„Dlaczego wielu inteligentnych ludzi odrzuca naukę chrześcijańską, a szerokie rzesze przejmują od nich pewne hasła? W większości dlatego, że traktują to, co się im mówi, jako zestaw bajek. Trzeba pokazać, że tak nie jest…” Publikujemy fragment książki „Wierzę, żeby rozumieć”, w którym ks. Michał Heller mówi o swoich teologicznych zainteresowaniach i potrzebie znalezienia nowego języka.
ZBIGNIEW LIANA: Jak wiadomo, teologia jest rozpięta między dwiema ideami – jest teologia stworzenia i teologia odkupienia. Ty zajmujesz się głównie stworzeniem. A czy masz jakieś propozycje dla teologii odkupienia?
MICHAŁ HELLER: Myślę o tym dużo, ale jeszcze się wstrzymuję od mówienia głośno na ten temat. Nie dlatego, że bałbym się jakiejś reakcji, lecz dlatego, że nie mam jeszcze sprawy przemyślanej do końca. Niedawno na spotkaniu w Rzeszowie po raz pierwszy odważyłem się powiedzieć publicznie nieco więcej. Może więc powinienem spróbować i tutaj.
Zacznę jednak od pewnego zastrzeżenia. Ponieważ w naszym środowisku zajmujemy się dialogiem nauka-religia, teologia w naszych dyskusjach jest na ogół zawężona do teologii naturalnej. De facto to właściwie jest filozofia Boga, ale lubię ten anglosaski termin „teologia naturalna”. On jakoś odżył, za mojej młodości był uważany za błąd metodologiczny i się nim nie posługiwano. No więc my rzeczywiście kładziemy nacisk na stworzenie, a nie odkupienie. I od dawna dręczy mnie myśl, co zrobić, żeby to ograniczenie przekroczyć i wejść na obszar teologii objawienia – czyli teologii chrześcijańskiej w sensie ścisłym (bo teologia naturalna jest w pewnym stopniu dla różnych religii). Mam jakieś intuicje, ale na razie one raczej ograniczają się do pewnego rodzaju kontemplacji wewnętrznej; nie mam jeszcze żadnego gotowego tekstu.
Punktem wyjścia byłaby problematyka czasu. Jeżeli przyjmiemy, że czas jest ograniczony jedynie do świata materialnego, to z perspektywy Boga nie ma przedziału czasowego między początkiem (stworzeniem) świata i końcem – czyli, używając języka Teilharda de Chardin, między punktem Alfa i punktem Omega. To po prostu jest jedno. Bardzo ważne jest dla mnie sformułowanie św. Jana: „Na początku było Słowo”. Jak się czyta Augustyna, a fragmentów jego dzieł jest w brewiarzu dużo, to prawie nie ma lekcji, w której on by nie cytował tego sformułowania. Widocznie i na nim zrobiło ono ogromne wrażenie. Dla mnie ono jest ważne także dlatego, że jeżeli się je wtopi w kontekst filozofii greckiej, to się odsłaniają ciekawe rzeczy.
ZL: Chociaż użyty w nim termin – to, co my oddajemy przez „słowo” – ma jednak proweniencję hebrajską: „dabar”.
MH: Ma dwie proweniencje: hebrajski „dabar” i grecki „logos”. „Logos” pojawia się już u Heraklita, gdzie zresztą terminem bliskoznacznym jest „nous”, oznaczający rozum, ale i ducha. Łącznikiem między „dabar” a „logos” był Filon z Aleksandrii, który próbował „zgreczyć” Biblię i sięgnął po termin będący w obiegu wśród ówczesnej inteligencji. „Logos” wskazuje, że świat grecki był światem niemechanistycznym, lecz organicznym: „logos” był czymś w rodzaju „duszy” wszechświata czy „umysłu” wszechświata, czymś, co jest odpowiedzialne za porządek. Jan bierze to pojęcie na warsztat teologii chrześcijańskiej i je zmienia: to jest „logos”, które stwarza świat. „Wszystko przez nie się stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało”. Co więcej, włącza w to jeszcze wcielenie: „Słowo stało się ciałem”. W rezultacie powstaje niesamowity obraz – obraz, w którym dokonuje się synteza różnych treści.
A potem dochodzi jeszcze to, co jest kamieniem obrazy w teologii naturalnej – problem zła. Najciekawszą odpowiedź na pytanie „dlaczego zło?” daje Leibniz, mówiąc, że nasz świat jest najlepszym ze światów. Wolter wyśmiewał tę odpowiedź, nie rozumiejąc zupełnie, o co chodziło Leibnizowi. „Jakie są te gorsze światy, jeśli najlepszy jest taki?”, pytał.
WOJCIECH BONOWICZ: W szerokim obiegu Leibniz wciąż funkcjonuje przede wszystkim jako obiekt żartów Woltera.
MH: Tymczasem jego odpowiedź jest bardzo głęboka. Dostałem niedawno bardzo ciekawy list od pana, który przedstawił się jako ateista i jednocześnie czytelnik moich książek. Wymieniliśmy ze dwa maile, między innymi na temat problemu zła. I ten pan napisał bardzo ładnie, że na rzecz leibnizowskiego potraktowania tego problemu przemawia jedno: znikomość ludzkiego życia. To, co dla nas jest tragedią, w perspektywie wieczności może być czymś porównywalnym do tragedii dziecka, któremu cieknie z nosa i ojciec mu ten nos obetrze. Leibniz widział to podobnie. „Znamy tylko małą cząstkę wieczności” – to jego wyrażenie.
Jak się to teraz wtopi w wizję początku połączonego z końcem, doda do tego Wcielenie i śmierć na krzyżu – partycypację Boga w cierpieniu, która nie odpowiada na pytanie „skąd zło?”, ale pokazuje, że to ma jakiś sens – powstaje niesamowita wizja. Pierworodna wina ludzkości/człowieka/każdego–z–nas polega na tym, że do Racjonalności-Dobra człowiek wprowadził zgrzyt – irracjonalność zła. Choć zło-grzech jest zawsze czymś osobistym, jest on również dramatem całego Logosu, jego Golgotą. Może wzgórze o tej nazwie poza murami starożytnej Jerozolimy było już tylko prostą konsekwencją… Jeżeli zło jest rozdarciem Racjonalności-Dobra, to jego naprawienie musi być aktem Racjonalności-Dobra. Stoimy tu wobec wielkiego problemu ontologicznego, problemu na miarę Logosu.
WB: Czy nie kusiło Cię, żeby napisać książkę stricte teologiczną?
MH: Tak, ale nie czuję się kompetentny. To by wymagało głębokich studiów. Niemniej mam w głowie takie dwa projekty, których chyba nigdy nie sfinalizuję. Jeden to byłoby szersze opracowanie tej wizji, o której przed chwilą opowiedziałem. Nie wiem, czy to byłby solidny traktat teologiczny, czy raczej taki traktat, jaki Miłosz napisał – zebranie pewnych intuicji i hipotez. Natomiast drugi projekt to byłoby napisanie książki, niedużych rozmiarów, w której podstawowe prawdy chrześcijańskie byłyby przedstawione w sposób niebajkowy, ale strawny dla dzisiejszego człowieka. Niestety, to także przerasta moje możliwości. To jest zadanie dla grupy teologów, kompetentnych w różnych naukach – ale tacy się jeszcze nie narodzili.
ZL: Chodzi Ci o wymyślenie nowego języka.
MH: Coś takiego. Dlaczego wielu inteligentnych ludzi odrzuca naukę chrześcijańską, a szerokie rzesze przejmują od nich pewne hasła? W większości dlatego, że traktują to, co się im mówi, jako zestaw bajek. Trzeba pokazać, że tak nie jest…
WB: Czy spotkałeś książkę teologiczną, która byłaby jakoś zbieżna z tymi Twoimi projektami?
MH: Niestety, wiele książek teologicznych zaczynam czytać w poszukiwaniu czegoś takiego i… rzucam po kilkunastu stronach. Jeśli chodzi o ten drugi projekt, najbliższy byłby mi sławny Katechizm holenderski, który narobił tyle szumu po Soborze. Ja go mam w wersji francuskiej i często do niego zaglądam. To jest książka napisana bardzo prosto, przeznaczona dla zwykłych ludzi, niekoniecznie tylko dla inteligencji, a jednocześnie w sposób bardzo rozsądny i ciekawy przedstawiająca rozmaite prawdy chrześcijańskie. Sięgam po nią często, kiedy szukam materiału do kazania, i zawsze znajduje tam coś głębokiego. Bardzo szkoda, że do tej pory nie przetłumaczono jej na polski.
WB: Bo jest podejrzana.
MH: Wokół Katechizmu holenderskiego pojawiło się trochę nieporozumień i w końcu Rzym powołał komisję kardynałów, która miała stwierdzić jego zgodność z nauczaniem Kościoła. Okazało się, że komisja ma zastrzeżenia jedynie do pewnych sformułowań odnoszących się do Eucharystii, poza tym żadnych uwag nie było. Wydano kilkustronicowy dekret, który wyjaśniał, na czym polegają różnice, i pozwolono katechizm rozpowszechniać, byle na końcu był przedrukowany ten dekret. Ja mam właśnie takie wydanie.
WB: Czy u nas nikt nie byłby w stanie czegoś podobnego napisać?
MH: Nie wiem, może byłby. To jest kwestia stanu teologii w Polsce. Pamiętam, przed laty w miesięczniku „Znaku” odbyła się dyskusja, którą organizowała jeszcze Hanna Malewska. Właściwie to było małe, jednodniowe sympozjum, na które zaproszono różnych autorów związanych z pismem. Ja byłem dość młodym współpracownikiem, ale też mnie zaprosili. I w czasie tego spotkania ksiądz Andrzej Zuberbier miał dokonać przeglądu artykułów teologicznych publikowanych w „Znaku”. Nie pamiętam całego referatu, ale pamiętam dobrze wniosek: wszystko, co jest ciekawe w polskiej teologii, można znaleźć w artykułach nie teologicznych, lecz filozoficznych. To było dość znamienne.
Książkę „Wierzę, żeby rozumieć”, wydaną przez Copernicus Center Press i Znak, można – z atrakcyjnym rabatem – zamówić tutaj.
Numer „Tygodnika Powszechnego” (12/2016) ze specjalnym dodatkiem „W 80 lat dookoła Wszechświata” poświęconym ks. Michałowi Hellerowi jest dostępny tutaj.