„Jan Paweł II zna słabości demokracji. Zna drogi, jakimi człowiek ucieka od wolności. Demokracja jest bodaj jedynym systemem władzy, który może sam siebie unicestwić”, pisał przed laty ks. Józef Tischner. Z okazji 15. rocznicy śmierci papieża przypominamy artykuł zatytułowany „Kościół Jana Pawła II a demokracja”.
Artykuł ukazał się w 1991 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego” – w czasie, gdy w Polsce rozgorzał na dobre spór o relacje Kościoła i demokracji. Cztery lata później Tischner przedrukował go w tomie „W krainie schorowanej wyobraźni”. Potem trafił także – już po śmierci Tischnera – do zbioru jego tekstów „Idąc przez puste Błonia”, którego bohaterem jest Jan Paweł II i jego myśl.
Dawne pytania w ostatnich latach znów odżyły. Co prawda, pojawienie się epidemii na chwile wyciszyło spory, ale niebawem pewnie znów powrócą. Na ile państwo powinno angażować się w kościelne inicjatywy i inwestycje? Czy hierarchia Kościoła może wpływać na politykę państwa? Jak wygląda dziś ten wpływ? I co obecnie najbardziej zagraża demokracji? Czy nie jesteśmy w sytuacji, w której sami doprowadzamy do jej unicestwienia? Tekst Tischnera na te pytania nie odpowie. Ale zarysowuje pole, w którym powinno się je zadawać.
Konflikt między Kościołem a demokracją wydawał się przez długie lata czymś tak naturalnym jak śnieg zimą, a upały latem. Z jednej strony Kościół bronił zasady: „wszelka władza pochodzi od Boga”, z drugiej – demokraci uczyli: „wszelka władza pochodzi od ludu”. Z jednej strony podstawą legitymizacji władzy było przekonanie, że władza ma rządzić, kierując się prawdą o dobru i złu, z drugiej strony twierdziło się, że „non veritas sed auctoritas facit legem” – „nie prawda, lecz autorytet stanowi prawo”. Z jednej strony podstawą ładu społecznego mają być „prawa człowieka”, z drugiej – podstawą ładu jest prawo Boga do swego stworzenia. Czy te przeciwieństwa dają się przezwyciężyć?
Kto chciałby dziś przyjrzeć się bliżej konfliktom, jakie przez długi czas dzieliły Kościół i demokrację, powinien zapoznać się z poglądami arcybiskupa Marcela Lefèbvre’a na temat państwa i Kościoła. Jedna z jego książek nosi znamienny tytuł: Oni zdetronizowali Chrystusa. „Oni” to znaczy Ojcowie Soboru oraz „soborowi papieże” – Paweł VI i Jan Paweł II. W głąb Kościoła przeniknął duch rewolucji. Z „ducha rewolucji” zrodziła się „liberalna demokracja”, która pozbawiła Boga i Kościół władzy nad narodami. „Wciąż powtarzam – pisze arcybiskup Lefèbvre – większość nie stanowi prawdy, a czyż poza prawdą i poza prawdziwą sprawiedliwością w stosunku do Boga i człowieka można zbudować coś trwałego?”
Istotny przełom w stosunku Kościoła do demokracji dokonał się jeszcze w czasach II Soboru Watykańskiego. Nie oznacza on jednak uznania demokracji za jakiś „dogmat” wiary. Kościół nadal uważa, że pod pewnymi warunkami dopuszczalne są również inne ustroje społeczne. Zgoda lub niezgoda na demokrację, jak również na każdy inny ustrój społeczny, jest wyznaczona uznaniem dla praw człowieka. Kościół uznaje demokrację o tyle, o ile respektuje ona prawa człowieka, i z tego tytułu poddaje demokrację czujnej krytyce.
Zapytajmy najpierw: jakie racje doprowadziły Ojców Soboru do zmiany dotychczasowego stanowiska? Racją podstawową było uznanie „autonomii rzeczywistości ziemskich”. Ustroje polityczne rządzą się własnymi prawami i nie należy poddawać ich prawom, które są im obce, na przykład prawom kościelnym. Ustrój państwa nie jest dziełem Boga, lecz został utworzony przez człowieka dla człowieka. Demokracja odróżnia się od innych systemów władzy tym, że wydaje się dziś najbardziej konsekwentnie zabiegać o respektowanie praw człowieka. Otwiera ona ponadto szerokie możliwości zaangażowania w pracy dla dobra wspólnego wszystkich obywateli na wszystkich poziomach władzy, czego nie można powiedzieć o ustrojach „autorytarnych”. Jan Paweł II pisze: „Kościół docenia demokrację jako system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także – kiedy należy to uczynić – zastępowania ich w sposób pokojowy innymi” („Centesimus annus”, 46).
Mówiąc jednak o stosunku Jana Pawła II do demokracji, nie można nie wspomnieć o jeszcze jednym czynniku – o doświadczeniach z totalitaryzmem. Jan Paweł II jest „dzieckiem czasów pogardy”. Ogromny kawał jego życia upłynął w cieniu Oświęcimia i Kołymy. Oświęcim to symbol totalitaryzmu nazistowskiego, Kołyma to symbol totalitaryzmu komunistycznego. Jan Paweł II nie tylko doświadczył bezpośrednio sposobów rządzenia władzy totalitarnej, ale również przejrzał do dna mechanizmy jej powstawania i utrzymywania się przy istnieniu. Zobaczył, jak wielką rolę w systemach tych odgrywa kłamstwo podawane jako prawda. W tej szczególnej sytuacji mógł sam bezpośrednio doświadczyć siły społecznej dwóch wartości: prawdy i solidarności. „Solidarność w prawdzie” i „prawda w solidarności” stały się – w znacznym stopniu dzięki niemu – tą „siłą bezsilnych”, która w końcu obaliła przemoc. Dzięki wzajemnemu powiązaniu prawdy i solidarności papieska „teologia wyzwolenia” stała się rzeczywistym wyzwoleniem z przemocy. Czy wychodząc dziś ze świata Kołymy i Oświęcimia i budując demokrację, można zapomnieć o tych doświadczeniach?
Jan Paweł II zdaje sobie sprawę również ze wszystkich słabości demokracji. Zna drogi, jakimi człowiek ucieka od wolności. Demokracja jest bodaj jedynym systemem władzy, który może sam siebie unicestwić; w przeciwieństwie do niej ustroje totalitarne istnieją nawet tam, gdzie ludzie serdecznie ich nie chcą. Gorycz ucieczki od wolności poznali kiedyś Niemcy, dopuszczając do władzy Hitlera. Dziś poznają ją społeczeństwa, które jeszcze wczoraj heroicznie obalały komunizm. Jak to możliwe? Czy nie wynika to z lekceważenia prawdy o człowieku i z zapomnienia o rzeczywistej solidarności międzyludzkiej?
Stąd płynie głos Jana Pawła II: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Wśród wartości, które są dla demokracji niezbędne, na pierwszym miejscu należy postawić „prawdę”. Zasada „non veritas sed auctoritas facit legem” okazuje się słuszna, ale tylko tam, gdzie rzecznicy przeciwnych prawd toczą ze sobą wojny. Jej wartość kończy się jednak w miejscu, w którym wchodzi w grę „prawda o prawach człowieka”. Czy można respektować prawa człowieka, nie znając „prawdy o człowieku” i „prawdy o prawie człowieka”? Jan Paweł II podkreśla: „w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza”. Autorytet (auctoritas) władzy nie może być pusty. Jego siłą musi być rozumienie człowieka. Obywatel demokratycznego państwa powinien mieć świadomość, że władza, którą sam wybrał, rozumie „jego prawdę” lepiej niż każda inna władza. W przeciwnym przypadku może dać się uwieść nowej, neototalitarnej iluzji.
Ale czy mówiąc o prawdzie i wartościach, Jan Paweł II nie otwiera okien demonom, które uciekły drzwiami? Czy nie grozi nowym fundamentalizmem, fanatyzmem, nacjonalizmem?
Jan Paweł II pisze: „Kościół nie zamyka bynajmniej oczu na niebezpieczeństwo fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową lub religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra. Prawda chrześcijańska do tej kategorii nie należy. Nie będąc ideologią, wiara chrześcijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rzeczywistość społeczno-polityczną, i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe. Tak więc metodą Kościoła jest poszanowanie wolności przy niezmiennym uznawaniu transcendentalnej godności osoby ludzkiej” (46).
Z akceptacji demokracji jako systemu władzy politycznej nie wynika, że wszystkie wspólnoty ludzkie muszą mieć demokratyczną formę. Są rozmaite rodzaje władzy i rozmaite formy ich wyrazu. Jest władza rodzicielska w rodzinie, władza ekonomiczna w gospodarce, jest władza nauczyciela w szkole. Jest też władza religijna w Kościele – władza łaski, która „wyzwala z grzechu”. Każda z tych „władz” ma jakieś miejsce w życiu człowieka. Należy uszanować ich autonomię, tak jak i one szanują wolność i autonomię człowieka. Trzeba oddawać, co cesarskie – cesarzowi, co ekonomiczne – ekonomistom, co naukowe – ludziom nauki, a co boskie – Bogu. To właśnie bowiem dzięki wspólnotom innym niż demokratyczne państwo tworzy się w społeczeństwie świadomość tych prawd i wartości, które nadają sens ludzkiej egzystencji.
O Janie Pawle II mówi się „polski papież”. On sam nie tylko nie wypiera się swego rodowodu, ale często do niego nawiązuje. Sprawa nie tylko ma biograficzne znaczenie, lecz wiąże się ściśle z ideą narodu i demokracji. Wiemy, że nacjonalizm może być śmiertelnym zagrożeniem demokracji. Czy podkreślanie przez Papieża własnej „polskości” nie obudzi drzemiących demonów?
W przemówieniu wygłoszonym na forum ONZ (l995) Jan Paweł II starał się określić właściwe znaczenie słów „ojczyzna” (łac. patria) i „patriotyzm”, występując przeciwko nadużyciom „nacjonalizmu”. Mówił: „Musimy dziś uczynić wszystko, aby ekstremalne formy nacjonalizmu nie doprowadzały nadal do powstawania nowych form szaleństwa totalitaryzmu. To zobowiązanie pozostaje oczywiście prawdziwe także w tych przypadkach, gdy sama religia staje się podstawą nacjonalizmu, co niestety zdarza się w niektórych przejawach tak zwanego fundamentalizmu”. Przytoczone słowa są także argumentem za demokracją, mimo że wprost o demokracji nie mówią. Są również wiele mówiącą wskazówką krytyczną pod adresem tych, którzy chcieliby jeszcze dziś w chrześcijaństwie i w Kościele szukać wsparcia dla totalitarnych marzeń.
Kościół jest wspólnotą dziejową, która gromadzi w swej pamięci mądrość stuleci. Jak żadna inna wspólnota, Kościół był świadkiem wzlotów i upadków państw, które wydawały się wieczne. Myśl Jana Pawła II stara się włączyć tę wielką mądrość Kościoła w życie współczesnego świata – w tym Niemców i Polaków. Czegóż w końcu chce Papież? Chce, abyśmy – szczególnie Niemcy i Polacy – uczyli się z własnej historii. Czy możemy zignorować ów głos dziejowej mądrości? A jeśli go zignorujemy, czy nie zaszkodzimy sami sobie?