„Bardzo ładnie i pięknie mówi dzisiejsza Ewangelia, że >>do swoich przyszedł, ale swoi Go nie przyjęli<<. Byli tacy, którzy Go nie przyjęli. Może Mu nawet ofiarowali jakiś dar, ale Mu nie ofiarowali siebie. Może rzucili przed stopy Boga jakiś kawałek chleba, kawałek sera, jakąś owieczkę, ale siebie zatrzymali dla siebie”, mówił ks. Tischner w Starym Sączu w Boże Narodzenie 1987 roku.
Oto treść tego kazania, wygłoszonego w Uroczystość Bożego Narodzenia w kościele Sióstr Klarysek. Tekst pochodzi z książki „Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980-1992”:
Mamy przed oczami stajenkę betlejemską. Widzimy narodzone Dziecię. Widzimy pokłon pasterzy. Za kilka dni zobaczymy hołd złożony Dziecięciu przez dalekich mędrców. Nad dachem stajenki betlejemskiej słyszymy śpiew aniołów. Wierzymy głęboko, że oto Słowo, przedwieczne Słowo, stało się ciałem i zamieszkało między ludźmi. Że Syn Człowieczy pojawił się wśród nas.
Ale żeby zrozumieć dobrze te wszystkie obrazy, musimy się trochę cofnąć w czasie i zobaczyć całe napięcie, cały dramat, a nawet jakąś tragedię, która tym obrazom towarzyszy. Musimy zdać sobie sprawę z jednego: że dla Żydów, dla wierzących, pobożnych Żydów, pójście pasterzy do stajenki betlejemskiej i oddanie hołdu nowo narodzonemu Dziecku tak, jakby to Dziecko było Bogiem – że dla Żydów coś takiego oznaczało zaparcie się wiary. Ta droga pasterzy do Betlejem była dla Żydów jednocześnie drogą jakiegoś zaparcia się. Zaparcia się ideału religijnej wiary przodków. Żydzi przecież byli głęboko przekonani, że nic, co boskie, nie może się pojawić w człowieku – bo Boga widzieć nie można. Bóg się objawia poprzez gromy, na Syjonie, poprzez błyskawice, poprzez trzęsienia ziemi, czasem, niekiedy, Bóg może rozmawiać z wybrańcami, jak rozmawiał z Mojżeszem. Ale kiedy razu jednego Bóg rozmawiał z Mojżeszem, to ludzie nie mogli patrzeć na Mojżesza, ponieważ jakiś niezwykły blask promieniował z jego twarzy. Mojżesz musiał sobie zasłonić twarz. Boga nie można dotknąć, Boga nie można widzieć, Boga nie można słyszeć tak, jak się słyszy pierwszego lepszego człowieka. Lecz oto pasterze idą do stajni betlejemskiej, prowadzeni jakimś niezwykłym głosem aniołów. Nie wiemy, co oni wtedy czuli, co myśleli, czy zdawali sobie sprawę z tego, co się dokonuje. Ale dokonywały się rzeczy głębokie, rzeczy, powiedziałbym nawet, niebezpieczne: niebez-pieczne dla dawnej wiary Izraela.
I tutaj, moi drodzy, dochodzimy do sprawy, która także dla nas jest sprawą niezwykle ważną. Pytamy bardzo często o to, jakie znaki daje człowiekowi Bóg. Jakimi słowami Bóg do człowieka przemawia? W jaki sposób Bóg objawia człowiekowi swoją wolę? Trzeba powiedzieć, że są to dziwne znaki. Nigdy nie są to znaki całkiem jasne, całkiem jednoznaczne. Bóg, mówiąc do człowieka, posługuje się znakami, które nie do końca mówią to, co chcą powiedzieć. Śpiew aniołów. Co znaczy ten śpiew? Dziecko narodzone w żłobie. Co znaczy to Dziecko? Jaki to jest znak dla człowieka? Znaki Boga są znakami, które nie zawsze łatwo odczytać. I dlatego bardzo często wyglądają niebezpiecznie. Wydaje się niekiedy człowiekowi, że idąc za znakiem Boga, dokonuje jakiegoś odstępstwa, jakiejś zdrady, że naraża się na najwyższe niebezpieczeństwo. Nie tylko fizyczne niebezpieczeństwo, nawet nie tylko moralne niebezpieczeństwo – ale także na niebezpieczeństwo religijne.
Powiedziano o Chrystusie, że będzie „kamieniem obrazy”. Na Nim będą się potykać ludzie. Jedni pójdą dalej za tym znakiem, inni się będą odwracać. Jest kamieniem obrazy dla Żydów, Grecy będą się Nim gorszyć. Dlatego że Chrystus jest znakiem, ale znakiem nie do końca jasnym. Człowiek, czytając ten znak, musi dokonać jednocześnie jakiegoś wewnętrznego wyboru, podjąć wewnętrzną decyzję. Bóg, kiedy posyła do człowieka swoje znaki, kiedy mu daje znak, domaga się przede wszystkim wyboru. Najważniejsze jest to, ażeby człowiek wtedy wybrał. I z tym wyborem przyszedł do Boga. Sam wybór jest tutaj o wiele ważniejszy niż to, co z tego wyniknie. Pasterze idą do stajenki betlejemskiej. Czy to jest ważne, co niosą Panu Bogu? Co mają w rękach? Czy chleb, czy ser, czy jakiegoś baranka, czy owieczkę? Naprawdę, to nie jest ważne. Najważniejsze jest to, że postanowili jednak do tej stajenki pójść. I tak jest z człowiekiem. W pewnym sensie, nie jest ważne to, co człowiek Panu Bogu przyniesie. Wszystko, co przyniesie, jest Bożą własnością. Tylko jedno nie jest Bożą własnością: sam człowiek. Dlatego najważniejsze jest to, ażeby człowiek sam siebie przed Boga przyniósł. Dar może się zmieniać, może być raz taki, raz inny, ale ofiarodawca musi pozostać ten sam.
Czytając znaki, które nam Bóg daje, trzeba abyśmy byli przygotowani na tę wewnętrzną decyzję. Naprawdę, nie jest tak bardzo istotne, co ty zrobisz, odpowiadając na wezwanie Boga. Najważniejsze jest, żebyś w ogóle chciał coś zrobić. Żebyś w ogóle do tej stajenki betlejemskiej przyszedł. Żebyś odczytał znak jako znak sobie dany. Bo Słowo Boże ma trafić do człowieka – i z człowieka uczynić dar dla Boga.
Bardzo ładnie i pięknie mówi dzisiejsza Ewangelia, że „do swoich przyszedł, ale swoi Go nie przyjęli”. Byli tacy, którzy Go nie przyjęli. Może Mu nawet ofiarowali jakiś dar, ale Mu nie ofiarowali siebie. Może rzucili przed stopy Boga jakiś kawałek chleba, kawałek sera, jakąś owieczkę, ale siebie zatrzymali dla siebie. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. I dlatego pasterze, którzy niewiele jeszcze rozumieli ze spraw, jakie się wówczas działy, odpowiedzieli na we-zwanie Boga tak, jak człowiek odpowiedzieć powinien: przynieśli do stajni betlejemskiej siebie. I to był znak, że właściwie odczytali znaki, jakie Bóg do nich przesłał.