Publikujemy dziś pierwszą część opowieści Wojciecha Bonowicza o Mszach Ludzi Gór, odprawianych pod Turbaczem przez ks. Tischnera. Pełny tekst ukazał się jako posłowie do książki ks. Tischnera „Słowo o ślebodzie. Kazania spod Turbacza 1981-1997”.

W pierwszą niedzielę sierpnia 1981 grupa mieszkańców Łopusznej wyszła z ks. Józefem Tischnerem pod Turbacz, aby na Polanie Rusnakowej, nieopodal dedykowanej Papieżowi kaplicy pasterskiej, odprawić Mszę świętą. Pogoda była piękna – słońce grzało, wiał lekki wiaterek, widać było daleko. Ksiądz stanął przy polowym ołtarzyku – cztery patyki wbite w ziemię, deska, obrus, na nim skręcany, „turystyczny” kielich, z którym celebrans już nie raz odprawiał w górach. Obok niego – gospodarz miejsca, zwany „proboszczem Turbacza” o. Kazimierz Krakowczyk, sercanin. Nie grała jeszcze góralska muzyka, śpiewano tradycyjne kościelne pieśni, ale w kazaniu ks. Tischner nawiązał do słów: „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaginie nuta o ślebodzie” – i pieśń ta rozbrzmiała po zakończeniu Mszy.
– Moi drodzy, kiedy się tutaj jest, to się widzi, co znaczy to słowo „śleboda” – mówił Tischner. – Śleboda, moi drodzy, to jest coś takiego, co czuje gospodarz w swoim gospodarstwie. To jest coś różnego od swawoli. Swawola niszczy, swawola depcze. Nie patrzy: trawa, nie trawa, zboże, nie zboże… Śleboda jest mądra. Śleboda umie po gospodarsku zadbać, po gospodarsku umie tę ziemię uprawić. Las chroni, żeby był lasem. A z człowieka ta śleboda potrafi wydobyć to, co w człowieku najlepsze.
Polanę Rusnakową przecina żółty szlak, prowadzący z Kowańca na Turbacz, w lecie licznie uczęszczany. Pojedynczy turyści dołączali do grupy łopuśnian. Zebrało się w sumie blisko sto osób. Przed ofiarowaniem zaczęto głośno liczyć, ilu chętnych do Komunii. Naliczono trzydziestu, ale ksiądz Józef zauważył przytomnie: – Są tacy, co nie umieją liczyć. Trochę dodamy. A przed błogosławieństwem i odśpiewaniem „Boże, coś Polskę…” zwrócił się do ks. Krakowczyka: – Jeszcze zanim się rozejdziemy, chciałbym podziękować serdecznie Księdzu za gościnę, której nam udzielił, i przestraszyć go, że nie będzie to ostatnia nasza gościna.
– Będziemy nawzajem siebie pilnować – zapewnił „turbaczowy proboszcz”. Ks. Józef się zamyślił: – Będziemy się pilnować… Nawet jakby ktoś nie dożył tego, to tutaj sobie jako duch między smrekami może zamieszkać. I też będzie przychodził.

*
Tischner wybrał Polanę Rusnakową nieprzypadkowo. Przez lata stała tam kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej Leśnej, nazywanej też Królową Gorców, ustawiona przez Czesława Pajerskiego z Nowego Targu. Mówiono o niej: kapliczka partyzancka. Okorowany pień smreka o trzech rozwidlających się konarach krył figurkę Matki Boskiej; na gałęziach umieszczono trzy hełmy, a w pień wbito trzy bagnety, symbolizujące trzech najeźdźców z września 1939. Całość wieńczył krzyż wykonany z bagnetu polskiego i polskiej szabli.
Przy tej kapliczce w letnie niedziele odprawiał Msze najpierw o. Dionizy Śmiałkowski, franciszkanin z Lubomierza, kolega Tischnera z gimnazjum. Kiedy go przeniesiono, Pajerski zaczął szukać innego kapłana. Trafił na ks. Krakowczyka, w tym czasie kapelana w nowotarskim szpitalu.
– Po raz pierwszy znalazłem się na Turbaczu w Święto Niepodległości w 1978. Potem była pierwsza pasterka pod gołym niebem, a w następnym roku – rezurekcja na resztkach śniegu. Wtedy było już wiadomo, że Ojciec Święty będzie w czerwcu na Podhalu. Po Wielkanocy zeszliśmy na dół, Pajerski odprowadzał mnie do autobusu. Autobus podjeżdża, a on nagle mówi: "Budujemy kaplicę na cześć Papieża".
Ks. Krakowczyk kręci głową: – Jestem dla niego pełen podziwu. Wybudować kaplicę na planie Krzyża Virtuti Militari – mnie by to nigdy do łba nie przyszło. Żywe odznaczenie Papieża!
Pajerski miał już wtedy nieprzyjemności z powodu kapliczki. Dostał pozwolenie na budowę, ale – szałasu. Mimo to w kwietniu roboty ruszyły. Kaplica powstawała w wielkiej tajemnicy, w lesie u Wachów, jakieś trzysta metrów od polany: przygotowywali elementy, numerowali, składali, a potem przeciągnęli w wyznaczone miejsce i ustawili. Od maja do połowy października w każdą niedzielę ks. Krakowczyk odprawiał tam najpierw jedną, a potem trzy Msze: o 8, 11 i 16.
Którejś soboty w lipcu 1981 na polanie pojawił się ks. Tischner. Zastał Pajerskiego w jego bacówce (znali się jeszcze ze szkoły; Pajerski był starszy od Tischnera o dwa miesiące) i umówił się z nim, że w pierwszą niedzielę sierpnia przyprowadzi grupę łopuśnian. Skąd taki termin? Ks. Krakowczyk słyszał z ust Tischnera, że miało to związek z Piłsudskim i "cudem nad Wisłą", ale w kazaniach nazwisko Piłsudskiego nigdy nie padło, a o bitwie warszawskiej Tischner wspomniał zaledwie dwukrotnie. Jednak sierpień to miesiąc wielu polskich rocznic… No i miesiąc wakacji – a księdzu bardzo zależało, żeby na Msze przychodziły dzieci i młodzież.
2 sierpnia 1981 roku Tischner nie odprawił Mszy ani w kaplicy, ani tuż obok niej, lecz pod lasem, dalej od drogi. Rok później na tym miejscu stanął solidny murowany ołtarz z kamieni – pamiątka 600-lecia obecności Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Z czasem wyrosło nad nim drewniane zadaszenie, które pokryto gontem i zwieńczono trzema krzyżami.
Latem 1981 ks. Józef Tischner wraz z ks. Władysławem Zązlem zostali powołani przez Zarząd Główny Związku Podhalan na jego kapelanów. Zgodnie z życzeniem Tischnera, oddziały związku w Łopusznej i Nowym Targu wzięły na siebie obowiązek przygotowywania Mszy turbaczowych, które rychło zaczęto nazywać Mszami Ludzi Gór. Mimo stanu wojennego odbywały się one bez zakłóceń; zawsze towarzyszył im helikopter, z którego zapewne robiono zdjęcia, ale nie było np. legitymowania uczestników. Tylko ks. Kazimierza odwiedzali od czasu do czasu „smutni panowie”.

*
Msze Ludzi Gór miały ustalony porządek. Kapelani wychodzili wspólnie z Łopusznej albo każdy z miejsca, które mu było dogodne, i spotykali się pod kaplicą pasterską. Kiedy ks. Zązel się spóźniał, Tischner żartował, żeby się nie martwić, bo „psy po wsiach pospuscane i Władek na pewno juz dolatuje”. A kiedy ten pojawiał się zdyszany, ksiądz Józek od razu komentował: „Trochę się biydok w ostatnich rokak zestarzoł, bo ledwo dolecioł. Na drugi rok, Władziu, bees musioł wyjść w sobotę”. Tak było w latach 80., bo potem role się odwróciły i częściej w ostatniej chwili zjawiał się Tischner.
W małej zakrystii nad kaplicą kapelani zakładali sukniane portki, które przynieśli w plecakach. Tischner cieszył się jak dziecko widokiem góralskiego ubrania. – Jednego razu – wspomina ks. Zązel – kiedy my sie juz tak ubrali, Józek popatrzoł na mnie i godo: „Wiys co, Władek? My oba to tacy naprowde!”.
Tuż przed jedenastą wychodzili do ołtarza polowego w procesji, poprzedzani przez muzykę i poczty sztandarowe. Na ołtarzu czekały już przygotowane alby i ornaty. Dzieci z zespołów z Łopusznej i Nowego Targu śpiewały pieśń „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie” – hymn turbaczowych spotkań. Potem następowała „witacka”: ks. Tischner zwracał się do przybyłych księży, gości zagranicznych, muzyki i wszystkich, których „trza było powitać”. Tych, których nie rozpoznawał, prosił o przedstawienie się. – To było takie zawiązanie wspólnoty, jakby znak pokoju już na początku Mszy – śmieje się ks. Zązel.
Wybuchy śmiechu i oklaski były oznaką, że zmęczony wędrówką i upałem tłum zaczyna nadstawiać uszu. „Witacka” stwarzała bowiem okazję do żartów, zwłaszcza ulubionego przez księdza Józka „zygania”. W 1984 r. dostawało się szczególnie najbliżej stojącym: – Przyjechoł tyz ku nam Józek Bendyk z Szaflar. Sutanne se wzion, portki gdzieś zostawił. Nie wiym gdzie. A tu, po mojej lewej stronie, słynny gazda na Rusinowej Polanie, ojciec dominikanin, straśnie cięzko rynko dla grześników. A tyz i dla tyk, co na Mszy bez kosuli stojom i tak bez kosuli chcom Pana Boga kwolić. Mo tyz cięzkom rynke dlo tyk – no, nie widzym takik, ale jakby sie znaloz który, to, Leonard, w rynce twoje oddaje ciało jego.
Tę ostatnią uwagę nagrodziły szczególnie gorące oklaski – wszyscy wiedzieli, że w tłumie są ubecy, a o. Leonard był znany ze swego nieprzejednanego antykomunizmu.
Lekcje czytano rozmaicie: raz w gwarze, raz „po pańsku”. Po Ewangelii siadano i zapadała cisza. Czekano na pierwsze słowa kazania.