„Co robi tzw. inteligencja laicka? Przede wszystkim podkreśla różnice: jesteśmy inni niż >>wierzący<<. Co robią >>wierzący<<? Podkreślają, że są inni niż >>niewierzący<<. Wspólny cel – pomoc ofiarom transformacji – ginie z oczu obydwu stronom”. Przypominamy felieton ks. Józefa Tischnera napisany w 1996 roku.

W sierpniu 1996 roku odbyło się kolejne już siódme spotkanie intelektualistów w Castel Gandolfo. Jego gospodarzem był Jan Paweł II. Organizatorem spotkania jest wiedeński Instytut Nauk o Człowieku. Wśród uczestników znajdują się przede wszystkim członkowie Rady Naukowej Instytutu oraz nieliczni zaproszeni goście, specjaliści od podejmowanych podczas spotkania zagadnień. Tym razem temat spotkania brzmiał: „Dziedzictwo Oświecenia”. Dziedzictwo Oświecenia stało się problemem. Z jednej strony zawdzięczamy mu ideę praw człowieka, państwa prawa, nowożytnej demokracji, z drugiej, z Oświecenia wywodzą się krwawe rewolucje, totalitaryzmy, moralny relatywizm, nihilistyczne krytyki wszelkiego ładu. Nadszedł czas podsumowania i oceny.

Wśród zaproszonych uczestników znalazła się również prof. Gertrude Himmelfarb, autorka znakomitej książki o ubóstwie i historii ubóstwa. Jej wykład „Ubóstwo i Oświecenie” wart jest szczególnej uwagi. Wykład dotyczył częściowo sytuacji, jaka się wytworzyła w Anglii w okresie uprzemysłowienia. Cokolwiek by się rzekło, Anglia uniknęła wtedy krwawej rewolucji, jaka stała się udziałem Francji. Było to zasługą „nowego humanitaryzmu”, jaki wykształcił się w Anglii w wyniku wspólnych wysiłków ludzi religii oraz przedstawicieli etyki laickiej. Oświeceniowa Anglia stała się rzadkim przykładem porozumienia i współpracy ruchów laickich i religijnych. Słuchając wywodów prof. Gertrudy Himmelfarb, zadawałem sobie pytanie: dlaczego nie może być tak w Polsce?

Dla ruchów religijnych ogromne znaczenie ma postać Johna Wesley’a, który w 1738 r. przeżył nawrócenie religijne. Jako zadanie postawił sobie mówienie o Biblii biednym, bowiem “biedni to także chrześcijanie”. Ponieważ zamknięto przed nim kościoły anglikańskie, uczynił z konieczności cnotę i głosił kazania na otwartej przestrzeni. Słuchali go przede wszystkim ci, których nie zadowalał ówczesny Kościół. John Wesley wołał: „Wy bogaci, wy dobrze widziani, wy wielcy tego świata, chętnie pozostawilibyśmy was w spokoju. Pozostawcie jednak również w spokoju nas pomiędzy naszymi ubogimi”. Wśród jego „biednych” znajdowali się nie tylko ludzie „prawi” i „przyzwoici”, lecz również „odepchnięci”, „zagubieni”, „grzesznicy twardego serca”. Otrzymywali oni nie tylko pomoc duchową, ale również materialną. Bowiem, jak głosił Wesley, „religia jest ze swej istoty religią społeczną”. W jednym z najbardziej znanych kazań mówił: „Zarabiaj, ile możesz…, ile możesz, oszczędzaj…, i ile możesz, rozdawaj”. Dotyczy to nie tylko najbardziej bogatych, lecz również robotników. John Wesley dał początek całemu ruchowi, który dążył do instytucjonalizacji miłosierdzia. Budował szpitale, domy sierot, szkoły dla ubogich. Ruch ten walnie przyczynił się do zniesienia niewolnictwa, reformy więziennictwa, a także do prawnego uregulowania pracy dzieci w fabrykach.

Rzecz znamienna: w tym samym kierunku działali myśliciele zaliczani do – mówiąc językiem współczesnym – „laickiego” nurtu angielskiej myśli oświeceniowej. Wśród nich wymienić trzeba lorda Shaftesbury’ego, który nie był wprawdzie ojcem angielskiego Oświecenia, ale z pewnością „trzymał je do chrztu”. Wydobywa on na jaw ogromne znaczenie cnoty współczucia. Człowiek jest istotą społeczną, rodzi się zatem ze zdolnością do współodczuwania tej całości, której jest częścią. Poprzez cnotę współczucia człowiek uczestniczy w bólu drugiego. Kto zabija w sobie współczucie, godzi we własną naturę; to prowadzi do okrucieństwa i bestialstwa. Lord Shaftesbury dokonuje przekształcenia obowiązku religijnego w laicką pasję. W podobnym kierunku idzie David Hume. Anglicy spierali się tylko o jedno: czy współczucie jest ubocznym produktem własnego interesu, czy raczej samoistną cnotą. Thomas Hobbes przychylał się do pierwszego stanowiska, lord Shaftesbury do drugiego, a Francis Hutcheson – inna wpływowa postać ówczesnego Oświecenia – głosił, że człowiek posiada wrodzony „zmysł moralny”, który popycha go do tego, by dawał możliwie największe szczęście możliwie największej liczbie ludzi. Podobnie myślał Adam Smith, ojciec angielskiej ekonomii politycznej i jednocześnie autor „Teorii uczuć etycznych”, w której dowodził, że „miłość siebie samego” pobudza również uczucia społeczne, które nie są niczym innym, jak wyobrażeniowym poszerzeniem uczuć skierowanych ku samemu sobie.

Drogi były różne, cel jeden: ulżyć biednym, których rodziło uprzemysłowienie. Uprzemysłowienie było koniecznością. Ale bieda koniecznością nie była. Inaczej przebiegały te sprawy we Francji. Do tego tematu powrócimy w przyszłości, a tymczasem przenieśmy naszą uwagę z Anglii do Polski. Czy nasza sytuacja dziś nie przypomina sytuacji Anglii z okresu uprzemysłowienia? Czy nasza transformacja ustrojowa nie rodzi podobnej biedy? Istnieją jednak różnice. Co robi religia? W każdym razie jednego nie robi: nie widać szerokiego ruchu społecznego, który by w głębszy sposób zajął się ofiarami transformacji. Ludzie religii najczęściej ganią, mają za złe, psioczą na „materializm” i „liberalizm”. Jak te ciotunie, co stoją z boku i „mają za złe”. Co robi tzw. inteligencja laicka? Przede wszystkim podkreśla różnice: jesteśmy inni niż „wierzący”. Co robią „wierzący”? Podkreślają, że są inni niż „niewierzący”. Wspólny cel ginie z oczu obydwu stronom. I ginie to, co najważniejsze: ethos humanizmu w środowiskach pracodawców. Wielu uczy się ekonomii politycznej z Adama Smitha, ale mało kto uczy się jego humanizmu. Skłóceni, poróżnieni, zawsze źle uszczęśliwieni dzielimy “dziedzictwo” Oświecenia na części, by tym lepiej móc nimi w siebie rzucać.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.