„Nikt nie znałby pełnej prawdy o sobie, gdyby jej nie wyczytał z oczu drugiego człowieka. Potrzebujemy nawzajem siebie, abyśmy mogli znać prawdę o sobie”. Przypominamy kilka myśli ks. Józefa Tischnera o tym, jak się różnimy i jak powinniśmy się różnić.

Myśli te pochodzą głównie z artykułów i wywiadów z lat dziewięćdziesiątych. Część z nich opublikowana została w książce „Alfabet Tischnera”, a potem „Alfabet duszy i ciała”, przygotowanych przez Wojciecha Bonowicza. Zachęcamy do refleksji nad nimi.

Na czym polega pluralizm? Polega nie tylko na tym, że wielu ludzi jedzie na jednym wozie i każdy siedzi na swoim miejscu. Pluralizm to jakby wymiana spojrzeń. Idzie o to, że nikt nie znałby pełnej prawdy o sobie, gdyby jej nie wyczytał z oczu drugiego człowieka. Potrzebujemy nawzajem siebie, abyśmy mogli znać prawdę o sobie. Wierzący potrzebuje oczu niewierzącego, a niewierzący spojrzenia wierzącego. Chrześcijanin czyta prawdę o sobie nie tylko ze siebie samego i ze słów innego chrześcijanina, ale również ze spojrzenia poganina, Greka czy Żyda. W dziedzinie prawdy obowiązuje wzajemność spojrzeń. (…) Nie osiągnie się prawdy w samotności. W samotności łatwo o iluzje. Stąd konieczność pluralizmu.

Wystarczy człowieka ubrać inaczej, wystarczy ubrać go w inny mun­dur, żeby postawić go naprzeciw drugiego człowieka. Kiedy się przyjrzeć bliżej jednemu i drugiemu człowiekowi, okazuje się, że nie ma między nimi wielkiej różnicy, że gdyby byli sąsia­dami, żyliby w wielkiej zgodzie i w wielkiej przyjaźni. I ci mają dzieci, i tamci mają dzieci, i ci ma­ją rodziny, i tamci mają rodziny. Ale dzieli ich iluzja – jakiś mundur innego koloru, jakieś inne naszywki na naramiennikach. I w ten sposób iluzja ustawia ludzi przeciwko ludziom.

Kiedyś miłość bliźniego wyrażała się w poleceniu „nie będziesz zabijał nieprzyjaciół”. A teraz do tego przykazania doszło nowe: „będziesz rozumiał nieprzyjaciół”. Musisz rozumieć, bo nieprzyjaciel ma ci bardzo dużo do powiedzenia o tobie samym, o twojej własnej sytuacji.

[Sobór] odkrył, że w wielu ruchach, które wydawały się przeciwne Kościołowi, w gruncie rzeczy jest jakiś duch Ewangelii. Był to jakby nowa wersja miłości nieprzyjaciół, dostrzeżenie, że u nich też jest jakaś racja. Sobór uznał to odkrycie za znak czasu. Znaki czasu to ziarna Ewangelii rozproszone poza Kościołem. Poprzednio istotnym problemem było to, czy poza Kościołem jest zbawienie. Ten problem przełożył się wówczas na inne pytanie – mianowicie, czy poza Kościołem jest jakieś dobro. I Kościół odkrył, że jednak jest.

Moim zdaniem, na tym polega iluzja niektórych ludzi Kościoła, płynąca z ich osobistej bezradności wobec rzeczywistości, której nie rozumieją. Jak są sprzeczności i przeciwieństwa, są nieprzyjaciele. Nie dostrzegają jednak, że to, co wydaje się sprzeczne lub nawet jest sprzeczne, może też posiadać stronę pozytywną. Przeciwieństwa lubią się stykać i splatać. Ja w tym sensie interpretuję zasadę miłości nieprzyjaciół. W sferze myślenia miłość nieprzyjaciół polega na tym, żeby najpierw przyznać rację temu, co wydaje się sprzeczne, i szukać w tym prawdy.

Myślę, że w polskiej wyobraźni postkomunistycznej owo budowanie sobie wrogów jest mocno zakorzenione. Trudno jest Polakowi po trzech wiekach niewoli żyć bez wroga, który – co ważne – nie zawsze jest przeciwnikiem. U nas zamazała się ta różnica. Istnieje tendencja, żeby przeciwnika robić wrogiem. I to jest niewątpliwie wstęp do nietolerancji. Mało tego! Jest ona jakby organizowana i przygotowywana na dwa sposoby. Pierwszy polega na opisywaniu wroga takimi słowami, które z góry wykluczają z nim rozmowę. (…) Drugi sposób polega na ożywianiu instynktu obronnego. Na przykład – ja nie toleruję Żyda. Jednak zanim zacznę go nie tolerować, konstruuję pewien obraz. Nie toleruję go dlatego, gdyż on mnie nie toleruje. Dlatego muszę się przed nim bronić.

Zastanawiam się chwilami: czy my potrafimy jeszcze mieć szacunek dla samych siebie? Pytanie to rodzi się na marginesie sporów i kłótni, których świadkami jesteśmy. Chodzi nie tylko o spory między zwolennikami poszczególnych kandydatów na prezydenta, ale również o spory o aborcję, o religię w szkołach, o plan reformy gospodarczej i wiele innych podobnych. Temat sporu jest drugorzędny, znamienny jest sposób jego prowadzenia.

W sporach dominuje atak na dobre imię przeciwnika.

Nie rozważa się argumentów, nie próbuje zrozumieć poglądów, nie zakłada dobrej woli przeciwnika, lecz podważa jego godność, jego dobre imię, jego autorytet. W ten sposób dają o sobie znać stare nawyki myślowe. Jakie? (…) Kluczem myślenia jest właściwa klasyfikacja. Na czym opiera się klasyfikacja? Opiera się na poczuciu wspólnego interesu, na pokrewieństwie, podziwie, miłości. Przeciwnikiem jest ostatecznym rozrachunku ten, kto „nie trzyma” z tym, z kim „trzymać” trzeba.

Obserwuję to na przykładzie mojej matki – Kościoła. W czasach komunistycznych, gdy ksiądz spotkał się z jakimś aparatczykiem, przymykał oczy na jego partyjność. I prowadziło się dialog. Dzisiaj różnice między niektórymi partiami są tak wielkie, że nie ma mowy o jakiejkolwiek rozmowie. Nawet wielu duchownych podzielonych jest przez partie. Rozum polityczny wkroczył z ogromną siłą w nasze duszpasterstwo i pokonał to, co nazywam rozumem duszpasterskim, czyli pewną otwartością na ludzkie problemy. (…) U nas spotykamy się z przejawami nietolerancji, jednak nie na zasadzie, że strzela się do drugiego człowieka, lecz opisuje się go takimi słowami, że one same są pewną formą przemocy.

 

Książkę „Alfabet duszy i ciała” można zamówić tutaj.

 

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.