„Wolne serce wszystko potrafi” – te słowa Mistrza Eckharta stały się punktem wyjścia jednej z konferencji rekolekcyjnych wygłoszonych przez ks. Tischnera w Paryżu. Przypominamy jej fragmenty teraz, w okresie Bożego Narodzenia, ponieważ kluczową sceną, do której nawiązuje ks. Tischner, jest scena zwiastownia: Maria otwiera swoje serce na propozycję, która płynie ze strony Boga. Dzięki temu otwarciu „Słowo staje się ciałem”, a Bóg staje się „dotykalny”.
Mistrz Eckhart wypowiada takie zdanie: „Wolne serce wszystko potrafi”. (…) Cóż to znaczy wolne serce? To „takie, którego nic nie zwodzi, nic nie krępuje, w niczym też nie szuka swego”.
Spróbujmy zatrzymać się nad tymi trzema słowami. Serce, „którego nic nie zwodzi”. Spróbujmy wyobrazić sobie serce, które zostało zwiedzione. Zwiedzione serce to serce okłamane. Ktoś w życiu swoim przeszedł przez przygodę zwiedzenia, uwiedzenia. Piękny obraz, polski, romantyczny obraz – oto jakieś mokradła, błędny ognik na mokradłach, człowiek wyciąga do tego ognika rękę, ogień jakby przylgnął do jego serca, idzie za nim, po jakimś czasie okazuje się, że to było błądzenie. Jest wielka tragedia, człowiek przeżywa tę przygodę, nie zabija się, ale w sercu jego pozostaje rana i ta rana sprawia, że człowiek boi się, aby drugi raz coś podobnego nie dotknęło jego serca. I wtedy jego serce jakby nie było wolne. Człowiek, który przeszedł przez taką przygodę, ma w jakimś stopniu serce zniewolone. Dmucha na zimne, patrzy podejrzliwie na świat, nie chce, aby coś takiego drugi raz go spotkało.
A inne słowo to – serce skrępowane. Sytuacja jest znowu nieco inna. Wygląda tak, jakby człowiek sam skrępował swoje serce. Czy to możliwe? Wydaje mi się, że nie tylko możliwe, ale nawet normalne w pewnym sensie. Bo istnieje w nas coś takiego, jak lęk przed naszym własnym sercem. Do czego nas to doprowadzi, to nasze serce? Dzisiaj musimy przebaczyć, jutro musimy podać wodę, pokarm, a być może pojutrze – umrzeć za drugiego człowieka. Boimy się tego, że kiedy raz będziemy dobrzy, to ta logika dobra tak nas wciągnie, że zginiemy. Myślę, że wtedy właśnie człowiek krępuje swoje serce – i krępuje nie ze złości, ale z tego poczucia, że może być za słaby, że może nie wytrzymać tych prób. W każdym razie takie serce skrępowane jest także sercem zniewolonym.
I trzecie słowo – to serce, które „szuka swego”. Tamte serca – serce zwiedzione czy serce skrępowane – mimo wszystko nie szukały swego. Człowiek przeszedł w życiu przez jakąś historię, ale nie można o nim powiedzieć, że szukał swego. Wręcz przeciwnie, nieszczęście serca polegało na tym, że nie szukał swego, a ponieważ został skrzywdzony, zamknął się. Ale jest serce, które szuka swego. To bardzo charakterystyczne powiedzenie – szukać swego. Jest tu jakiś paradoks, bo z jednej strony mówimy „Pan mój i Bóg mój”, a z drugiej strony, na przeszkodzie tego „Pan mój i Bóg mój” jest szukanie swego. Co to jest to szukanie swego? Otóż wydaje mi się, że jest to taka sytuacja, w której człowiek szuka szczęścia tylko i wyłącznie na miarę swojego serca. Serce w tej całej metaforyce to w człowieku jest czymś takim, co otwiera go na rzeczy wyższe niż on. Na tym polega cała dynamika serca, cała siła serca – że nagle stawia przed człowiekiem perspektywę pięcia się wzwyż. Jakby serce przypinało człowiekowi skrzydła. Ale człowiek, który szuka swego, rezygnuje z tej perspektywy wzwyż, szuka jedynie tego, co jest na miarę jego serca skończonego, jego serca małego, jego serce boleśnie skupionego na własnej małości, serca skąpego. Tak, to jest dobre słowo – serca skąpego.
Są to, proszę państwa, u Mistrza Eckharta trzy metafory, które pokazują jakąś chorobę duszy człowieka, w wyniku której człowiek ten nie może dotknąć Boga. Nie jest przypadkiem, że sięgam tutaj do Mistrza Eckharta. Dlatego że tych spraw musimy się – my, ludzie XX wieku – uczyć od tamtych mistrzów. Myśmy trochę zagubili ten zmysł Boga. W tych ogromnych miastach jesteśmy wrażliwi na to, co dochodzi do oczu, do rozumu, natomiast nie jesteśmy wrażliwi na słowo, które niesie w sobie moc Bożą. I dlatego ucząc się drogi do źródła, musimy komentować. Nasze pokolenie, wydaje się, jest skazane na komentarz. Nie na odkrywanie własnych dróg, wielkich tajemnic, ale na komentarz do myśli tych, którzy tą drogą przeszli.
Serce otwarte na Boga. Jest w tym sercu otwartym na Boga pewien paradoks. Pamiętam, przed wielu laty właśnie na jednej z konferencji księdza [Jana] Pietraszki ten paradoks niesłychanie nas uderzył. Ksiądz Pietraszko mówił do nas o poszukiwaniu Boga. Oparł swoją konferencję o ewangeliczną scenę, w której Chrystus mówi do jednego ze swoich słuchaczy: „Widziałem cię wcześniej, zanim ty mnie zobaczyłeś”. Zanim człowiek spotka Boga, Bóg przychodzi do człowieka. Dla Boga zawsze jesteśmy nieco spóźnieni: Bóg najpierw spotyka nas, a dopiero my jakby nadbiegamy, nadlatujemy, żeby spotkać Boga. I to doskonale pasuje do doświadczenia, jakie mamy z własnym sercem. Ile razy przychodzi do człowieka miłość, człowiek nie wie, kto naprawdę był pierwszy. Czy on pierwszy ukochał, czy pierwszy został ukochany? W miłości zawsze jest tak, że serce, które odkrywa, czuje się wcześniej odkryte. Że ten czas jakby się mieszał: że idziemy tutaj za czymś, co nas dotknęło, a my zawsze spóźnieni, zawsze z zegarkiem w ręku, zawsze zaaferowani jakimiś niezwykle ważnymi sprawami, nie mamy czasu, aby sercem odpowiedzieć na serce, które do nas przemówiło. Ale serce usłyszało. Usłyszało: „Pójdź za mną”, usłyszało: „Oto poczniesz i porodzisz Syna”. Zawsze słyszy się coś takiego. Albo: „Idź i nie grzesz więcej”. Zawsze słyszy się coś, co przenika tak głęboko, że człowiek dopiero wtedy odkrywa, iż taka głębia w nim w ogóle jest.
Bardzo pięknie ukazuje to właśnie scena zwiastowania. Opis jest niezwykle prosty. Przychodzi anioł ze słowami, a więc wszystko się jakby zgadza. Jest słowo. Cała Biblia to jest jedno wielkie słowo. Anioł mówi: „Oto poczniesz i porodzisz Syna”, a przedtem: „Bądź pozdrowiona, Mario, łaski pełna”. I znowu chciałoby się wiedzieć, jakim tonem, jakim głosem to było powiedziane – zarówno to „bądź pozdrowiona”, jak i to „oto poczniesz”. Czy głosem życzenia? Głosem pytania? Z całą pewnością nie głosem rozkazu. Bo Maria pyta – [w odpowiedzi] na pytanie jakby pyta. Bo być może to było pytanie: oto poczniesz? Porodzisz? „Jak mi się to stanie?” Następuje wymiana słów. W tej wymianie słów jest ukryta jakaś wymiana dóbr. Bo jest tak – anioł mówi: będziesz matką. Jest to jakieś dobro dla Marii: będziesz matką Zbawiciela. Jest to propozycja uczestnictwa w czymś niezwykłym, w najwyższej godności, w czymś wielkim. Propozycja idąca w serce, ale i ponad serce. I z drugiej strony jest pytanie. I wtedy dochodzi do czegoś takiego: że człowiek patrzy na swoje serce poprzez propozycję Boga, poprzez serce Boga. To jest tak, proszę państwa, jak dziecko, kiedy zapłacze, to matka patrzy na własne serce poprzez serce dziecka. To tak jak w Pieśni nad Pieśniami Oblubieniec mówi do Oblubienicy, a cała ich mowa polega na tym, że patrzą na własne serca poprzez serca drugich. Człowiek jakby jest wewnętrznie podzielony, jakby było nas nagle dwóch. Między mnie a mnie wchodzi ten płacz dziecka – czy ta propozycja Boga.
I to się, proszę państwa, nazywa „posłuszeństwo” – w języku religijnym. To jest coś innego niż posłuszeństwo w wojsku. Posłuszeństwo jest to słuchanie. Jest to słuchanie drugiego i zarazem słuchanie siebie – drugiego, który budzi moje serce ze snu, i słuchanie własnego serca, które jak ten ptak się trzepocze, bo znalazło się nagle w swoim żywiole. To są rzeczy często szalenie drobne, bardzo małe, a czasem rzeczy wielkie. W przypadku Marii była to rzecz wielka, a w historii naszego życia są to rzeczy często bardzo codzienne, bardzo drobne. Ale są to takie rzeczy, które wyznaczają historie ludzkich serc – prośbą drugiego, uśmiechem drugiego, płaczem, śpiewem, milczeniem. Mowa serc jest mową nieskończenie bogatą, a zarazem niesłychanie prostą.
I tutaj gdzieś leży ta tajemnica – Bóg dotykalny dla serca. Niedotykalny dla rozumu, niedotykalny dla wzroku, trochę [dotykalny] dla słuchu, ze względu na to, że słowo ma niezwykły walor odsłaniania głębi człowieka. Ale przede wszystkim dotykalny dla serca. I tutaj można także zrozumieć takie słowo, które mówi „złe serce”, „człowiek złego serca”. Człowiek złego serca to jest ten człowiek, który nie dzieli się na pół wtedy, kiedy drugi przemawia. Serca zamkniętego, skurczonego, uwięzionego, serca, które kręci się z takich czy innych powodów wyłącznie wokół samego siebie. I ten człowiek serca zamkniętego nigdy nie dotknie Boga, który jest Bogiem dobra, który jest Bogiem najwyższej dobroci.
Przygoda Marii kończy się bardzo prostymi słowami: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie wedle słowa twego”. Znowu bardzo ładne polskie powiedzenie: „wedle słowa”. Niech się stanie „wedle słowa”. Słowo staje się ciałem. Jest tutaj niewątpliwie posłuszeństwo. Ale z drugiej strony, jest to, o czym Mistrz Eckhart powiedział: „wolne serce wszystko potrafi”. Właśnie dopiero to spotkanie z Bogiem sprawia, że człowiek ma w sobie naprawdę wolne serce. Dopiero teraz wie, co znaczy wolne serce – serce uwolnione od więzów, od egoizmu, od rozmaitych lęków, strachów, które życie w nie włożyło. A wiemy, że tych strachów i lęków w naszych polskich sercach jest szalenie dużo, jest niezwykle dużo. One są jakby tak trochę, powiedziałbym, poranione, a trochę są zaśmiecone takimi rozmaitymi niepotrzebnymi niepokojami. I wydaje mi się, że rekolekcje nasze będą także trochę po to, żebyśmy te śmiecie z naszych serc wyrzucili, żebyśmy otwarli się na Boga i abyśmy zrozumieli te niezwykłe słowa Mistrza Eckharta: „Serce wolne wszystko potrafi”.
Całą konferencję, wygłoszoną w Paryżu 7 marca 1991 r., można znaleźć w tomie „Rekolekcje paryskie” (s. 287-297). Książkę można zamówić tutaj.