Przyszedł na świat w Starym Sączu, pierwsze lata życia spędził w Tylmanowej, a większość dzieciństwa w Łopusznej. Józef Tischner – późniejszy ksiądz, filozof i publicysta – urodził się 12 marca 1931 r.

 

W rodzinach Chowańców i Tischnerów krąży wiele anegdot na temat początków tego małżeństwa. A to że do Weronki Chowańcówny jeszcze w Krakowie zalecał się pewien adwokat i nawet ofiarował jej perły, które potem z dumą nosiła. A to że w Murzasichlu wpadła w oko miejscowemu stolarzowi. Jednego wieczora przyszedł do niej przebrany za dziada i prosił o nocleg; ona go nie poznała i na nocleg przyjęła („A może i poznała…” – mrużą oko niektórzy). Matce Weroniki nie podobali się jednak ci kandydaci: adwokat to za wysoko, stolarz – za nisko. Ale nie podobał się jej również pochodzący ze Starego Sącza Józef Tischner, którego Weronika poznała, pracując w szkole w Tylmanowej. Matka narzekała, że jest ponury, że pali, że kawaler, a już ma zmarszczki na twarzy. Weronika lubiła mu dokuczać, że wyszła za niego, bo już jej pociąg odjeżdżał… (kiedy się pobierali, on miał 28 lat, ona 26). Innym razem żartowała, że chciał do siebie strzelać i zrobiło jej się go żal.

„Mówili, że ciotka wyszła za Tischnera, bo miał rower”, opowiadał biografowi ks. Tischnera Andrzej Chowaniec, bratanek Weroniki. „Ale tego nie można brać poważnie, bo Tischnery zawsze lubili tak żartować, żeby nie można było prawdy dojść. Poznali się, pokochali, a że ciotka szybko podejmowała decyzje, więc ślubu nie odkładano”. „Mama była ojcem zafascynowana”, uważa Marian Tischner, „ale tego nie okazywała. Musiało jej imponować jego finezyjne poczucie humoru, które nie od razu dało się zauważyć. Ona sama miała zupełnie inny dowcip: ostry, ironiczny”.

Ślub odbył się latem 1930 roku w Jurgowie. Jego uczestnicy wspominali, że w pewnym momencie na weselu pojawił się celnik, którego bez żadnych ceregieli zaproszono do stołu i poczęstowano… przemyconą ze Słowacji borowiczką. Młodzi małżonkowie zamieszkali w Tylmanowej, w domu Marii i Jana Paluchów, dziś już nie istniejącym. Józef Tischner nadal pracował w szkole jako nauczyciel, rozglądał się jednak za nieco lepszą posadą i stanął do konkursu na stanowisko kierownika szkoły w Łopusznej.

Weronika Tischnerowa zaszła w ciążę. Marian Tischner opowiada, że przebiegała ona w dość nerwowej atmosferze: „Mama źle się czuła, postanowili więc, że urodzi w szpitalu w Nowym Sączu. Ale droga była wyboista, mama otrzęsła się na furmance, złapały ją bóle i zajechali do najstarszego brata ojca, Stanisława. Tam przyszedł na świat Józio”. Dom, w którym się urodził 12 marca 1931 roku, stoi do dziś; jest na nim umieszczona nawet pamiątkowa tablica. Okna pokoju, gdzie odebrano poród, wychodzą na ruchliwą ulicę Piłsudskiego, o której wówczas mówiło się: „za Franciszkany”. „Myślę, że moim pierwszym wrzaskiem po urodzeniu – może poza wrzaskiem o jedzenie, co nas ze sobą łączy – był »Hymn do słońca«, żartował po latach ks. Tischner. 2 kwietnia ochrzczono chłopca w kościele parafialnym w Starym Sączu. Otrzymał imiona: Józef Stanisław. Rodzicami chrzestnymi byli wspomniany stryj Stanisław oraz siostra matki, ciotka Krystyna, która potem została zakonnicą.

Przez pierwsze trzy lata życia chłopca Weronika mieszkała z synem w Tylmanowej, a Józef – który wygrał konkurs – przeniósł się do Łopusznej i w skromnej szkole powszechnej zaczął przygotowywać mieszkanie, żeby móc sprowadzić żonę i syna. Szkoła w Łopusznej była w tym czasie dwuklasowa, mieściła się w małym, zaniedbanym domu, zakupionym przez gminę jeszcze przed I wojną i od tego czasu nie remontowanym. Tischner znalazł kwaterę w domu Franciszka Klamerusa „Kuboska” i tam pomieszkiwał, czekając, aż pomieszczenia szkolne zostaną jako tako odnowione. Rodzinę sprowadził dopiero w 1934 r.

 

W powyższym tekście wykorzystano fragmenty biografii „Tischner” autorstwa Wojciecha Bonowicza, a także informacje z różnych źródeł, m.in. z książki Marii Klamerus „Łopuszna – mała ojczyzna”.