„Tygodnik Powszechny” pisze o ks. Tischnerze stosunkowo często, poświęcając jego osobie i dziełu nawet specjalne dodatki. Ale najnowszy numer pisma (nr 51/2010) przejdzie prawdopodobnie do historii ze względu na liczbę drobnych „tischnerianów” – wzmianek o autorze „Etyki solidarności” rozproszonych w różnych tekstach, poświęconych nieraz bardzo odległym od siebie sprawom: nauce, sztuce współczesnej, Kościołowi w Polsce, a nawet… sytuacji katolików w Chinach.
Główny temat bieżącego „Tygodnika” – stan nauki polskiej – zostaje poruszony m.in. w rozmowie z prof. Tadeuszem Gadaczem, uczniem ks. Tischnera. Rozmowa nosi tytuł: „Z karabinem na sznurku”. Gadacz skarży się w niej na rosnącą lawinowo biurokrację, która paraliżuje pracę polskich uczonych. Na Zachodzie, stwierdza uczony, „wraz ze zwiększeniem biurokracji zwiększa się liczbę pracowników administracyjnych. U nas nie ma takiej możliwości. Kto zatem ma wypełniać te wszystkie dokumenty? Przypominam sobie, jak wyglądała moja praca w 1982 r., kiedy zaczynałem asystenturę u prof. Tischnera w Krakowie. Do czego zobowiązany był wówczas młody pracownik nauki? Do sformułowania tematu zajęć proseminaryjnych, do podania studentom krótkiej bibliografii, bo i większość najważniejszych pozycji była w zasadzie niedostępna w polskich bibliotekach”.
W dalszej części wywiadu Gadacz omawia inne negatywne zjawisko: sposób oceny dorobku naukowego, który nie odzwierciedla rzeczywistej wartości publikowanych prac. „Można umieścić w swoim dorobku zbiór podrzędnych i wtórnych artykułów i uzyskać niemal tyle samo punktów, co za odkrywczą monografię będącą efektem wielu lat pracy. Gdyby współczesnej ocenie parametrycznej poddać tak wybitne osobowości, jak niedawno zmarli Józef Tischner czy Barbara Skarga, to prawdopodobnie znaleźliby się w piątej kategorii, bo ani nie publikowali specjalnie po angielsku, ani nie starali się spełniać pozostałych kryteriów oceny. Dbali natomiast o to, by rozwijała się polska kultura, zabierali głos w istotnych dla tej kultury sprawach, inicjowali ważne debaty. Można ich w pewnym sensie nazwać nauczycielami kultury polskiej. Ale to nie miałoby znaczenia przy ministerialnej ocenie ich dorobku”.
Kilka stron dalej w bardzo ciekawym wywiadzie z kard. Kazimierzem Nyczem (tytuł: „Wszystkie nasze mniejsze sprawy”) pada pytanie: „Bliski jest Księdzu Kardynałowi ks. Józef Tischner. Próbuje Ksiądz Kardynał zakładać tischnerowskie okulary, żeby przez nie spojrzeć na Kościół w Polsce AD 2010?”
„Tak”, odpowiada arcybiskup warszawski, niedawno podniesiony do godności kardynała. „W 10 lat po jego śmierci przypominam sobie go z czasów, kiedy służył Solidarności, patrzę też na przełom lat 80. i 90., kiedy czasem wbrew własnym ostrzeżeniom, ustawiał się po jednej ze stron sporów. Ale w latach 90. i w czasie trzyletniej choroby, w wielu sprawach okazał się prorokiem. O wielu środowiskach i ludziach miał ostry sąd, czym się narażał. Gdyby skonfrontować tamte oceny ze współczesnością, pewnie z niektórych wycofałby się, ale miałby też prawo powiedzieć: niestety, miałem rację”.
W jakich sprawach miał rację? „Miał rację w sprawie zaangażowania Kościoła w politykę przez pierwsze lata po odzyskaniu wolności. Wszyscy szukaliśmy wtedy swojego miejsca, wydawało nam się, że trzeba zastępować społeczeństwo i być jego głosem. Poparzyliśmy sobie palce i w połowie lat 90. Kościół zajął właściwe sobie, metapolityczne pozycje. Boję się – obym się mylił – że w ostatnich pięciu latach zrobiliśmy krok wstecz: zeszliśmy z płaszczyzny etyki, sumienia, społecznej nauki Kościoła na poziom bezpośrednich ocen, na płaszczyznę, gdzie uprawiana jest polityka. To zaś nie jest zadanie duchownych, to zadanie ludzi świeckich, także katolików”.
Wystarczy odwrócić stronę, by nazwisko Tischnera znaleźć w innym – choć także kościelnym – kontekście. W artykule poświęconym sytuacji katolików w… Chinach Maciej Müller cytuje opinię ks. prof. Romana Malka, dyrektora sinologicznego instytutu Monumenta Serica w St. Augustin w Niemczech i redaktora naczelnego kwartalnika „Chiny Dzisiaj”: „Po Nagrodzie Nobla dla Liu Xiaobo widać, że tam żyją ludzie, którzy mają wizje bliskie naszym, że jest tam potencjał przez nas niezauważany, i przez to też niewspomagany”. W Kościele chińskim, twierdzi ks. Malek, jest wielu „świeckich i księży proponujących ciekawe projekty, [są] intelektualiści, którzy nigdy nie słyszeli o Tischnerze, ale podejmują refleksję w jego duchu. Dlaczego nie przetłumaczyć na język chiński >>Etyki solidarności<<? Ta książka byłaby tam na wagę złota…”
Czasy związków ks. Tischnera z opozycją wspomina też Agnieszka Sabor w recenzji z wystawy „Pokolenie`80” prezentującej twórczość młodych artystów w latach 80. („Zamiast wspomnień”). Kuratorem wystawy – nawiasem mówiąc – jest malarz Tadeusz Boruta, uczeń i przyjaciel ks. Tischnera. Pisząc o związkach tworzących wówczas artystów z Kościołem, dziennikarka „Tygodnika” zwraca m.in. uwagę, że „kultura rodząca się w tamtych latach w środowiskach przykościelnych nie była wyłącznie >>teologią polityczną<<. Ojciec Jan A. Kłoczowski czy ks. Józef Tischner nie byli politykami. A tłumy, które przychodziły, by ich posłuchać, które rozchwytywały ich teksty, nie szukały polityki, ale pocieszenia. Lata 80. to jeden z nielicznych okresów w polskiej historii, w których tak istotną rolę pełniła filozofia religii, w których tak zawzięcie dyskutowano o sprawach wiary, w których swoim życiem duchowym dzielili się (bez misjonarstwa) wierzący, agnostycy, niewierzący”.
A jakby mało było tych wszystkich „tischnerianów”, „Tygodnik” zapowiada, że w następnym – świątecznym – numerze pojawi się płyta: „Teologia humoru według księdza Józefa Tischnera”.