„Bez wolności człowiek jest wprawdzie człowiekiem, ale nie jest sobą. Na tym właśnie polega fałszowanie człowieka przez totalitaryzm, że w tym systemie obywatel nie jest i nie może być tym, kim jest”. 25 lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” ukazał się esej ks. Józefa Tischnera zatytułowany „Budowanie demokracji”. Przypominamy jego obszerne fragmenty.

Punktem wyjścia naszych rozważań nad państwem demokratycznym jest dziś fakt następujący: upadek autorytetu państwa i prawa. Upadek jest wynikiem rozkładu iluzji, jaką w swej istocie było państwo komunistyczne. Wedle marksistowskiego ujęcia, „państwo jest politycznym narzędziem władzy w rękach określonej klasy, służącym urzeczywistnieniu jej interesów” . Państwo komunistyczne nosiło nazwę państwa „dyktatury proletariatu”. Ale z nazwy tej tylko słowo „dyktatura” w pełni odpowiadało rzeczywistości. Informowało ono, że w samą istotę państwa została wpisana przemoc: „proletariat”, nawet będąc mniejszością, miał prawo posłużyć się przemocą wobec większości. Nie przeszkadzało to jednak nazywać tego samego państwa „demokracją” i ustanawiać w nim instytucje przypominające instytucje demokratyczne, jak parlament, rząd, wybory. Takie połączenie wody z ogniem stało się źródłem fikcji: parlament naprawdę nie był parlamentem, rząd nie rządził, a wybory nikogo nie wybierały. Jedyną realnością tego państwa okazała się przemoc. Dziś cała ta iluzja łączenia demokracji i dyktatury rozpadła się. Pozostał po niej głęboki zawód i krytyczny stosunek do państwa i jego praw.

Nie po raz pierwszy w dziejach stajemy wobec zadania zbudowania własnego państwa. Podobnie było po odzyskaniu niepodległości. Ale wówczas punktem wyjścia budowy nie było państwo iluzji, lecz państwo obce, zaborcze. Z pewnością z punktu widzenia polskiego interesu było to państwo niedobre, ale wzięte jako takie, w jego wewnętrznej strukturze, nie było zasadniczym zaprzeczeniem tego, za co się podawało. Car nie udawał jakiegoś tam sekretarza, a szlachcic sługi swojego chłopa. Nie chodziło wtedy o przejście od iluzji do prawdy, ale od państwa obcego do własnego. Państwa zaborcze, zwłaszcza Austria, mogły w pewnych swych elementach stanowić wzór dla niepodległej Polski. O niczym takim nie ma mowy w przypadku państwa komunistycznego. Tutaj wszystko jest mniej lub bardziej zakłamane. Trzeba czyścić i dopiero potem składać w jaką taką całość.

Naszym celem jest dziś zbudowanie państwa demokratycznego, państwa ładu prawnego. Wydaje się pewne, że zbudowanie takiego państwa jest dziś niemożliwe bez pomocy Kościoła katolickiego. Szacunek dla prawa i przywiązanie do instytucji demokratycznych muszą znaleźć wsparcie w instytucji o najwyższym autorytecie moralnym. Z drugiej jednak strony pomoc Kościoła nie może pociągać za sobą przekreślenia autonomii państwa. Nie przechodzimy od państwa sekretarzy do republiki proboszczów. Czy jednak Kościół katolicki ze swą niedemokratyczną strukturą władzy może sprzyjać powstaniu demokracji? Wiadomo, że narodziny nowożytnej demokracji były uwarunkowane wpływami myśli antycznej, reformacją, wpływami deizmu, oświeceniowym liberalizmem, a także koncepcją „z natury dobrego” człowieka – ideami zasadniczo obcymi katolicyzmowi. Czy nie są to jakieś przeszkody w budowaniu demokracji także u nas? Problem posiada ogromną literaturę. Szczególnie zwraca uwagę literatura niemiecka, ponieważ w Niemczech powojennych sprawa istoty demokracji splotła się z żywotną potrzebą rozrachunku z przeszłością i połączenia w jednym organizmie społecznym wielu wyznań, a nawet religii. W Polsce literatura ta jest prawie nie znana. Budujemy państwo demokratyczne trochę tak, jakbyśmy sami je wynaleźli.

Dlatego z tym większą uwagą pochylamy się nad ostatnią encykliką Jana Pawła II, gdzie znajdujemy ważny fragment dotyczący demokracji właśnie. Nie ma tam, oczywiście, jakiejś „kanonizacji” ustroju demokratycznego; Kościół uczy w końcu, że człowiek może się zbawić w każdym ustroju. Nie każdy jednak ustrój sprzyja temu zbawieniu, a zwłaszcza nie każdy odpowiada jednako zasadzie godności człowieka. O tym właśnie mówi Jan Paweł II w „Centesimus annus”.

Czytamy: „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i »podmiotowości« społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda nie zmienia się w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Centesimus annus, 46).

Na naszym przejściu od totalitaryzmu do demokracji rozważmy dwa istotne problemy: wolność chrześcijańska a państwo oraz prawo państwowe a moralność. Dwa wymienione zagadnienia są elementami szerszego problemu – Kościół a demokracja.

Dlaczego w państwie musi być wolność

Pamiętamy z wczorajszych nauk: państwo komunistyczne pozbawiało obywatela jego podstawowej wolności. Nie znaczy to jednak, by w państwie tym wykluczona była wszelka świadomość wolności. Mówiło się: „wolność jest rozumieniem konieczności”. Oznaczało to sprowadzenie podstawowego doświadczenia wolności do przeżycia siły. W ostatecznym rozrachunku wolny jest ten, kto potrafi zespolić swą siłę z siłami dziejów i dojdzie do tego celu, do którego sama historia kieruje swój bieg. Miarą wolności jest sukces. Kryzys komunistycznego państwa na poziomie wolności jest dziś najpierw i przede wszystkim kryzysem mocy. Państwo komunistyczne okazało się państwem bez sukcesu. Komunizmu nie dało się zbudować. Zbudowano raczej wielkie cmentarze. Państwo to grzęźnie, spychane w błoto przez silniejszych. Czy oznacza to jednak, że ci „silniejsi” – ci, którym udało się obalić państwo „dyktatury proletariatu”, mają właściwe rozumienie wolności? Czy także dla nich wolność nie jest przede wszystkim siłą, która osiąga zamierzony cel? Czy pojęli wolność jako wybór?

Kraje komunistyczne odzyskują wolność. Znika terror, kontrola policyjna, otwierają się granice. Ale przemiany te nie budzą zbytniego entuzjazmu. Towarzyszy im doznanie ciężaru. Czy to wolność stała się ciężarem? Ciężarem jest raczej minione rozumienie wolności jako niemocy. Niemoc zewnętrznie uwarunkowana stała się po zniknięciu przemocy niemocą wewnętrzną.
Rzutuje to na stosunek obywatela do jego państwa. Państwo ma umożliwić wolność przez uruchomienie siły. Oczekuje się od państwa czegoś więcej niż tylko pozwolenia na wolność. Państwo bezsilne, które nie potrafi popchnąć obywatela do czynu, jest dla postkomunizmu żadnym państwem.

Tak więc na ruinach świata komunistycznego wyrasta stare pytanie filozofów: czym jest wolność? Niewątpliwie chrześcijaństwo jest nosicielem idei wolności. Wolność rozumie się tutaj jako wybranie. Dlaczego wybranie? Czym jest wybranie? Wybranie jest sposobem przyswajania wartości. Wybierając wartość, sprawiam, że wartość staje się „moja”, a ja „jej”. Wybór prawdomówności oznacza, że człowiek staje się prawdomówny. Staranie o wolność nie jest więc niczym innym, jak dalszym ciągiem stworzenia. Być wolnym to być odpowiedzialnym za siebie w perspektywie dobra i zła. Dzięki wolności człowiek czyni siebie prawdomównym lub kłamcą, sprawiedliwym lub niesprawiedliwym, przebaczającym lub mściwym. Nie można być sobą, jeśli się nie jest wolnym.

Mając to na uwadze, można sformułować zasadę, która jest chrześcijańską zasadą demokracji: wolny człowiek nie pozbawia wolności innego człowieka. Dla kogoś, kto zrozumiał wartość wolności i sam stał się człowiekiem wolnym, nie ma nic bardziej odrażającego niż pozbawienie wolności bliźniego swego. Tylko niewolnik, czyli ten, kto nie wie, czym jest wolność, jest w stanie zniewalać innych. Wolny człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin, nigdy tego robił nie będzie.

Jan Paweł II mówi, że demokracja jest możliwa jedynie, gdy opiera się na „poprawnej koncepcji człowieka”. Wydaje się, że istotnym elementem tej koncepcji, ważnym w budowie demokracji, jest idea wolności: bez wolności człowiek jest wprawdzie człowiekiem, ale nie jest sobą. Na tym właśnie polega fałszowanie człowieka przez totalitaryzm, że w tym systemie obywatel nie jest i nie może być tym, kim jest.

Państwo prawa a ideał etyczny

Państwo dyktatury proletariatu stało się przedmiotem ostrych krytyk z wielu stron, również ze strony Kościoła. Punktem oparcia krytyki była etyczna świadomość społeczeństwa. Odwoływano się do tradycji chrześcijańskiej, do prawa natury, do praw człowieka. Wraz z takim odwołaniem rosła świadomość etyczna. „Sumienie narodu” stało się twórczą rzeczywistością. To ono usprawiedliwiało bunty, krytyki i mniej lub bardziej zdecydowane zamachy na władzę komunistyczną. I tak zaostrzyła się świadomość przeciwieństwa między obszarem legalności, obejmującym praktycznie niemal całą ustawodawczą działalność państwa, a obszarem moralności, obejmującym dziedzinę kształconego przez chrześcijaństwo sumienia. Bo czymże w końcu jest państwo? Zrodzone z układów jałtańskich, z fałszowanych wyborów i przewrotnej ideologii, państwo komunistyczne jest nie tylko w działaniu, ale i w samym bycie państwem niemoralnym. Czy obywatel winien mu jest posłuszeństwo? Żadną miarą. Jeśli nawet poddaje się rozporządzeniom tego państwa, to nie na zasadzie posłuszeństwa państwu i jego autorytetowi, ale na zasadzie mniejszego zła. Usprawiedliwieniem takiej postawy było sumienie społeczne. Pozornie wyglądało to jak coś z pogranicza bytu i niebytu. A jednak w praktyce to ono usprawiedliwiało, a nawet inspirowało opozycję i fundamentalną niezgodę na komunizm.

Przeciwieństwo między legalnością a moralnością jest dziś naszym dziedzictwem po komunizmie. Odbudowa autorytetu państwa wymaga przywrócenia autorytetu legalności. Prawo musi na powrót stać się prawem. Nie można jednak odbudować autorytetu prawa bez powiązania prawa z etyką; prawo, aby mogło być obowiązujące, musi być zgodne z etyką. Co to znaczy „być w zgodzie z etyką”? Z pewnością znaczy: nie popadać w sprzeczność. Ale to mało. Prawo winno również w jakimś stopniu odzwierciedlać etykę. W jakim? Zgadzamy się na przykazanie „nie zabijaj”. Podziwiamy również ofiarę ojca Kolbego. Czy prawo powinno nakazywać obywatelom poświęcenie życia za bliźniego? Wiemy, że rozwody są nieszczęściem życia rodzinnego i Kościół nie uznaje rozwodów. Czy oznacza to, że także prawo demokratycznego państwa ma nie dopuszczać rozwodów? Wiemy, jak świętym dniem – również dla wielu niewierzących – jest Wielki Piątek. Czy znaczy to, że należy wybić zęby – jak to kiedyś bywało – temu, kto w ten dzień nie przestrzega postu?

Nasze pytanie brzmi: jaki jest stosunek między prawem demokratycznego państwa a ideałem etycznym, który proponuje człowiekowi chrześcijaństwo?

Rozważmy kilka istotnych propozycji.

1. Pisze Jan Paweł II: „Kościół docenia demokrację jako system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także – kiedy należy to uczynić – zastępowania ich w sposób pokojowy innymi. Nie może zaś demokracja sprzyjać powstawaniu wąskich grup kierowniczych, które dla własnych partykularnych korzyści albo dla celów ideologicznych przywłaszczają sobie władzę w państwie” (Centesimus annus, 46).
Pisząc, że „Kościół docenia demokrację”, Papież nie dokonuje kanonizowania demokracji. O tym, że demokracja nie jest „święta”, wiemy dobrze. Niemniej akceptacja demokracji przez Papieża idzie dalej niż akceptacja jakiegokolwiek innego systemu społecznego. Demokrację można i należy „docenić”. Jej wartość bierze się z poszanowania wolności: demokracja gwarantuje „możliwość wyboru”. Znaczy to, że respektuje ona jedno z podstawowych praw człowieka. Nie bez znaczenia jest również fakt, że dopuszcza ona pokojową zmianę rządu. Jeśli w drugim zdaniu Ojciec Święty zgłasza zastrzeżenia do demokracji, to nie są one oparte na koncepcji jakiegoś innego ustroju społecznego, lecz pochodzą z wnętrza idei demokracji jako takiej.
Nie możemy wchodzić głębiej w rysującą się problematykę. Przedstawiona ocena demokracji rzuca światło na tezę: „wszelka władza pochodzi od Boga”. Jak pogodzić tę tezę z tezą, że władza pochodzi od ludu? Trzeba również głębiej przemyśleć chrześcijańskie korzenie demokracji. Abstrahując jednak od tych bardziej teoretycznych zagadnień, rozważmy wniosek praktyczny: po wypowiedzi Jana Pawła II wierzący katolik powinien potraktować obowiązek zabiegania o demokrację w państwie jako sprawę sumienia. Oznacza to zatem obowiązek sprzeciwu wobec pokus totalitarnych wszelkiego rodzaju.
2. Demokracja ma swój szczególny etos, obejmujący – mówiąc najogólniej – wszystkie te wartości, bez których nie byłaby możliwa. Jaki jest stosunek etosu demokracji do chrześcijańskich ideałów etycznych?

W znanym i uznanym podręczniku etyki chrześcijańskiej, w artykule Trutza Rendtorffa poświęconym zagadnieniu konstytucji demokratycznego państwa, czytamy, że celem konstytucji jest ujęcie „podstawowego konsensusu etycznego” społeczeństwa. Autor dodaje: „Formuła ta powinna wyrazić to, że spisana konstytucja nie jest samowystarczalna, lecz obejmuje jedynie te orientacje etyczne społeczeństwa, które pozwalają na prawne ujęcie. Tak więc chociaż teoria konsensusu daje wyraz ogólnej ważności konstytucji, to jednak pozostawia w cieniu samodzielność konstytucji w stosunku do zmiennej i żywej rzeczywistości politycznej i społecznej wspólnoty prawnej” .

Etos demokracji jest ogólny, ale nie samodzielny. Oznacza to, że zostaje określony na pewnym stopniu abstrakcji formalnej, w wyniku czego więcej mówi o tym, jak ma obywatel postępować, a mniej o tym, co ma robić. Poziom abstrakcji jest zmienny. W zależności od przekonań obywateli i poziomu ich świadomości etycznej może być mniej lub bardziej wymagający. Nie wyklucza to napięć, i to napięć moralnych. A nawet więcej: sprzyja ich ujawnieniu. Nie będąc „władzą nad sumieniami”, demokracja stara się ochraniać każde sumienie. Nie chodzi bowiem o to, by w życiu społecznym unikać napięć i konfliktów, bo to nie jest możliwe, ale o to, by umieć je rozwiązywać bez użycia przemocy. (…)

Aby lepiej uchwycić sens idei demokracji, warto rozważyć stosunek do siebie dwóch praw: prawa do wolnego wyboru i prawa do nauki. Pisze o tym znany specjalista filozofii państwa i prawa, członek Sądu Konstytucyjnego z Karlsruhe, profesor dr Ernst-Wolfgang Böckenförde: „Dla demokracji o wiele bardziej rozstrzygające jest wolne prawo wyborcze niż dobra ustawa o szkolnictwie (choć i ona jest bardzo ważna), a już czymś najgorszym, co może się przydarzyć demokracji, nie byłoby niedostateczne zadośćuczynienie prawom natury, lecz przedsięwzięcia i manipulacje, które ograniczałyby przeciwnikom politycznym wolność pozostawania w opozycji i równe szanse w dojściu do władzy, i to także wtedy, gdy (w dobrej wierze) celem, do którego one zmierzają, jest urzeczywistnienie »wartości absolutnych«” .

Rozważmy. Najpierw przypomnijmy, że gdy totalitaryzm ograniczał wolność człowieka, czynił to zawsze w imię wartości, które uznał wcześniej za „absolutne”. Najpierw pojawia się więc „absolutyzacja” wartości, a potem wymóg bezwzględnego poddania. Totalitaryzm zapomina jednak w tym punkcie o podstawowym „prawie aksjologicznym”, które mówi: „im wyższa wartość, tym większa wolność”. Po tym bowiem można poznać wartości absolutne, czyli najwyższe, że nie tylko nie wykluczają wolności, ale wręcz ją zakładają. (…)

Druga uwaga odnosi się do szkolnictwa. Po tym poznać systemy totalitarne, że w nich szkolnictwo jest zasadniczo ważniejsze niż wolne wybory. Jeśli systemy te dopuszczają wolny wybór, to jedynie dla „odpowiednio przeszkolonych”. Pamiętamy, jak odbijało się to na stosunku komunistów do katechezy. Władza domagała się rozkładu godzin, spisu uczniów, kontroli nad salkami katechetycznymi, a rekolekcje oazowe na świeżym powietrzu uważała na nielegalne zebranie. To wszystko bowiem zagrażało „wolnemu” wyborowi w czasie głosowań. Dziś sytuacja się zmieniła. Nie ma mowy o prześladowaniu za katechezę. Pojawił się jednak nowy element: element wolnego wyboru. Przeszkodą w uczęszczaniu na katechezę może być coś, co tkwi we wnętrzu człowieka, we wnętrzu jego wyboru. Przejście od przeszkód zewnętrznych do wewnętrznych jest oznaką przejścia od totalitaryzmu do demokracji. To fakt, że ci – na przykład katecheci – którzy doskonale sobie radzili z przeszkodami zewnętrznymi, nie zawsze potrafią rozwiać przeszkody wewnętrzne.

3. Zasadą demokracji jest równość wszystkich wobec prawa. Dlatego bardzo często demokrację nazywa się „nomokracją”, czyli rządami prawa. Czy uznanie takiej równości nie pociąga za sobą jakiejś relatywizacji prawa? Pytanie to stawia również Jan Paweł II.

Czytamy w encyklice: „Kościół nie zamyka bynajmniej oczu na niebezpieczeństwa fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową albo religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra. P r a w d a c h r z e ś c i j a ń s k a do tej kategorii nie należy. Nie będąc ideologią, wiara chrześcijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rzeczywistość społeczno-polityczną, i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe. Tak więc metodą Kościoła jest poszanowanie wolności przy niezmiennym uznawaniu transcendentnej godności osoby ludzkiej” (Centesimus annus, 46).

Pozostańmy przy problematyce państwa. Byłoby absurdem wymagać od Kościoła, by nie uznawał tego, co głosi, za prawdę zaadresowaną do wszystkich. Kto oczekuje, że Kościół będzie rzecznikiem sceptycyzmu i relatywizmu, ten oczekuje samobójstwa. Ale przekonanie o prawdzie nie musi prowadzić do totalitaryzmu. Prawda jest dana, ale nie jest do końca rozumiana. Do prawdy chrześcijańskiej trzeba wciąż dojrzewać. Dojrzewanie do prawdy dokonuje się przez dialog. Dialog jest też podstawowym warunkiem demokracji. Dialog oznacza wymianę poglądów i doświadczeń przez ludzi zajmujących różne miejsca w przestrzeni i czasie. Gdzie jest dialog, tam uznanie dla prawdy łączy się z wzajemną tolerancją, ze zrozumieniem, a przede wszystkim z wykluczeniem przemocy. (…)

Kościół a polityka

Jeśli się przyjmie, że Kościół „docenia demokrację”, pozostaje jeszcze sprawa życia i działania w demokracji. Czy tak jak Kościół docenia demokrację, demokracja docenia również Kościół? Co robić, by te dwa organizmy darzyły się szacunkiem, bez lęku o własną tożsamość? Prowadzenie polityki w demokracji różni się zasadniczo od polityki w totalitaryzmie i dlatego mistrzowie drugiej niekoniecznie będą mistrzami pierwszej. Polityka jest także jakimś rzemiosłem, a każde rzemiosło wymaga nauki.
Przede wszystkim wciąż trzeba brać pod uwagę ciążenie starych nawyków. Przeżyliśmy czasy przemocy w złej sprawie, czy nie marzy się nam możliwość użycia przemocy w dobrej sprawie? Może zresztą nie chodzi o przemoc, lecz tylko o środki nieco mocniejszej perswazji. Czy można znaleźć aż tak spokojnego człowieka, który by nie odczuwał swędzenia dłoni, widząc, jak jego bliźni sam idzie na zatracenie i ciągnie za sobą innych? Służba sprawie Bożej rodzi często swoisty rodzaj „zgryzoty”, gdy sługa widzi, że inni błądzą po manowcach. Chciałoby się wtedy „wyręczyć” Boga w rządzeniu światem. Boże, Ty widzisz i nie grzmisz! Czy w demokracji trzeba tłumić te pragnienia? Z pewnością nie. Nie trzeba też ukrywać dążeń do ewangelizacji świata. Klucz do sprawy leży w wyrzeczeniu się przemocy. Cała siła demokracji bierze się z prawdy. To prawda wyzwala. Trzeba jednak umieć tę prawdę pokazać, przekonać do niej, własnym przykładem wykazać, że to, co wielu wydaje się niemożliwe, jest możliwe. Wierzymy, że Ewangelia jest dobrą nowiną dla człowieka. Jak dochodzi do tego, że dla niektórych staje się „złą nowiną”? Czy nie dzieje się to przypadkiem za sprawą „głosicieli” Ewangelii?

To prawda, że nie wszystkie doświadczenia Zachodu mają zastosowanie u nas. Ale rzemiosła życia w demokracji i z demokracją można się nauczyć od Kościoła zachodniego. W tej akurat sprawie jesteśmy dopiero w podstawówce. Grozi nam tu jedno niebezpieczeństwo: możemy zamienić kajdany żelazne na kajdany z jedwabiu. Nie ma chyba człowieka, który by pędząc żywot zesłańca na Syberii, choć raz nie zatęsknił tam za ciepłą pierzyną. A Kościół to w końcu także ludzie. (…)
Trzeba wiedzieć, co kryje się pod hasłem „komuno, wróć” – ilu zagłodzonych, ilu zamordowanych, ile zmarnowanych bogactw tej ziemi. A religia, a Kościół? Trzeba, aby najwyższy autorytet potwierdził, że dzieło jest zasadniczo dobre. To się już zresztą stało, choćby w cytowanej encyklice. Potwierdzenie takie musi jednak stać się treścią społecznej świadomości. Napisał kiedyś Hegel: „Naród, który posiada złe pojęcie o Bogu, ma także złe państwo, zły rząd, złe prawa”. Nie chodzi żadną miarą o to, by religia sakralizowała nasze życie społeczne, ale nie chodzi przecież i o to, by w postępującym rozkładzie naszego życia społecznego, w zaniku społecznej odpowiedzialności, w marzeniach o przemocy w służbie Dobrej Nowinie – obserwować postępujący rozkład naszego chrześcijaństwa, które nie wytrzymało próby jedwabnych kajdan.

Cały esej można znaleźć w książce „Nieszczęsny dar wolności”. Książkę można zamówić tutaj.