jakiejś historii. Oznaczała przegraną nacjonalizmu, czyli koniec praw narodu jako wartości wyższej niż prawa człowieka. Nie oznacza to jednak końca patriotyzmu. Naród jest wielką wartością, ale jest nią tylko wtedy, gdy nie sprzeciwia się, lecz służy rozwojowi człowieczeństwa człowieka. Po drugiej wojnie światowej państwa narodowe godzą się na poddanie swoich ustaw i działań pod prawodawstwo międzynarodowe. Nowego znaczenia nabiera Organizacja Narodów Zjednoczonych. Powstaje zjednoczona Europa, której celem jest zapobieżenie konfliktom zbrojnym między narodami europejskimi. Cokolwiek by się rzekło, cel ten zostaje osiągnięty. Konflikty w zjednoczonej Europie nadal istnieją, ale są rozwiązywane bez przemocy, na drodze pokojowej. Idea niepodległości nie zostaje przekreślona, ale zmienia swój sens: niepodległość oznacza życie we wzajemności czyli pełną autonomię narodu obok i wraz z innymi narodami.
Polscy powstańcy mówili: „za naszą wolność i waszą”. W wezwaniu tym kryła się głęboka prawda. Nie może być wolnym naród, który uciska inny naród. Jeśli jakiś człowiek naprawdę ceni wolność, nigdy nie będzie odbierał wolności innemu człowiekowi. Wręcz przeciwnie, będzie dążył do tego, by jego bliźni także był wolny.
W naszym dzisiejszym postkomunistycznym świecie sprawa wolności i niepodległości wiąże się z wieloma problemami. Zwrócę uwagę na dwa.
Pierwszy problem to problem zniewolenia. Okazuje się, że nie wystarczy czysto zewnętrzne odzyskanie wolności. Zniewolenie może przeniknąć do wnętrza człowieka i stać się jego drugą naturą. Są ludzie, którzy po zniknięciu pierwszej niewoli, odkrywają, jak wielkim przywilejem może być dla człowieka pozostawanie w cudzej niewoli. Mimo takich czy innych niedogodności, niewola dostarcza człowiekowi poczucia zupełnej niewinności. Niewolnik może kraść, zdradzać, zabijać i mieć przy tym zupełnie czyste sumienie. Nie on bowiem jest winien, winna jest władza. Kto przechodzi z niewoli do wolności, ten musi być gotowy na przyjęcie winy. A to wydaje się ponad siły. Stąd bierze się zadziwiające zjawisko: oto ci, którzy wczoraj jeszcze wzywali do obalenia tyrana, dziś w wolnych wyborach dopraszają się jego powrotu. Wielki Inkwizytor u Dostojewskiego mówi: „Czyś zapomniał, że człowiek woli spokój, a nawet śmierć, od wolnego wyboru w poznaniu dobra i zła? Nie ma nic bardziej ponętnego dla człowieka nad wolność sumienia, ale też nie ma nic bardziej męczącego”. Tak więc „…skończy się na tym, że przyniosą nam swoją, wolność do naszych nóg i powiedzą: »Weźcie nas raczej w niewolę i dajcie nam jeść«”
Wynika stąd, że sprawa wolności i niepodległości nigdy nie może być do końca zamknięta. Wciąż trzeba ją stawiać na nowo, wciąż na nowo rozumieć.
Rozważając sprawę niepodległości, nawiązujemy do przeszłości, do bohaterów tej sprawy. Tym samym dokonujemy wyboru jej bohaterów. Dzień dzisiejszy wysuwa na plan pierwszy Józefa Piłsudskiego. Ignacego Paderewskiego, Romana Dmowskiego, potem Wincentego Witosa i wielu innych. Dotychczas tak się najczęściej składało, że wybór jednego bohatera łączył się z pominięciem innego. Tak jakoś się wydawało, że polska łódź jest za ciasna, żeby pomieścić postawy sobie przeciwne, ot choćby takie jak Traugutta i Wielopolskiego. Wspomnieniom polskiej przeszłości wciąż towarzyszy plusk wody, w której topimy jednych bohaterów i z której wydobywamy innych, by zastępowali świeżo utopionych. Wydaje mi się, że na przykład we Francji jest inaczej. Tam na pomniku chwały narodowej może stanąć zarówno Robespierre, jak król, któremu Robespierre kazał ściąć głową, a nawet ten, kto ściął głowę Robespierre’owi. Z pewnością na to trzeba było czasu. Bo we Francji nawet zbrodnia może być wielka, pod warunkiem, że jest to zbrodnia francuska.
Na naszym panteonie niepodległości nie umieszcza się Norwida. Najczęściej recytuje się Mickiewicza. Nikt nie wspomni o Karolu Libelcie, Bronisławie Trentowskim czy Sewerynie Goszczyńskim. Najbardziej zastanawiające jest jednak to, że w ogóle nie mówi się o Mikołaju Koperniku. Dlaczego? Czy dlatego, że on po raz pierwszy na dobre włączył Polskę do Europy? Czy dlatego, że w swoim czasie nie podobał się Kościołowi? A może dlatego, że podobno stworzył całkiem nowoczesną teorię pieniądza? W każdym razie w dzień niepodległości nikt nie idzie na grób Kopernika. Zdaje się, że w inne dnie też się nie chodzi.
Może to przypadek. Po prostu nikt jakoś o tym nie pomyślał. A może w tym zaniedbaniu jest jakiś głębszy sens? Może Norwid ma nadal rację? Może nadal widać w tym grzech, grzech Polaków – „grzech społeczności nie wojującej nigdy myślą…”
Gdyby tak naprawdę było, znaczyłoby to, że do odzyskania pełnej niepodległości jeszcze nam czegoś brakuje.