„Widząc, iż Niemcy zauważają ich cierpienie, Żydzi i Polacy odpowiedzieli wdzięcznością. To z kolei zrodziło wdzięczność po stronie niemieckiej, która zrozumiała, że Polacy i Żydzi ich jeszcze szanują. Tak pojawiła się możliwość nawiązania dobrych relacji, zaufania”, mówi w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” ks. Manfred Deselaers.

Ks. Manfred Deselaers jest wiceprezesem Fundacji Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, działającego na rzecz porozumienia polsko-niemieckiego i chrześcijańsko-żydowskiego. Urodzony w Düsseldorfie, święcenia kapłańskie przyjął w 1983 roku, a od 1989 mieszka na stałe w Polsce. Za swoją działalność otrzymał m.in. Nagrodę Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera w 2005 roku.

Wywiad zatytułowany „Ksiądz u progu Auschwitz” – którego fragmenty publikujemy poniżej – ukazał się w dodatku specjalnym „Tygodnika Powszechnego” (nr 5/2016) z okazji 71. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Rozmowę przeprowadziła Anna Goc.

Anna Goc: Zajmuje się Ksiądz pojednaniem. Czyli czym?

Ks. Manfred Deselaers: Mówienie o pojednaniu jest trudne, bo za każdym razem trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie: „Co i z jakiego powodu dzieli?”. Można np. spytać: „Dlaczego ja mam się z panią pojednać?”.

Ja jestem Polką, Ksiądz jest Niemcem. Spotykamy się w Auschwitz.

Tak, ale ja pani nic złego nie zrobiłem. Nie mogę też przepraszać za to, że jestem Niemcem. Pani nie może mi przebaczyć w imieniu ofiar. Pojednać mogą się ci, którzy się dziś spotykają i których teraz coś dzieli.

Co nas może dziś dzielić?

Pamięć i związane z tym podejrzenie: że Niemcy są wciąż tacy, jacy byli ci w obozach, a Polacy – także przez wzgląd na doświadczenia wojenne – są inni. Czyli to, co pamięć może z nami dziś zrobić.

A z Księdzem co robi?

Dla mnie pamięć jest obowiązkiem. Ale przypomina też o cierpieniu, które trudno pojąć. Jest jak rana na naszej relacji. O pojednaniu możemy mówić, gdy mimo tej rany udaje nam się dziś żyć razem.

Dlatego ponad dwadzieścia lat temu zamieszkał Ksiądz w Oświęcimiu?

Tak, choć nie żyję przeszłością, tylko ludźmi, których dziś tu spotykam: młodzieżą przyjeżdżającą do naszego Centrum Dialogu i Modlitwy, odwiedzającymi nas byłymi więźniami… Razem próbujemy budować przyszłość i uczyć odpowiedzialności w czasach, kiedy wyzwania są już inne.

Te wyzwania różnią się przecież od tych, które stawiali sobie działacze na rzecz pojednania tuż po II wojnie światowej.

Jestem Niemcem i wiem, że od strony niemieckiej zbliżenie się do tematu własnej winy było trudnym procesem. Nikt nie chce mówić o zbrodniach, których dokonał. Niewielkim grupom, które zaczynały ten proces, udało się dzięki temu, że reakcje na ich działania były pozytywne. Widząc, iż Niemcy zauważają ich cierpienie, Żydzi i Polacy odpowiedzieli wdzięcznością. To z kolei zrodziło wdzięczność po stronie niemieckiej, która zrozumiała, że Polacy i Żydzi ich jeszcze szanują. Tak pojawiła się możliwość nawiązania dobrych relacji, zaufania.

Jak zbliżyć się do własnej winy?

Wydaje mi się, że musi dojść – choć nie zawsze dosłownie – do momentu, gdy sprawcy płaczą nad losem ofiar. Nie wiem, jak inaczej można przyjąć czyjeś cierpienie do własnego serca. Jak inaczej można żałować.

O czyje łzy dzisiaj chodzi?

Następnych pokoleń. Zaczynając od tych, którzy, jako pionierzy pojednania po stronie niemieckiej, mieli odwagę spotkać się z pokoleniem takich ludzi jak Władysław Bartoszewski czy Mieczysław Pszon. Spotkać nie tylko na poziomie politycznych zapewnień, że Auschwitz już nigdy nie może się powtórzyć, ale twarzą w twarz, aby współodczuwać cudze cierpienie i uświadomić sobie winę swojej strony. Ja przeżyłem to jako 18-latek, kiedy tuż po maturze po raz pierwszy tu przyjechałem.

Znał Ksiądz historię tego miejsca?

Właściwie nie. Maturę zdawałem w 1974 r., wtedy w niemieckich szkołach jeszcze o tym rzadko mówiono. Nie wiedziałem, co tu zobaczę. W programie wolontariatu w Izraelu, do którego się zapisałem, był przyjazd do Auschwitz. Podczas tygodnia, który tu spędziliśmy, przeżyłem szok.

Jak Niemcy, którzy przyjeżdżają dziś, reagują na to, co się tu wydarzyło?

Po pierwsze, znają tę historię, uczą się o niej w szkole. Wydaje się więc, że pamięć o tym, co się tu działo, nie znika, jest raczej coraz bardziej obecna. Dlatego zderzenie młodych ludzi z tym miejscem jest już nieco inne. Ale zawsze pozostaje zderzeniem, mocnym przeżyciem. I choć wszyscy mówią, iż „ludzie ludziom zgotowali ten los”, wiadomo, że za to odpowiadają Niemcy, i że w tym kontekście niemieckość odgrywa rolę. Młodzi Niemcy czasami dopiero tu uświadamiają sobie głębiej, iż to się z nimi, poprzez ich narodowość, łączy.

Jak Ksiądz przeżył swoją niewiedzę podczas pierwszej wizyty w obozie?

Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że Niemcy mogli to zrobić. Ci, których znałem, nie byliby do tego zdolni. Tak to wtedy czułem. Kolejnym mocnym przeżyciem były spotkania w Izraelu. Pamiętam, jak po trzech miesiącach naszego pobytu nauczycielka hebrajskiego, która była Żydówką mieszkającą przed wojną w Niemczech, zaprosiła mnie i moich znajomych, także Niemców, na kawę. Powiedziała nam, że na początku nie chciała mieć nas w swojej klasie. W Niemczech straciła wszystko: rodzinę, dom, przyjaciół. Uciekła, by tu zacząć nowe życie. I z Niemcami nie chciała mieć już nigdy więcej nic wspólnego. Ale widząc nas zrozumiała, że nie jesteśmy winni, podobnie jak język, którym się posługujemy. To było nasze pojednanie.

Poczuł Ksiądz wtedy, że niemieckość może ciążyć?

Nigdy mi nie ciążyła. Może miałem szczęście, że rzadko spotykałem się ze złymi reakcjami dotyczącymi mojego pochodzenia. Z drugiej strony wiem, iż to, co się tu wydarzyło, będzie zawsze związane z moim narodem. Rozumiałem tę nauczycielkę. Podobnie jak tych wszystkich ludzi, których dziś spotykam w Auschwitz, a którzy czują głęboko ból ran przeszłości albo walczą z poczuciem winy. Przyszedł do mnie kiedyś młody Niemiec, płacząc po rozmowie z byłym więźniem. Tłumaczył mi, że przecież on tego nie zrobił, i że nie chce być uważany za syna esesmana. Innym razem młodzież niemiecka opowiadała mi, iż ludzie, których spotykają podróżując po Europie, krzyczą do nich „Heil Hitler!”. Mówię im: nie dziwcie się. Jaki np. Grecy mogą mieć obraz Niemca? Pamiętają opowieści dziadków i przekazy medialne czy kultury z tamtych czasów. Teraz naszym zadaniem jest zrobić wszystko, by – poprzez nowe doświadczenia – ten obraz w ich głowach się zmienił. Sam przyjechałem do Polski, by więcej rozumieć, budować mosty, działać na rzecz pojednania. Teraz czuję ogromną wdzięczność, że mogę tutaj to robić. Ale na początku się bałem, jaka będzie reakcja na moje pojawienie się.

Czego się Ksiądz bał?

Że zapytają: „Czego on tu chce?”.

Odrzucenia?

Tego, że będą mnie uważali za wroga. Ale tak nigdy nie było. Teraz myślę: „Dopóki mogę być pomocny, chcę zostać”.

Auschwitz to jedno, ale są inne miejsca – jak Podlasie, gdzie choć nie funkcjonowały obozy, pojednanie też jest potrzebne.

Kilka tygodni temu byłem na Ukrainie, w Odessie, na konferencji zatytułowanej „Pamięć i pojednanie”. Mówili mi, że Auschwitz działał według ustalonego porządku, że to była fabryka śmierci, a na Ukrainie było inaczej. Niemcy szli przez wieś i wyciągali Żydów z domów, prowadzili na skraj wsi i rozstrzeliwali. Później, z pomocą mieszkańców, zakopywali. Ślad po nich i po ich zbrodniach znikał. Ale pamięć zostawała. Pamiętali starsi i dzieci – choć zazwyczaj nie uczestniczyli w tych zbrodniach bezpośrednio, to działy się one u nich, na ich oczach. Tak wyglądała cała Ukraina.

Jak tam mówić o pojednaniu?

W jakimś sensie tak jak podczas tej konferencji. Byłem pod wielkim wrażeniem: wiadomo, w jakiej sytuacji jest Ukraina – w przerwie między naszymi wystąpieniami byliśmy świadkami pogrzebu żołnierza, a pierwszej nocy obok naszego hotelu wybuchła podłożona bomba. Wojna się toczy, a oni organizują konferencję o pojednaniu, na którą zapraszają też Rosjan. I choć temat żydowski był tam mocno obecny, Ukraińcy mierzą się z wieloma swoimi problemami. Wyzwolili się z tradycji sowieckiej, a teraz muszą od podstaw walczyć o swoją tożsamość. Są tam kwestie polsko-ukraińskie, ukraińsko-rosyjskie, chrześcijańsko-żydowskie, a w każdej z nich także niemiecka. Sami z leczeniem sobie nie poradzą. Jak w każdym innym miejscu, muszą się w pojednanie zaangażować wszystkie strony.

Cały wywiad można przeczytać tutaj.
Więcej informacji o działalności Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu można znaleźć tutaj.

Zdjęcie: Strona internetowa CDiM w Oświęcimiu.