„Czyżby młody mieszkaniec naszego kraju był skazany na widzenie prawdy o swym narodzie wyłącznie poprzez pryzmat słówka „nie”, rzucanego w oczy wyzwaniom naszych czasów?” Przypominamy ważny esej ks. Józefa Tischnera z 1998 r.

Esej zatytułowany „Znicestwienie Polski” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w marcu 1998 r., a następnie został włączony do książki „Ksiądz na manowcach”. W czasach, kiedy toczą się emocjonalne dyskusje wokół idei Polski i polskości, o miejscu Polski w świecie, o tym, jak układać relacje z innymi narodami i państwami, warto przypomnieć spostrzeżenia i ostrzeżenia ks. Józefa Tischnera. Dziś trzecia – ostatnia część eseju.

Patriotyzm „czystego serca” – serca, które poprzez „naturę” od Boga pochodzi – jest głęboko antyliberalny. Skąd się to bierze? Bierze się przynajmniej częściowo stąd, że ludzie głoszący ów patriotyzm w czasach komunistycznej próby raczej nie poświęcali życia „za naszą i waszą wolność”, lecz zdrowo z władzą kolaborowali. Jeśli nawet ryzykowali, to nie w walce o wolność, ale też wtedy nie życie było stawką. Nie widziano ich również ani wśród strajkujących, ani w żadnych komitetach obrony robotników. Czy mają z tego powodu jakiś kompleks? Nawet jeśli mają, to dzielnie z nim walczą, sięgając między innymi do filozofii tomistycznej. To właśnie ona ma usprawiedliwiać ich antyliberalne nastawienie. Jednak, aby to się mogło stać, trzeba było tę filozofię poddać ideologicznej obróbce. To dziwne, ale w dzisiejszej Polsce tomizm – skądinąd filozofia wielkiego pojednania chrześcijaństwa z „pogańskim” światem arystotelików – stał się dla „narodowców” ideologią skłócenia, wrogości do współczesnego świata, a zwłaszcza do wszelkich odmian liberalizmu. Tomizm – jak wczoraj marksizm – demaskuje, sądzi, wydaje wyroki. Strzela się więc tym „tomizmem” w liberalizm bez dokonywania rozróżnień. Najlepiej ustrzelić każdego, a Pan Bóg już sam rozróżni, który był dobry, a który zły.

A co z pracą? Dla Norwida praca była tą dziedziną życia, w której najwyraźniej ukazywała się „siła połączalności” narodu, tworzącego w rozmowie z „innymi” swą kulturę. Choroba polskiej pracy w dobie socjalizmu na tym polegała, że przestała łączyć, a zaczęła dzielić. Stawała się monologiem. Miejsce pracy było najczęściej miejscem marnowania surowca, energii, czasu, ludzkich sił i talentów. Pozorne produkty tylko pozornie zaspokajały realne potrzeby. Fikcją stawała się również zapłata za pracę.

Podjęta po upadku komunizmu reforma pracy nie mogła się jednak obejść bez bólów; nie wszystko może się odbywać ze znieczuleniem. Jak zareagowało na reformę „patriotyczne czyste serce”? Zareagowało wedle „zaangażowania socjalistycznego” i wedle zakorzenionych uprzedzeń do liberalizmu. Nagle dowiedzieliśmy się, że to nie komunizm zniszczył polską gospodarkę, ale liberalni reformatorzy. Bezrobotny, emeryt i rencista stali się – obok nienarodzonego dziecka – symbolami zniszczeń, dokonywanych przez „liberałów” i wszystkich, którzy poszli z nimi na kompromis. Apokalipsa komunistycznego systemu pracy okazała się niczym wobec apokalipsy podjętej reformy pracy.

Postawmy jeszcze jedno pytanie: jak może wyglądać i jak rzeczywiście wygląda zaproponowany nam „polski etos narodowy”? Co mówi jego „sumienie”? Przed czym ostrzega, do czego zachęca?

Niewątpliwie wzywa do pielęgnacji „czystego serca” jako najcenniejszego daru natury i Boga. A co poza tym? Poza tym etos ten jest otoczony samymi niebezpieczeństwami. Główne niebezpieczeństwo płynie ze strony liberalizmu. Największą groźbą nie są jednak zdeklarowani liberałowie, ale ci, którzy szukają kompromisu z liberałami, choćby w sprawie aborcji. Z niebezpieczeństwem liberalizmu idzie w parze niebezpieczeństwo demokracji, która „dokonuje relatywizacji wartości”. Jedno niebezpieczeństwo rodzi następne, na przykład niebezpieczne odczytanie narodowej przeszłości jako walki liberalizmu z tyranią. Nieprawda! Powstania nie były walką o „wolność naszą i waszą”, ale walką o „niepodległość narodu”. Istniejące niebezpieczeństwo kompromisu z liberałami i demokratami rodzi wciąż nowe podziały w politycznych ugrupowaniach narodowych. Następstwem są „koczowiska polemiczne, których ogniem niezgoda, a rzeczywistością dym wyrazów”.

„Czyste serce” przeczuwa niebezpieczeństwa, ostrzega i mówi: „nie”. Nie – reformom samorządowym, nie – reformie pracy, nie – reformie szkolnictwa, nie – Europie. Do tego należałoby dodać jeszcze jedno „nie”, o którym jednak szerzej nie mówię – „nie” dla posoborowego, otwartego na Europę i świat Kościoła. Czym jest „polskość” osaczona przez te wszystkie „nie”. Jest główną racją legitymizacji negacji. Każde bowiem „nie” jest wypowiadane w imię polskości.

Czy w tym „nie” nie ma jednak jakiegoś „tak”?

Natrafiłem na „tak” przywódcy jednego z ugrupowań „narodowych” w tekście, w którym mówi on o integracji z Europą. Integracja jest wielkim niebezpieczeństwem. Skoro jednak nie można jej zapobiec i skoro głos polskiego Papieża brzmi proeuropejsko (a podobnie mówi Episkopat), jeśli na dodatek deklaruje się, że się jest katolikiem, trzeba się jakoś do tej Europy wybrać. Pamiętajmy jednak: nie pójdziemy tam z próżnymi rękami. Jest w nas przecież ogromna krzepa i są niepodważalne wartości. Z czym idziemy? Czytamy: „Nauczmy Europę, czym jest chrześcijański naród, który nie daje sobie narzucić finansowej niewoli i potrafi sam kierować swoimi sprawami, a przyczynimy się do załamania światowego globalizmu, tak samo jak złamaliśmy ekspansję Niemców, Mongołów, Szwedów, Turków czy Sowietów. To od Polski może się zacząć upadek Nowego Porządku Światowego”. Co słowa te obiecują Europie? „Czyste polskie serce”, które – zgodnie z Mickiewiczem – nie potrzebuje prawa stanowionego, obiecuje: my was „załamiemy”, my doprowadzimy do „upadku” wasz „porządek” i tym sposobem wyzwolimy was „z finansowej niewoli”. Komunizm został obalony, ale – jak widać – jego wzniosłe cele przejmuje ktoś inny.

Polska świadomość narodowa stanęła wobec nowego wyzwania. Zaczynamy wchodzić w strukturę Unii Europejskiej. Trzeba się wznieść na nowy poziom dialogu. Trzeba to zrobić, opierając się na historii – na tkwiącej w polskiej tradycji „połączalności sile”, na tym, że „za waszą i naszą sprawę”… Ale postawiona w obliczu tego wyzwania polskość uległa dziś wyraźnemu rozszczepieniu. Z jednej strony rysuje się droga potwierdzenia polskości w wymiarze dialogicznym, z drugiej – negacja dialogu, a potwierdzenie wymiaru monologicznego i naturalistycznego. Z jednej strony polskość, która widzi w nowym wyzwaniu przedłużenie własnej historii i mówiąc mu „tak”, mówi „tak” samej sobie; z drugiej – polskość, która w wyzwaniu tym węszy niebezpieczeństwo i mówi mu zdecydowane „nie”. Z jednej strony polskość, która w globalizacji widzi szansę wzbogacenia form społecznej komunikacji i chce się w nią włączyć twórczością własnej pracy; z drugiej – polskość, która grozi światu, że doprowadzi do zniszczenia „nowego porządku”. Z jednej strony polskość pojednania przeciwieństw: życia pod jednym dachem wielu narodowości, wielu wyznań i kultur; z drugiej – polskość nieuleczalnie skłócona, wyłaniająca ze swego łona wciąż nowe „koczowiska polemiczne”. Z jednej strony polskość dynamicznej gospodarki, z drugiej – polskość permanentnie „chorej pracy”. Z jednej strony polskość chyląca czoło przed ofiarą „za waszą wolność i naszą”, z drugiej – polskość „ucieczki od wolności”.

Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tak się dzieje, że pierwsza polskość milczy o samej sobie; nie ma dziś dyskusji, w których polskość ukazałaby swe wielkie i godne szacunku oblicze, nie ma jasnej i wyraźnej samowiedzy polskości jako „połączalności siły”. Natomiast druga polskość mówi. Mówi wiele i głośno. Im bardziej widzi swą przegraną, tym głośniej krzyczy. Ale im głośniej krzyczy, tym bardziej jawna staje się jej głupota. Czyżby takie skojarzenie miało się utrwalić – co mądre, to nie polskie, a co głupie, to polskie? Czyżby młody mieszkaniec naszego kraju był skazany na widzenie prawdy o swym narodzie wyłącznie poprzez pryzmat słówka „nie”, rzucanego w oczy wyzwaniom naszych czasów? A gdyby przypadkiem on sam zechciał wyzwaniu powiedzieć „tak”, to czyż powinien uwierzyć, że przestał być Polakiem, a stał się „Europejczykiem”?

Norwid mówił: „Znicestwić narodu nikt nie podoła bez współdziałania obywateli tegoż narodu…” Norwidowskie „znicestwić” znaczy nie tylko „unicestwić”, ale również „zmarnować”, „zaprzepaścić”, „opróżnić” i sprawić, że „spełznie na niczym”. Rozmaitymi drogami biegnie marnotrawienie wielkich wartości. Wartości marnotrawią ich przeciwnicy, gdy dowodzą, że nie są one wartościami. Robią to jednak również zwolennicy wartości, gdy przemieniają je w karykaturę, w parodię, w pośmiewisko. W tę właśnie stronę idzie dziś „znicestwienie narodu”. Nie przeciwnicy, lecz zwolennicy „znicestwiają naród”. Nasze myślenie, przedstawiające się jako „narodowe”, stało się rzadkim przykładem bezmyślności. Ono też – przedstawiające się jako „polska myśl narodowa” – znalazło się pośród tych „automatów”, co to stoją przy drodze i… „myślą, że myślą”.

 

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.