W tym roku w miesiącach wakacyjnych przypominamy różne książki ks. Józefa Tischnera. Wakacje bowiem to dobry czas, żeby uzupełnić bibliotekę, ale też zdjąć z półki to, co może się na niej zakurzyło nieczytane… Żeby z Tischnerem współmyśleć, trzeba go po prostu znać. Dziś polecamy tom esejów „W krainie schorowanej wyobraźni”. Niedawno ukazało się jego trzecie wydanie.

To niewątpliwie jedna z najważniejszych książek w publicystycznym dorobku ks. Tischnera. Wybór jego esejów z lat 1993-1997, przygotowany przez autora wspólnie z Januszem Poniewierskim, poświęcony jest dylematom polskiej religijności, stosunkowi Kościoła do demokracji i współczesnego świata, problematyce władzy, wolności i wiary. Opisując chrześcijaństwo jako religię apelującą przede wszystkim do wolności człowieka, Tischner wskazuje jednocześnie na niebezpieczeństwa, jakie rodzą integrystyczne tęsknoty części polskich katolików. Może się zdarzyć, zwraca uwagę Tischner, że religijność zacznie „działać przeciwko sobie i oddalać to, co chciałaby przybliżać”. Spór ze zwolennikami upolitycznienia religii i „ukościelnienia” państwa przeradza się w obronę tego, co w chrześcijaństwie zasadnicze: dialogu miłości między Bogiem a człowiekiem. Choć od powstania niektórych tekstów upłynęło już przeszło 20 lat, a kontekst nieco się zmienił, to wydaje się, że wciąż w naszych sporach wracamy do kwestii wtedy przez Tischnera poruszanych.
Publikujemy fragment eseju „Na tropach zbiegłego Boga”. Książkę „W krainie schorowanej wyobraźni” można zamówić tutaj.

Wśród naszych codziennych rozterek i konfliktów oduczyliśmy się mówić o Bogu. Pytanie o Boga – o Jego naturę, Jego istnienie – znikło z naszego horyzontu myślowego. Nawet wtedy, gdy mówimy o wychowaniu religijnym, inne sprawy zaprzątają naszą uwagę. Od czasu do czasu ukazują się w polskim tłumaczeniu znakomite prace teologów i filozofów na temat Boga. Wśród nich miejsce szczególne zajmują dzieła mistyków. Prace te pozostają jednak bez echa. Żadna nie przebija się do publicznej świadomości. Dlaczego? Czy sprawa Boga nie jest warta pytania? A może wynika to z szacunku dla Sprawy – z przekonania, że wszelka mowa fałszuje obraz Boga?
O tym, że wszelka mowa fałszuje obraz Boga, przekonuje nas cała tradycja teologii negatywnej. Nawet św. Tomasz z Akwinu zwraca uwagę, że o Bogu wiemy raczej to, czym nie jest, niż to, czym jest, a nowy Katechizm skwapliwie wydobywa na jaw ten właśnie pogląd Akwinaty. Jeśli więc mówiąc o Bogu, nazwiemy Go „Ojcem”, to musimy pamiętać, że Bóg jest Ojcem w zupełnie innym sensie, niż to sobie wyobrażamy. Podobnie, gdy powiemy, że jest On „dobry” czy „sprawiedliwy”. Nawet słówko „jest” w odniesieniu do Boga znaczy coś innego, niż znaczy w odniesieniu do świata. Bóg jest, ale „jest” w zupełnie innym sensie niż kamień, drzewo, księżyc. Najlepszym sposobem uobecniania Boga byłoby więc milczenie o Bogu. Bylibyśmy zatem dziś wiernymi uczniami teologii negatywnej? Czy jednak nasze milczenie o Bogu wynika rzeczywiście ze świadomości tajemnicy?
Ale może to nieprawda, że milczymy o Bogu. Słowo „Bóg” pojawia się często i niemal wszędzie. Czyż nie słyszymy go w radiu, w telewizji, czyż nie pada z naszych ambon? Gdy jedni milczą o Bogu, inni wołają: „chcecie wyrzucić Boga z życia społecznego, chcecie zamknąć Go w prywatności!”. Słyszymy słowa pieśni: „My chcemy Boga w książce, w szkole…” Skąd się to bierze, że gdy tyle jest gadania o Bogu, mamy wrażenie, że naprawdę nie mówimy o Bogu?
W dwudziestą rocznicę śmierci Rainera M. Rilkego, Martin Heidegger wygłosił odczyt pod znamiennym tytułem: Cóż po poecie?, w którym podjął pytanie o Boga. Nadarza się dobra okazja do podjęcia tego pytania: niedawno minęła rocznica śmierci poety. Od czasu, gdy znikli z tego świata prorocy, jedynie śmierć poetów skłania do najgłębszych refleksji. Heidegger przemawia do niewielkiej grupy znajomych. Tytuł odczytu jest cytatem z Hölderlina: „Cóż po poecie w czasie marnym?”. Heidegger mówi: nasz czas jest czasem marnym. (…) Na marnym świecie brakuje Boga. „Brak Boga oznacza, że żaden Bóg nie skupia już na sobie ludzi i rzeczy w sposób oczywisty i jednoznaczny i że nie składa już, takim skupieniem, dziejów świata, pozwalając w nich przebywać ludziom. Wszelako brakiem Boga daje o sobie znać coś gorszego jeszcze. Nie tylko zbiegli bogowie i zbiegł Bóg, lecz w dziejach świata wygasł blask boskości. Czas Nocy Świata jest marnym czasem, gdyż marnieje coraz bardziej. Zmarniał aż tak, że nie potrafi już rozpoznać, iż brak Boga jest właśnie brakiem”.
Dla Heideggera istnieje jednak jeszcze nadzieja. Nadzieją są poeci, tacy jak Rilke, którzy „śledzą trop zbiegłych bogów”. Wśród nas pozostaje ich śpiew. Kto ma uszy ku słyszeniu, ten słyszy.
Propozycja Heideggera jest więc taka: nie jesteśmy dziś w stanie postawić pytania o „Boga jako takiego”, możemy jednak zapytać o „mowę o Bogu”. Słowo oddala, ale również słowo przybliża. Dobrze to czujemy: schwytani w kleszcze między gadaniną a milczeniem o Bogu, oczekujemy na słowo, które postawiłoby nas w obliczu Tajemnicy. „Słowo staje się ciałem i mieszka między nami”. Aby słowo odzyskało pierwotną moc przywoływania Boga ku nam, musimy przywrócić słowu jego własną „naturę” – jego istotę.
Prawdę powiedziawszy, odnowiona mowa o Bogu nie będzie bezpośrednią mową o Bogu. Do niej nie jesteśmy jeszcze zdolni. Będzie to mowa o „tropach”, jakie pozostawia po sobie „zbiegły Bóg”. (…) Widzieliście trop sarny na śniegu? Co możemy wywnioskować z tropu? Niewiele. Nie wiemy, jakie oczy, jaką płeć, jakie uwłosienie miała sarna. Może myśliwy lub uczony mógłby odgadnąć coś więcej. Coś jednak mimo wszystko wiemy: jesteśmy w stanie powiedzieć, skąd sarna uciekała i w którą stronę biegła. Trop jest jak cień z platońskiej jaskini: negując cień, możemy – zgodnie z regułami teologii negatywnej – domyślać się słońca.
Trop ma także kontekst ewangeliczny. Po cudzie rozmnożenia chleba Chrystus ucieka od tłumu. Ale tłum szuka Go, biegnie za nim, idzie tropem zbiegłego Boga. Jakaż radość ze znalezienia! Teraz obwołają Go królem, bo takiego właśnie króla potrzebują. Co słyszą? Słyszą: „Szukaliście mnie nie dlatego, żeście cud widzieli, ale dlatego, żeście jedli i najedli się”. Potem następują słowa o „ciele”, które prawdziwie jest „pokarmem”, i o „krwi”, która prawdziwie jest „napojem”. Po tych słowach większość już tropu nie odnajdzie.
Przypominam to wydarzenie, by oswoić czytelnika ze słowami „zbiegły Bóg”. Jesteśmy przyzwyczajeni, że to człowiek ucieka od Boga i to człowiek staje się „zbiegiem”. Okazuje się jednak, że nie tylko człowiek, bo i Bóg może uciekać przed człowiekiem, a człowiek będzie „ścigał Boga”. A wtedy właśnie człowiek ścigający Boga będzie miał pełne usta „Boga”, ale czy naprawdę będzie mówił o Bogu?
Słyszymy często: „człowiek potrzebuje religii, człowiek potrzebuje Boga”. Ludzie, którzy „jedli i najedli się”, także potrzebowali Boga. W końcu nawet jakiegoś „Boga” znajdywali. Gdy człowiek nie ma prawdziwej religii, tworzy sobie fałszywą, własną religię z własnym Bogiem na czele. Czy jednak sama potrzeba tworzenia religii nie jest już jakimś tropem? Czy nie jest ona śladem Boga w nas? Odczuwamy potrzebę jadła i napoju. Czy nie oznacza ona, że istnieje gdzieś napój dla nas przeznaczony? Można się spierać o to, czy będzie to woda, herbata, wino czy mleko, ale jakiś napój musi być. Natura, która stwarza potrzeby, stwarza również wartości, które zaspokajają owe potrzeby.
Potrzeba chleba nazywa się głodem, potrzeba wody nazywa się pragnieniem, potrzeba przyjemności nazywa się pożądaniem… Jakim słowem określić potrzebę Boga? Zazwyczaj potrzebę Boga nazywa się religijności ą. Czy religijność nie jest więc „tropem zbiegłego Boga”? Czy nie należy wpatrzeć się w głąb religijności, by zobaczyć Wielkiego Zbiega i wezwać Go do powrotu?
Być może to, co powiem, zrani „pobożne uszy”: religia nie tylko zbliża, ona również oddala od Boga. Są katolicy, którzy mówią, że każda inna religia oprócz katolicyzmu oddala od Boga. Nie mówmy jednak o religii i różnicy między religiami, pozostańmy przy religijnośc i. To jasne, że są takie sposoby przeżywania religii – takie rodzaje religijności – które bardziej oddalają od Boga, niż do Niego przybliżają. Chrystus mówił do faryzeuszów: „groby pobielane”. Czy nie oznaczało to oddalania? Pamiętajmy i o tym, że w końcu Chrystusa skazali na śmierć ludzie religijni, a nawet głęboko religijni, nie zaś jacyś tam ateiści, sceptycy czy relatywiści. Czy nie ma w tym znaku, że religijność może działać przeciwko sobie i oddalać to, co chciałaby przybliżać?