„Okrucieństwo daje się racjonalizować, wyjaśniać, usprawiedliwiać. Zawsze znajdzie się powód, by powiedzieć: >>dobrze mu tak<<. Jakżeż bezsilne wydają się z tego punktu widzenia słowa wypowiedziane kiedyś przez Mistrza Miłosierdzia: >>Ufajcie, jam zwyciężył świat<<”.

Czy okrucieństwo to temat na wakacje? A jednak… Wybraliśmy ten mało znany tekst ks. Tischnera, napisany w 1994 roku, nie przypadkiem. Opatrzony tytułem „Okrucieństwo” został opublikowany na łamach miesięcznika „Dialog”, a po latach przedrukowany w tomie „Myślenie w żywiole piękna”. To filozoficzno-teologiczna refleksja nad problemem przemocy i fascynacji ludzkim cierpieniem.

Okrucieństwo – to rozkosz płynąca z oglądania ludzkiego (niekiedy również zwierzęcego) cierpienia. Patrzę na cudze cierpienia i myślę: „dobrze mu tak”. Co sprawia, że tak myślę? Czy w tym widoku jest coś, co zaspokaja moją wewnętrzną potrzebę? Czy może odsłania mi się jakaś prawda, o której nie miałem pojęcia? Człowiek zazwyczaj ucieka od widoku bólu. Zdarza się jednak, że nie ucieka. Patrzy. Potem idzie krok dalej i sam zadaje ból.

Rozważmy najpierw przypadek tragiczności. Gdzie jest tragiczność, jest cierpienie. Edyp wpada w pułapkę, przed którą starał się uciec. Fatalistyczny splot wydarzeń sprawia, że Antygona staje się nieprzyjacielem wuja, a wuj – Antygony. Romeo i Julia znajdują wspólny grób. I my na to patrzymy. Jesteśmy oczarowani. Co nas tak oczarowało? Cierpienia i ból? Nie, tu mamy wymówkę. Gdzie jest tragiczność, jest również dzieło sztuki; tragiczność na tym przecież polega, że cierpienie staje się tworzywem dla dzieła sztuki i na mocy czarodziejskiego działania piękna zostaje podniesione wzwyż – dane do podziwiania. Widzimy bohatera tragicznego. To przede wszystkim on dokonuje artystycznego przetworzenia bólu. Nie jest już ofiarą bólu. Ból jest w nim, ale on jest ponad bólem – ponad sobą. Zwyciężył ból. Pokazał coś, co wydawało się niemożliwe: od bólu można się „wyzwolić”. Jest moc, która „zbawia”. Samo piękno zbawia. Prawdziwym zbawicielem świata jest artysta. Poza kościołem artystów nie ma zbawienia.

Czy patrząc na bohatera tragicznego, powiemy: „dobrze mu tak”? Nie, tego nie powiemy. Powiemy raczej: „źle się stało”. Mimo to w całym tym „złu” odkryjemy jakieś „dobro”. Zobaczymy, że droga bohatera tragicznego może stać się naszą drogą. No cóż, wszyscy umieramy. Nie pozostaje nam nic innego, jak pięknie umierać. Ten mały blask piękna na twarzy na kilka minut przed skonaniem niech pozostanie po nas jako ślad naszej wolności.

Okrucieństwo pojawia się jednak poza tragizmem. Ono nie chce dopuścić do tragizmu. Unicestwia tragizm. Ma być ból i nic więcej, bez możliwości dzieła sztuki. Dlatego okrucieństwo lubuje się w zadawaniu bólów prymitywnych, podstawowych, najprostszych: wybicie zębów, wyrzucenie na mróz, wdeptanie w błoto. Człowiek powinien sobie uświadomić, że ma ciało i jest niewolnikiem ciała. Ważne jest również to, by poniżony wiedział, że cierpi przez innego człowieka: to j a go poniżam. Ja tak chcę i tak mogę. Taki jest mój kaprys. Oczywiście, mógłbym nie poniżać. Wystarczy zmiana pozycji kciuka, by ból minął. Ale zmiany nie będzie. Bo po co?

Tu powraca nasze pytanie: dlaczego? Dlaczego człowiek kocha zadawać ból innym, a przy okazji również samemu sobie? Nie wiem, czy odpowiedź jest w ogóle możliwa. Ale próby odpowiedzi istnieją. Co najmniej dwie.

Można iść tropem Friedricha Nietzschego i wskazywać na resentyment. Oto człowiek poniżony przez życie, ale poniżony tak, że poniżenie stało się jego drugą naturą, dokonuje ni stąd, ni zowąd aktu odwetu na tym, kto – w jego mniemaniu – stoi wyżej od niego. Okrucieństwo nie jest wtedy niczym innym, jak sprowadzaniem świata do właściwych wymiarów. Skoro ja jestem nieszczęśliwy, nikt nie ma prawa być szczęśliwy. Tak jest sprawiedliwie. Jeśli Bóg nie przyjmuje mojej ofiary, nie będzie miał również ofiary Abla. Biada cnotliwym na tym świecie! Im wznioślejsza cnota, tym większa wina. Winą jest każdy uśmiech na tym padole łez. I wtedy… Wtedy: „dobrze im tak”. „Dobrze tak” wszystkim Ablom, skoro aż tak gorliwie podlizują się Bogu, zapominając o swych braciach grzesznikach.

Ale można iść innym tropem, którym – jak się wydaje – szli manichejczycy. Można powiedzieć tak: okrucieństwo to wielkie objawienie samej istoty życia. Życie samo z siebie jest okrutne. Nie ma życia bez okrucieństwa. Życie ukochało umieranie i ból. Zniszczenie jest rozkoszą życia. Nie ma tragicznego teatru, jego miejsce zajmuje zwykły cyrk – cyrk okrucieństwa. Nie ma co upiększać prawdy; upiększanie to stwarzanie jednej iluzji więcej. Na tym polega cały sens istnienia, że to, co wyższe, jest wydane na pożarcie temu, co niższe. Idźcie do rzymskiego cyrku, tak odkryjecie uniwersalną prawdę o istocie istnienia. Będziecie mieć objawienie, ale bez zbawienia. Jeśli ktoś z was mimo to marzy o zbawieniu, niech wybiegnie naprzeciw zgłodniałemu zwierzęciu, by szybciej zginąć. Które z tych tłumaczeń jest trafniejsze? Myślę, że jedno nie wyklucza drugiego. W końcu Kainowe „równanie w dół” jest tylko jednym z etapów drogi wiodącej w stronę „cyrku okrucieństwa”. Istotne jest to, że tłumaczenie jest tu w ogóle możliwe. Okrucieństwo daje się racjonalizować, wyjaśniać, usprawiedliwiać. Zawsze znajdzie się powód, by powiedzieć: „dobrze mu tak”.

Jakżeż bezsilne wydają się z tego punktu widzenia słowa wypowiedziane kiedyś przez Mistrza Miłosierdzia: „Ufajcie, jam zwyciężył świat” – słowa bez najmniejszego uzasadnienia.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.