Miał 38 lat. Zmagał się ze śmiertelna chorobą. Sam niósł pomoc terminalnie chorym. A z czasem stał się prorokiem nadziei dla wszystkich. „Nie bójcie się! Odwagi! Żyjcie w kontekście wieczności, bo przecież za chwilę staniemy po tamtej stronie”, mówił. „Po tamtej stronie” stanął w Poniedziałek Wielkanocny.

„Pokochały Go miliony Polaków. Każdy pewnie z innego powodu”, pisze na Facebooku redaktorka jego ostatniej ksiązki, Joanna Podsadecka. „Miał dar mówienia o trudnych sprawach prostym językiem. Był odważny. Narzucał takie tempo, że trudno Mu było dotrzymać kroku. Wiedział, że ma mało czasu. Na wszystko, co osiągnął, zapracował sam. Miał pod górkę. Nie tylko ze względów zdrowotnych. Hierarchowie Kościoła, który kochał, niczego Mu nie ułatwiali”.

Podsadecka wspomina wspólną pracę nad książka „Grunt pod nogami” – tomem stworzonym w oparciu o konferencje i kazania ks. Jana. Pracowali nad nią w domu rodzinnym księdza w Sopocie i w Pucku – w Hospicjum pw. św. Ojca Pio, „które zbudował z miłości do tych, którzy straszliwie cierpią. Słyszałam młodą kobietę mówiącą: >>Tu jest jak w domu. Nie chcę stąd wychodzić!<<. Ona już wiedziała, dlaczego akurat to hospicjum dostaje nagrody dla najlepszego w kraju”.

Przypomina też jego własne słowa: „Zrobiłem jakiś śmieszny doktorat (każdy by potrafił), specjalizację z bioetyki, habilitację przerwała mi choroba. Uczciwie byłem wikariuszem. Uczyłem w szkole z wielką pasją – najpierw w zawodówce, potem w dobrych liceach, w których chciałem się wzbijać na szczyty erudycji. Zawsze pisałem uczniom na tablicy numer telefonu do siebie i mówiłem: »Skorzystajcie, jak będziecie w trudnej sytuacji« (no dobra, przyznam się. Mówiłem: »Jak będziecie naprawdę w czarnej dupie«). Zdarzało się, że telefon w środku nocy zadzwonił. Zresztą i dziś się to zdarza.
Przykładałem się do wykładania na uczelni. Zbudowałem jedno z najlepszych hospicjów w Polsce. Co ja mówię! Ja? Zbudowaliśmy! To ciężka praca wielu ludzi. Ale może Pan Bóg chce mi pokazać, że to wszystko jest nieważne? Może chce mi pokazać, że to, czym mógłbym się szczycić, to, na co pracowałem przez długie lata, że to są śmieci? A coś, co uważałem za straszną porażkę – chorobę – powinienem uznać za sukces? Może to coś najważniejszego, co miało mi się w życiu przydarzyć? Bo otworzyło mnie na rzeczywistości, których będąc w innej sytuacji, nigdy bym nie dostrzegł?
Wiecie, jak mi to trudno powiedzieć? Wciąż we mnie walczą różne siły…
Bo, moi państwo, ja się wcale nie cieszę z tego glejaka, nie mówię z czułością: mój glejaczku kochany, rozwijaj się. Nie. To jest kawał biologicznego świństwa. Ale może Pan Bóg chce mnie ogołocić? Może chce mi powiedzieć: Jan, najistotniejsze, byś pokazał ludziom, że ważne jest zbawienie, że ważna jest relacja ze Mną, ważna jest miłość, uczciwość i bliskość. Może…”
W ciągu ostatnich kilku lat stał się najpopularniejszym duchownym w Polsce. Ta popularność przekroczyła wszystkie granice, które na co dzień dzielą polskie społeczeństwo, w tym – polskich katolików. Wydawało się, że taka postać już się nie pojawi, że skazani jesteśmy na getta. Ale ks. Jan wyrósł ponad getta. O sobie mówił żartobliwie, że stał się „onkocelebrytą”. Posypały się nagrody, poszybowały w górę nakłady jego książek. Ale dla wielu ludzi stał się po prostu wiarygodnym świadkiem Ewangelii. Kimś, kto miał odwagę mówić, że życie – także życie na krawędzi – ma sens. Internet jest pełen relacji z jego spotkań i memów zawierających jego myśli. Choćby takich jak ta: „Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później, niż Ci się wydaje”.

Książkę ks. Jana Kaczkowskiego „Grunt pod nogami”, opublikowana przez Wydawnictwo WAM, można zamówić tutaj.