„Czy mamy dziś w polskiej polityce kobiety i mężczyzn skłonnych w imię heroizmu – niekoniecznie nawet wielkiego – poskromić własne ambicje, własne apetyty, własne lęki i uprzedzenia? Dostrzec tych, którzy bez codziennej solidarności nie poradzą sobie z wyzwaniami życia, i stanąć za nimi?” O myśli ks. Józefa Tischnera w 22. rocznicę jego śmierci pisze Wojciech Bonowicz.
Publikujemy obszerne fragmenty wystąpienia „Co Tischner miałby dziś do powiedzenia politykom?”, które zostało wygłoszone 16 czerwca w Łopusznej podczas konferencji „Myślenie według Tischnera” zorganizowanej przez Instytut Obywatelski.
Chciałbym zacząć od zwrócenia uwagi Państwa na pewne symbole. Spotykamy się w miejscu, które jest ośrodkiem kultury, domem kultury, i jednocześnie w miejscu, w którym po śmierci ks. Józefa Tischnera powstała poświęcona mu izba pamięci – „Tischnerówka”. (…) Jest w tej izbie szereg pamiątek, między innymi – maszyna do pisania. Ci, którzy tworzyli wystawę, wkręcili w tę maszynę papier i wypisali na nim słowa ostatniego artykułu, nad którym pracował Tischner. Prawdę mówiąc, pracował już wówczas na komputerze, ale maszyna do pisania towarzyszyła mu przez większość życia, dlatego wybór padł właśnie na nią. Zdążył napisać tylko niewielki fragment – był kwiecień 2000 roku, a on był już wtedy bardzo chory. Otóż jest czymś symbolicznym, że ostatni tekst Tischnera miał za temat etykę solidarności. Tischner wracał raz jeszcze do problematyki, którą uważał za jedną z najważniejszych wśród wielu, które podejmował. Czy nowoczesne społeczeństwa są społeczeństwami budowanymi w oparciu etos solidarności? Czy takim społeczeństwem jest też społeczeństwo polskie? Czy idea solidarności może przenikać i kształtować struktury państwa? Czy można w oparciu o nią tworzyć programy partii politycznych?
Tischner pisał w tym niedokończonym tekście o tym, że świat nieustannie się zmienia. „Materie i formy przemieszczają się i przenikają, jedne chcą zastąpić drugie, jedne drugie zastępują. Czy jest w tym jakaś logika? Jeśli jest, to jaka? Dlaczego `przemijają postacie tego świata`? Czy tylko dlatego, by nie było nudno?”. Czy w tych przemianach – dodaję tu od siebie, ale, mam nadzieję, w duchu, w jakim myślał Tischner – idea solidarności będzie ideą wiodącą, napędem zmian, czy też raczej „smutną koniecznością”, czymś, co trzeba uwzględniać, ale co nie stanowi o zasadniczym charakterze zmian?
To bardzo dobrze, że postanowili Państwo poświęcić tych kilka dni na to, żeby pochylić się nad myślą Tischnera. Dziękuję też, że zaprosiliście mnie, abym pomógł Wam w tej refleksji. Musimy pamiętać, że autor „Etyki solidarności” był – jak to nieraz mówią w tych stronach – człowiekiem o szerokich rękawach. Nie jest przypadkiem, że z sympatią wspominają go ludzie o poglądach tak odmiennych jak – powiedzmy – prof. Magdalena Środa i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Nie jest przypadkiem też, że wspominających go często wiele rożni, ale łączy właśnie szacunek dla tego, co Tischner zrobił dla idei solidarności i w ramach tej idei.
Spuścizna Tischnera jest bardzo obszerna, można z niej wybierać rozmaite elementy. Są tacy, którzy skupiają się na tym, co mówił i pisał w latach 80. – już po wydaniu „Etyki solidarności”. Pisał wtedy sporo o narodzie, patriotyzmie, tradycji – o tym, co powinno wiązać narodową wspólnotę – a jednocześnie prowadził bardzo wnikliwą krytykę totalitaryzmu (której zwieńczeniem był znakomity tekst „Kłamstwo polityczne” – polecam go Państwa uwadze). Inni skupiają się na jego obserwacjach z okresu transformacji, kiedy to stał się obrońcą zachodzących zmian, a przede wszystkim przeciwstawiał się interpretowaniu daru wolności jako „daru nieszczęsnego”. Ostatecznie jednak każdy, kto pochyla się nad myślą Tischnera, musi wrócić do pryncypiów „Etyki solidarności”, bo przenikają one całą jego twórczość. (…)
Powiem jednak najpierw kilka słów o tradycji, ponieważ jesteśmy na Podhalu, które było jego ojczyzną. Przypominam sobie pogrzeb ks. Józefa, tysiące ludzi odprowadzających jego trumnę z domu do kościoła, wśród nich dorosłych i maleńkie dzieci ubrane po góralsku, bo Łopuszna tego dnia wystąpiła tak właśnie, z szacunku dla tego, co reprezentował sobą Zmarły. I kazanie kardynała Franciszka Macharskiego, który przejmująco mówił o tym, że Tischner był „stąd”, podczas gdy wielu z nas jest „znikąd”. Tak, Tischner był „stąd”, z tej ziemi i z tej kultury. I ofiarował tej ziemi szczególną interpretację góralszczyzny – nie w oparciu o więzy krwi, o osiadłość, o przeciwstawienie swojego obcemu, ale w oparciu o ethos – o kulturę, która potrafiła połączyć elementy heteronomiczne i wtopić je w całość, która dzisiaj jawi się nam jako jednorodna. „Specyfiką Podhala”, mówił, „jest mieszanina wielu wpływów, obecność rozmaitych grup osadników. To, co może łączyć tych wszystkich ludzi, to nie rasa, lecz kultura, która powstała w wynika połączenia tych różnych elementów”. W muzyce góralskiej, podkreślał Tischner, „dźwięczą całe Karpaty”, słychać w niej nuty pasterskie, ale też cygańskie czy żydowskie. „Kultura góralska tworzyła się w dialogu, w otwarciu na różne wpływy, oparta była na uznaniu różnic. I to jest o wiele ważniejsze niż przebrzmiałe elementy rasizmu. Paradoksalnie, to właśnie pozwala tej kulturze odróżnić się od pozostałych”.
Pojęcie dialogu jest jednym z ważniejszych pojęć, które powracają na kartach pism Tischnera. Jest to idea, którą bardzo łatwo zaatakować, zwłaszcza kiedy myśli się o niej z perspektywy walki politycznej. Ale Tischner traktował ją niezwykle poważnie. Przypomnijmy charakterystyczny fragment: „Rzetelny dialog wyrasta z pewnego założenia, które musi być przyjęte – wyraźnie lub milcząco – przez obydwie strony: ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie po-znać prawdy o sobie, jeśli pozostaniemy w oddaleniu od siebie, zamknięci w ścianach naszych lęków, lecz musimy spojrzeć na siebie niejako z zewnątrz, ja twoimi, a ty moimi oczami, musimy porównać w rozmowie nasze widoki i dopiero w ten sposób jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to z nami naprawdę jest. Dopóki ja patrzę na siebie wyłącznie swoimi oczami – znam część prawdy. Dopóki ty patrzysz na siebie swoimi oczami, także znasz tylko część prawdy. Ale także odwrotnie: gdy ja patrzę na ciebie i biorę pod uwagę tylko to, co sam widzę, i gdy ty patrzysz na mnie i uwzględniasz tylko to, co widzisz – obydwaj ulegamy częściowemu złudzeniu. Pełna prawda jest owocem wspólnych doświadczeń – twoich o mnie, a moich o tobie”.
O co tu chodzi? Najpierw powiedzmy tak: dialog jest możliwy tylko tam, gdzie ludzie z obu stron chcą dialogu. Nie jest on możliwy wszędzie i w każdej sytuacji, a na pewno nie tam, gdzie ludzie przychodzą z ideą pognębienia swojego politycznego przeciwnika. Czy to znaczy, że idea dialogu jest ideą naiwną, nieprzystającą do realiów życia? Na to pytanie Tischner odpowiedziałby zapewne tak: nawet jeśli w danym momencie dialog jest niemożliwy, to możliwe jest kształtowanie w sobie samym postawy dialogu. Czym jest taka postawa – postawa dialogiczna? To, mówiąc obrazowo, umiejętność zaproszenia przeciwnika do swojego wnętrza. Albo inaczej: umiejętność wejścia w głąb niego i spojrzenia na świat jego oczami.
„Nie należy przywiązywać się do widoku z jednego okna” – podkreślał w innym miejscu Tischner. „Trzeba od czasu do czasu zmieniać swój punkty widzenia”. Człowiek bardzo szybko „wyrokuje”: drugi jest taki a nie inny, ma taki a nie inny interes do załatwienia, zagraża mi w ten czy inny sposób. Postawa dialogiczna polega na zmianie perspektywy: nawet jeżeli drugi mi zagraża i atakuje mnie, nie przestaje przecież być człowiekiem. Co zatem jest racją jego istnienia, jak sam siebie rozumie? I jak rozumie mnie, skoro widzi we mnie „wroga”? Czy mamy trwać w takim zwarciu: albo ja jego, albo on mnie?
Jest taka góralska nuta, która zwie się „do bitki”: „Abo mnie zabijom, abo ja kogosi / bo mi sie na głowie / cupryna podnosi”. Mamy dziś w Polsce politykę „podniesionych czupryn”. Czy da się przezwyciężyć tę tendencję? Dialog wymaga cierpliwości i, niestety, także pokory. Wchodząc w dialog, zamiast tworzyć sobie zniekształconą, karykaturalną wizję mojego przeciwnika, usiłuję bowiem zobaczyć go takim, jakim jest. Niewątpliwie nie brak polityków, którzy manipulują ideą dialogu: najpierw rozpalają konflikt, a potem wołają, żeby usiąść do rozmów… Takie manipulacje osłabiają samą ideę. Myślę jednak, że jest wśród nas, wyborców, wielu takich, którzy czekają na inny sposób uprawiania polityki. Może rada Tischnera nie jest taka niepraktyczna, jak się wydaje? Nawet jeśli nie dojdę do porozumienia z moim politycznym przeciwnikiem, sam fakt, że lepiej zrozumiem jego sposób patrzenia na świat – a także sposób, w jaki patrzą na świat ci, którzy nań głosują – pozwoli mi następnym razem znaleźć do niego (i do nich) drogę?
Dodajmy do tego jeszcze jedno spostrzeżenie: moim „przeciwnikiem” może stać się także ktoś, kto stoi po tej samej stronie, ma podobny pogląd na świat, wyznaje bliskie mi wartości. Dziś w Polsce widać jak kuleje dialog „na zewnątrz”, dialog między ludźmi wywodzącymi się z odmiennych, rywalizujących ze sobą środowisk, ale też dialog „do wewnątrz” – między tymi, którzy ideowo są blisko, tworzą jedno środowisko czy jedną partię.
Opisana w „Etyce solidarności” idea dialogu (…) promieniuje u Tischnera na wszystkie inne sfery. W latach 90. Tischner rozwija m.in. dialogiczną koncepcję patriotyzmu i dialogiczną koncepcję religii. Powiedzmy najpierw kilka słów o religii, o polskim Kościele. To, co szczególnie niepokoi Tischnera w tamtym czasie, to rosnące w siłę tendencje negatywne: duszpasterstwo, które zamiast człowieka wyzwalać, wpędza go w rozmaite lęki, język, który potępia i wyklucza, interpretacja religii, który szuka wrogów wśród obcych i swoich. Wierni przychodzą do świątyni usłyszeć Dobrą Nowinę – mówił Tischner – a tymczasem słyszą przede wszystkim „złe nowiny”: obraz świata, jaki się przed nimi roztacza, skłania do pesymizmu i katastrofizmu. Człowiekowi wpędzonemu w pułapkę strachu wszystko staje się przeszkodą na drodze wiary, a ratunku zaczyna szukać u tych, którzy straszą. Wiara staje się dlań czymś w rodzaju „kryjówki”, w której trzeba się schronić przed „paskudnym światem”. I chociaż wielu taka religijność odpycha od Kościoła, dla innych ma moc przyciągania.
Niestety, zauważa Tischner, dzieje się coś jeszcze. Taka wersja religijności przenika do polityki, a przy okazji sama także się „upolitycznia”. W tym, że nauka moralna Kościoła budzi opór różnych środowisk, nie ma nic dziwnego. Nie należy jednak mylić oporu przed zniekształconą religijnością z oporem przeciwko moralności. Zamiast jednak wejść w dialog ze światem, w którym krążą odmienne idee, przyjmuje się inną drogę: Kościół wywiera nacisk na państwo, żeby stało na straży głoszonych przezeń wartości. Cóż w tym złego? – można zapytać. Ano między innymi to, że Kościół staje się wówczas zakładnikiem władzy państwowej. Że przy okazji „załatwia” również różne inne sprawy, które nie mają nic wspólnego z moralnymi pryncypiami. Że wreszcie same moralne pryncypia cierpią na takim sposobie „załatwiania”: to, co nie zostało przyjęte w drodze negocjacji i demokratycznego kompromisu, łatwiej zakwestionować, a trudne problemy moralne, które powinny być szeroko dyskutowane – w parlamencie i poza nim – są przedmiotem doraźnej rozgrywki wyborczej.
W efekcie religia, Kościół coraz większej liczbie ludzi jawi się jako siła opresyjna lub – w najlepszym razie – jeden z wielu graczy w politycznej grze, gotów zaakceptować każdy środek, byle tylko osiągnąć swoje cele. Jest wielu takich – mówił w połowie lat dziewięćdziesiątych Tischner – „którzy chodzą wokół Kościoła, bo czują w nim światło, ale nie potrafią przejść tej brudnej kościelnej ściany dzielącej ich od światła. Próbuję czyścić tę ścianę”. (…)
Chrześcijaństwo miotane jest oczywiście rozmaitymi prądami, ścierają się w nim różne tendencje. Jednak tendencją dominującą – przynajmniej od Soboru Watykańskiego II do początku obecnego wieku – była tendencja dialogiczna, prowadząca do przekroczenia, wcześniej skwapliwie chronionych, granic. Kościół, chrześcijaństwo jakby dostrzegły, że są większe niż to, co widzialne, co odzwierciedla się w statystykach czy zasobach. W 1998 Tischner publikuje jeden z najważniejszych swoich artykułów na ten temat, zatytułowany „Wiara w godzinie przełomu”, w którym padają takie, moim zdaniem, prorocze słowa: „Mam takie przekonanie, iż chrześcijaństwo – Ewangelię – mamy nie tyle za sobą, ile przed sobą. Dotychczasowe dzieje były trudnym poszukiwaniem tożsamości Kościoła w s p o r z e z innymi – z judaizmem, z pogaństwem, z odszczepieńcami od ortodoksji, i tak dalej. Dziś stajemy przed okresem, w którym poszukiwanie i potwierdzanie tożsamości będzie się dokonywać poprzez o d k r y w a n i e p o d o b i e ń s t w . Kiedyś Cyprian Norwid napisał, że narody łączą się nie tylko przez to, co je do siebie upodabnia, ale również przez to, co je od siebie różni. To samo dotyczy chrześcijaństwa i Kościoła. Dotąd potwierdzaliśmy różnice, z których wylęgały się przeciwieństwa i krwawe sprzeczności. Nadszedł czas odwrotu. Zabitych już nie wskrzesimy, ale pokochawszy różnice, być może dojrzejemy do głębszego porozumienia”.
Jest to zupełnie inna wizja niż ta, która upodabnia Kościół do armii zorganizowanej w wierne dowódcom szyki, idącej na bój „z zepsutym i wrogim światem”. Powiedziałem – wizja prorocza. Ale głosu proroków słucha się uważnie zwykle wtedy, gdy jest już za późno…
Z tego samego czasu pochodzi jeszcze jeden ważny tekst Tischnera – obszerny artykuł zatytułowany „Znicestwienie Polski”. Jest to przejmujące podsumowanie jego wieloletniej publicystyki na temat polskości i polskiego patriotyzmu. Na dwie sprawy chciałbym w tym tekście zwrócić uwagę. Po pierwsze – rozumienie tradycji. W ujęciu Tischnera troska o tradycję, także tradycję ojczystą, nie polega jedynie na konserwowaniu i replikowaniu tego, co minione. Tradycja domaga się nieustannej reinterpretacji i rewizji. Nie wszystko w przeszłości było chwalebne, nie wszystko powinno być kontynuowane. Przejawem patriotyzmu jest nie tylko budowanie pomników, ale też spór z polskością – spór, z którego za każdym razem wyłania się jej nowy kształt. Patriotyzm jest w gruncie rzeczy postawą etyczną i, podobnie jak cała etyka, domaga się od człowieka twórczości, rozpoznania, co w danym czasie najlepiej Polsce służy, a co prowadzi do jej „znicestwienia”.
Pojęcie „znicestwienia” Tischner zaczerpnął od Norwida. U niego też znalazł bliską własnym przekonaniom koncepcję ojczyzny, którą nazwał dialogiczną. Koncepcja ta jest polemiczna wobec monologicznego ujęcia narodu – „ujęcia, wedle którego, aby Polak był Polakiem, powinien tylko z Polakiem obcować”. W koncepcji dialogicznej polskość mieści też w sobie rozmaitych „innych” – Żydów, Niemców, Ukraińców. Co więcej, właśnie dzięki „innym” polskość lepiej rozumie samą siebie. Nie konflikt i nie absolutyzowanie etniczności, ale „połączalności siła” (to jeszcze jedno określenie Norwida) jest fundamentem nowoczesnego patriotyzmu.
Nie muszę dodawać, że jest to wizja, która bardzo powoli toruje sobie drogę do polskiej świadomości…
Co z tego wynika dla polityki? Powiem tak: polityka jest sztuką prezentowania wielkich wizji w postaci niewielkich obrazków. Bez wielkich wizji obrazki są tylko obrazkami, znaczą niewiele więcej niż ozdoba, urozmaicenie monotonnego wnętrza. Ale bez umiejętności tworzenia takich nawiązujących do wizji obrazków wizja nie ma szans zaistnieć między ludźmi jako realna możliwość. Żyjemy w kraju, w którym Kościół ciągle jest realną siłą, a miłość ojczyzny – realną wartością. Kościół dla wielu ludzi, zwłaszcza na tej ziemi, jest siłą integrującą i organizującą ich świat, a miłość ojczyzny nie jest pustą deklaracją. Chodzi teraz o to, żeby nie odbierając ludziom tego, do czego są przywiązani, zaproponować im inne rozumienie tego, z czym łączy ich, powtórzę, realna więź. Ale można to zrobić tylko wtedy, kiedy wizja zostanie rzeczywiście uwewnętrzniona, nie będzie jedynie polityczną strategią, przebraniem, kostiumem na czas wyborów.
W 1996 roku Tischner wziął udział w sesji poświęconej „Polskiemu Sierpniowi”. Wygłosił wówczas wystąpienie, które potem przedrukowano pod tytułem „Etyka solidarności po latach” (podobnie jak inne cytowane przeze mnie teksty, znajdziecie go państwo w książce „To, co najważniejsze”, będącej moim wyborem 21 najważniejszych tekstów Tischnera na XXI wiek). Nie będę streszczał głównych wątków tego tekstu. Pojawiają się tam jednak sformułowania, które powinny dać nam, tutaj zgromadzonym, do myślenia. Opisując błędy popełnione podczas transformacji, Tischner mówi na przykład o dokonującej się stopniowo „wymianie heroizmu na tupet”.
Uważam, że jest to określenie genialne, trafiające w istotę problemu. Z „tupetu” wziął się będący zmorą naszej polityki „bal maskowy” (to również określenie Tischnera), w którym „żadna ideologia nie jest tą, za którą się podaje”, a za wszystkim stoi „potrzeba konsumowania zwycięstwa”. Z „tupetu” też wziął się coraz powszechniejszy model uprawiania polityki, która „od początku do końca odwołuje się do konsumpcji”. „Politycy boją się dziś mówić o poświęceniu. Myślą, że stracą wyborców. I tak powstaje błędne koło: wyborcy zachowują się tak, jakby chcieli konsumować, politycy tak, jakby im to mieli zapewnić. W gruncie rzeczy wszyscy czują, że to nieprawda. Ale toczą dalej swoją grę. (…) Co stanie się z młodym pokoleniem, gdy się mu wmówi, że jego celem jest: brać?”
Wydaje się, że raz uruchomionego mechanizmu „gry w konsumpcję” nie sposób zatrzymać. Z perspektywy wyborcy, który dał się uwieść „grze w konsumpcję” partie polityczne nie różnią się tak bardzo między sobą, poza tym, że jedne „dają”, a inne „nie dają”. Możliwe jednak, że w człowieku oprócz pożądań, które wołają „brać!”, i lęków, które wszędzie każą widzieć „wroga”, jest też – tak przynajmniej sugeruje Tischner we wspomnianym tekście – jakaś tęsknota za heroizmem.
Ostatnie miesiące pokazały nam, że w polskim społeczeństwie drzemią ogromne pokłady ofiarności. Bo to nieprawda, mówił Tischner, „że człowiek urzeczywistnia się w braniu. Heroizm jest istotnym wymiarem ludzkiej egzystencji. Jest on również wymiarem etyki solidarności. Ile razy trzeba przekraczać granice solidarności frakcyjnej, tyle razy potrzebna jest odwaga”. Czy mamy dziś w polskiej polityce kobiety i mężczyzn skłonnych w imię heroizmu – niekoniecznie nawet wielkiego – poskromić własne ambicje, własne apetyty, własne lęki i uprzedzenia? Dostrzec tych, którzy bez codziennej solidarności nie poradzą sobie z wyzwaniami życia, i stanąć za nimi? Mam takie przekonanie, że tylko ktoś, kto sam wewnątrz siebie upora się z tym problemem, może być wiarygodną i skuteczną forpocztą zmiany.
Na koniec jeszcze jedna krótka uwaga: byłoby bardzo źle, gdyby komuś na tej sali przyszedł do głowy pomysł posłużenia się Tischnerem w bieżącej walce politycznej. Nie byłoby natomiast źle, gdyby pewne idee, które głosił i którymi starałem się tu z Państwem podzielić, przeniknęły do języka i praktyki politycznej. Jak to zrobić, to już Wasza rzecz, nie jego. On swoją pracę już wykonał. A wykonał tak, że do dziś w tych okolicach śpiewają, wspominając go: „Kie pódziemy stela, / to nos będzie skoda, / po górak, dolinak / płakać będzie woda…”.
Życzę każdej i każdemu z Was, żeby i o Was kiedyś tak zaśpiewali ci, którzy patrzeć będą na Wasze dokonania.
Całe wystąpienie można znaleźć tutaj.