„Tym, co prawdziwie ekscytujące w naszym świecie ciągłego poszukiwania, jest fakt, że ludzie dochodzą do wiary, podążając bardzo różnymi drogami”, mówi Charles Taylor w wywiadzie dla miesięcznika „Znak”.

Charles Taylor odwiedził Polskę kilka miesięcy temu jako gość Festiwalu Kopernika. Przy tej okazji Michał Jędrzejek i Mateusz Burzyk z miesięcznika „Znak” przeprowadzili z nim obszerną rozmowę, która ukazała się w najnowszym numerze pisma (nr 775, grudzień 2019) pt. „Filozof w czasach sekularyzacji”. Poniżej publikujemy jej początkowy fragment.

Polska to wciąż jeden z najbardziej religijnych krajów Europy. Czy uważa Pan, że my – w naszym kraju – żyjemy w „epoce świeckiej”?

„Epoka świecka” jest wszędzie wokół nas, także w Polsce. Przez to pojęcie rozumiem oczywiście coś innego niż popularną tezę o sekularyzacji, czyli stwierdzenie, że mamy do czynienia ze spadającą liczbą osób praktykujących, z zanikiem religii. „Epoka świecka” oznacza dla mnie przejście od życia religijnego, mającego swój środek ciężkości w wielkich narodowych Kościołach, do świata olbrzymiej różnorodności duchowych i religijnych poszukiwań. W krajach Zachodu to przejście od jednolitego społeczeństwa średniowiecznego przez państwa wyznaniowe (katolickie i protestanckie) do coraz większego duchowego pluralizmu obejmującego też niewiarę.

Świat zachodni jest dziś skomplikowany. Wciąż żyją w nim ludzie, którzy przywiązani są do tego, co po angielsku określamy mianem Christendom – minionej formy świata chrześcijańskiego, oznaczającej nie tyle wiarę, ile pewien sposób organizacji społeczeństwa. Reagują oni alergicznie na współczesną kulturę poszukiwania, co prowadzi do licznych konfliktów. Myślę, że w Polsce ci rzecznicy świata chrześcijańskiego mają silną pozycję. Gdzie indziej, np. w Czechach albo we wschodnich Niemczech, osoby o takim podejściu są rzadkością. Polskie doświadczenie jest specyficzne ze względu na powiązanie Kościoła z tożsamością narodową.

Nie jestem tylko zdystansowanym badaczem, otwarcie wspieram też niektóre z tych zmian. Nie znaczy to, że popieram ludzi, którzy odchodzą z tradycyjnych Kościołów. Niepokoją mnie jednak negatywne reakcje, które pojawiają się, gdy ktoś chce dalej do nich przynależeć, ale w inny sposób niż dotychczas.

Jednym z największych wyzwań, z jakim mierzy się dziś Kościół w Polsce, jest problem pedofilii – chodzi nie tylko o same przestępstwa księży, ale i o brak odpowiedniej reakcji na nie wśród biskupów. Czy myśli Pan – z perspektywy doświadczeń państw zachodnich – że może to być czynnik przyśpieszający sekularyzację w Polsce?

Tak, jestem o tym przekonany. Zastanówmy się najpierw, skąd się brała taka reakcja hierarchów kościelnych. Oczywiście w każdej instytucji mechanizmy są do pewnego stopnia podobne. Gdy dzieje się coś złego, pojawia się odruch, żeby bronić instytucji przed atakami; to wydaje się wówczas najważniejsze. Myślę jednak, że w przypadku Kościoła katolickiego u źródeł tego długotrwałego zła i grzechu stoi niewłaściwe rozumienie władzy i związane z nim przekonanie, że trzeba bronić autorytetu instytucji za wszelką cenę. Dlatego biskupi bardzo często ukrywali takie sprawy, nie informowali policji, wysyłali księży do innych parafii.

Czyli skandale pedofilskie odsłoniły jakiś istotowy problem Kościoła jako instytucji władzy?

Zdecydowanie. Przede wszystkim Kościół okazał się w większym stopniu instytucją władzy niż wspólnotą głoszącą Ewangelię. Myślę, że trafnie diagnozuje to papież Franciszek.

Ma to ostatecznie wpływ na procesy sekularyzacyjne. Już niemal 90 lat mieszkam w Quebecu i jestem członkiem tamtejszego Kościoła katolickiego. Kościół miał tam niegdyś bardzo autorytarne i ostentacyjne oblicze, co w ostatnich latach poskutkowało odejściem z niego wielu ludzi. Od dawna byłem krytyczny wobec tak rozumianej kościelnej władzy – nie wiem, jak w ogóle łączy się ona z ewangelicznym przesłaniem.

Życiu w „epoce świeckiej” towarzyszy świadomość, że wiara jest tylko jedną z wielu możliwych opcji. Niedawno przeprowadziliśmy wywiad z Rodem Dreherem, amerykańskim konserwatystą, autorem głośnej książki Opcja Benedykta. Dreher, szukając inspiracji w monastycznej regule św. Benedykta, wzywa do tworzenia chrześcijańskich „wysp” (domów, szkół, wspólnot) na „morzu” zsekularyzowanej kultury. Skąd się bierze – oczywiście ograniczona do niektórych środowisk – popularność takich idei?

Myślę, że wynika ona z nostalgii za owym minionym światem chrześcijańskim, całościowo zorganizowanym społeczeństwem. Jednocześnie wielu konserwatystów – może nie jest tak w przypadku Jarosława Kaczyńskiego i polskich biskupów – uświadomiło sobie już, że proces sekularyzacji nie może zostać tak po prostu odwrócony. Starają się więc szukać innych sposobów chronienia tego, co uważają za wartościowe.

Prawdziwa „opcja Benedykta” byłaby zresztą czymś wspaniałym. Gdzieś zagubiliśmy bowiem tradycję chrześcijańskiej duchowości, w tym tradycję benedyktyńską. Jednakże w tym konserwatywnym nastawieniu dostrzegam często niewłaściwe rozumienie relacji między Kościołem i światem. Wszystko, co należy do świata, wydaje się wrogie i niebezpieczne. Całą energię wkłada się wówczas w tropienie, czy nie uległo się złym wpływom z zewnątrz.
Według mnie to nie jest zdrowe podejście.

Czy wskazałby Pan jakieś inne współczesne ścieżki wiary, które są Panu bliższe niż „opcja Benedykta”?

Jedną z tych ścieżek jest poezja. Myślę choćby o przykładzie, który często przywołuję, czyli wierszu Sokół Gerarda Manleya Hopkinsa. Wspaniale uchwytuje on pojedynczość, jakąś wewnętrzną istotę i moc wznoszącego się w powietrzu ptaka. Oczywiście nie musi być to droga, która prowadzi do wiary w Jezusa, ale może służyć jakiemuś innemu niż dotychczasowe spojrzeniu na rzeczywistość.

Tym, co prawdziwie ekscytujące w naszym świecie ciągłego poszukiwania, jest fakt, że ludzie dochodzą do wiary, podążając bardzo różnymi drogami. Niekoniecznie studiują przy tym kościelną doktrynę. Lubię ten biblijny obraz: „Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim” (Mt 8, 11). Ludzie idą z różnych stron, z różnymi doświadczeniami, mają różne punkty widzenia. Tradycja chrześcijańska – od czasów Ojców Kościoła – świetnie pokazuje tę olśniewającą różnorodność. Ta świadomość powinna współtworzyć też ekumeniczne nastawienie na rzecz np. pojednania prawosławnych i katolików, dzięki któremu obie strony mogłyby się wzajemnie wzbogacić.

Całą rozmowę można przeczytać w najnowszym „Znaku”, który można zamówić tutaj.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.