„Narodzonego rozpoznali pasterze – religijni kloszardzi, którzy z powodu swego trybu życia nie zachowywali Prawa – oraz wschodni mędrcy, zapewne kapłani kultów >>pogańskich<<, którzy opuścili swoje świątynie”, pisze w bożonarodzeniowym rozważaniu teolog, laureat Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera, Piotr Sikora. Jego tekst zatytułowany „Drogi z Betlejem” otwiera świąteczny numer „Tygodnika Powszechnego” (nr 51-52/2013).

Swoje rozważanie Piotr Sikora rozpoczyna od przypomnienia powtarzanej często frazy, że „przeżywane właśnie święta zatraciły swój chrześcijański charakter”. Zdaniem teologa, kryje się za nim „założenie, że dobrze wiemy, na czym ów chrześcijański charakter miałby polegać”. Ale czy rzeczywiście wiemy? „Co bowiem odróżnia to, co chrześcijańskie, od tego, co chrześcijańskie nie jest?”
Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie jest oczywista; chrześcijaństwo – w odróżnieniu od wszystkich innych religii – jest religią Wcielenia. Wydarzenia, które rozegrały się w Betlejem, są, w przekonaniu chrześcijan, nieskończenie ważniejsze od wszystkich innych faktów, jakie miały miejsce w historii. Żadne inne „odkrycie” religijne nie może się z nim równać, żadne nie ma tak głębokich duchowych konsekwencji. Wszyscy inni, którzy szukają Boga, szukają Go inaczej, jakby po omacku: „My opieramy się na boskim Objawieniu. Oni – na ludzkich wysiłkach, ludzkiej mądrości. Te wysiłki, ta mądrość są godne szacunku, ale… między Bogiem a człowiekiem jest nieskończona różnica. Przepaść. Zasypana tylko w jednym miejscu. W Jezusie z Nazaretu. To, co pochodzi od Niego, ma więc nieskończenie większą wartość niż wszelka prawda i wszelkie dobro osiągnięte przez człowieka. To nie tak, że jesteśmy lepsi. Ale jesteśmy dziedzicami i strażnikami Daru z Wysoka. Musimy Go bronić, by nie został rozdrobniony i przemieszany z tym, co nieskończenie mniej wartościowe”.

„Ale czy na pewno tak się sprawy mają?”, pyta dalej Sikora. „A może wcielenie jest czymś trochę innym? Może (…) w Betlejem wszystko się tylko zaczęło? W tradycji chrześcijańskiej można znaleźć myśl, że narodzenie Jezusa w Betlejem nie jest jedynym miejscem narodzenia Boga. Albowiem, powiadają mistycy, >>trzy są narodzenia Syna: Pierwsze w wieczności z Ojca. Drugie w Betlejem z kobiety. Trzecie w każdej ludzkiej duszy<<. U źródeł tej tradycji leży m.in. próba odpowiedzi na pytanie: po co wcielenie Boga dokonało się w Jezusie z Nazaretu? Odpowiedź – powszechna w starożytności chrześcijańskiej – brzmi: by całkowicie zasypać przepaść między stworzeniem a bogiem. Jak mawiało wielu ojców Kościoła: Syn Boży stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem. To nie jest tak, że przepaść rozpościerająca się między człowieczeństwem a bóstwem została zasypana tylko w jednym miejscu – w Jezusie z Nazaretu. Nie, ona została zasypana tam, ale przez to i wszędzie”.
Chrystus – napisał w swojej pierwszej encyklice Jan Paweł II – zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Co to oznacza? Oznacza to, pisze Sikora, że „tam, gdzie człowiek rozwija swoje człowieczeństwo, gdzie przekracza swoje ułomności i uwarunkowania, gdzie staje się lepszy, gdzie otwiera się na to, co w nim nieskończone (lub lepiej: dążące do nieskończoności), gdzie stara się kochać – tam w człowieku rodzi się Boski Logos, Syn Boży. Wcielenie dotyczy każdego, zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, jak jego osobiste losy splatają się na płaszczyźnie historii z wydarzeniem z Betlejem”. To właśnie miał na myśli m.in. wybitny teolog Karl Rahner, kiedy pisał o „anonimowym chrześcijaństwie”. Istnieje głębsza płaszczyzna, podkreśla Sikora, „wymykająca się jasnemu i wyraźnemu zdefiniowaniu, na której wspólnie wszyscy posiadamy coś tak cennego i pięknego, iż my, chrześcijanie, nie możemy tego nazwać inaczej jak rodzącym się Bożym Synem”.

Teolog zauważa, że powyższe rozważania mogą się wydać abstrakcyjne, w istocie jednak mają one praktyczne znaczenie. „Spór o >>otwartość<< chrześcijaństwa nie jest wcale sporem o najwłaściwszą strategię duszpastersko-misyjną. (…) Chodzi o to, że gdy próbujemy dookreślić naszą tożsamość przez odróżnienie się od tego, co nie nasze, umyka nam Najważniejsze – nie zauważamy wielu miejsc i czasów Bożego narodzenia. Niczym pobożni mieszkańcy Betlejem, zadomowieni w swojej dobrze określonej religijnej tożsamości”. Charakterystyczne, że „Narodzonego rozpoznali pasterze – religijni kloszardzi, którzy z powodu swego trybu życia nie zachowywali Prawa – oraz wschodni mędrcy, zapewne kapłani kultów >>pogańskich<<, którzy opuścili swoje świątynie. Kultura chrześcijańska – tj. taka, w której chrześcijanie mogą rozpoznać i wyrazić siebie, swoje najgłębsze dążenia, wcale nie musi chrześcijańską się nazywać. Ani wprost odwoływać do historii, której kulminacyjny punkt miał miejsce dwa tysiące lat temu w Betlejem. Mikołaj nie musi nosić mitry, aby być Świętym. Choćby w czapce z pomponem i z lekko czerwonym nosem – wystarczy, że daje coś z siebie, nie licząc na zysk”, podsumowuje redaktor „Tygodnika Powszechnego”.