„Ci, którzy biorą chrześcijaństwo na serio, nie mają powodów, by przewidywać jego upadek”, pisał w 1976 r. Leszek Kołakowski. Publikujemy fragmenty jego eseju „O tak zwanym kryzysie chrześcijaństwa”, który wszedł do wydanego niedawno tomu zbierającego rozmaite teksty filozofa poświęcone chrześcijaństwu.

Żywotność idei chrześcijańskiej z pewnością słabła stosownie do upowszechniania się nadziei prometejskiej, stosownie do tego, jak rosła wiara ludzi, iż ich zdolność do doskonalenia siebie samych i społeczeństwa nie zna granic i że bądź będzie ona produkowała coraz wspanialsze pomniki ludzkiej wielkości, bądź przyniesie w końcu ludzkości życie, z którego zło, cierpienie, agresja, konflikty, nędza, niepokój i smutek zostaną raz na zawsze usunięte. Byliśmy świadkami długotrwałego wzrostu tej nadziei, a jej dwie (…) wersje – Nietzschego i Marksa – wyprodukowały ideologiczne osłony, służące usprawiedliwianiu dwóch najbardziej złowrogich tyranii, jakie oglądało nasze [XX] stulecie. Czy jesteśmy świadkami dalszego wzrostu tej samej nadziei? Wolno w to wątpić. Wydaje się raczej, że przeszła ona swoje apogeum. Nie możemy mieć żadnej pewności co do tego, czy jej słabnięcie będzie oznaczało z kolei ponowny wzrost chrześcijaństwa w jego tradycyjnych formach, ale będzie oznaczało ponowne użyźnianie gruntu, na którym chrześcijaństwo zawsze rosło.

Ale również same, naocznie widome zjawiska, w których dopatrujemy się „kryzysu” czy zgoła upadku chrześcijaństwa, nie są bynajmniej jednoznaczne. Chrześcijaństwo tyle razy było bezskutecznie skazywane na śmierć i tyle razy odradzało się z nieoczekiwanych źródeł, że co najmniej znaczna ostrożność jest potrzebna w proroctwach co do jego upadku, skoro proroctwa te opierają się głównie na ekstrapolacji statystyk dotyczących częstotliwości udziału ludności w obrzędach kościelnych. Czy Europa była bardziej chrześcijańska w XI stuleciu niż dzisiaj? To znowu zależy od interpretacji słowa. Jeśli triumf chrześcijaństwa polega na tym, że wszystkie składniki kultury mają formę chrześcijańską, wówczas „kryzys chrześcijaństwa” ciągnie się co najmniej od XIV wieku. Europa przeżyła, istotnie, epokę, w której chrześcijaństwo miało po prostu monopol na dostarczanie form wszystkim dziedzinom życia ludzkiego; nie tylko filozofia, malarstwo, architektura, kalendarz, rodzina były zorganizowane w chrześcijańskich formach; wojny, najazdy, tortury, sądy, organizacja władzy – wszystko to też było „chrześcijańskie”; wszystkie skłócone interesy ludzkie i wszystkie aspiracje wyrażały się w chrześcijańskich symbolach. Wedle proponowanej tu interpretacji (arbitralnej, to prawda, jednak nie kapryśnie arbitralnej, lecz historycznie usprawiedliwionej) siła chrześcijaństwa nie objawia się wcale w teokracji ani w monopolu na tworzenie kanonów dla wszystkich obszarów cywilizacji. Siła jego, w tym rozumieniu, objawia się w tym, że potrafi ono w świadomości jednostek ludzkich budować zapory przeciwko nienawiści. Istotnie, sama wiara w Jezusa-odkupiciela byłaby próżna i martwa, gdyby nie pociągała za sobą rezygnacji z motywu nienawiści niezależnie od okoliczności; gdyby po słowach „i odpuść nam nasze winy” chrześcijanie nie mieli powtarzać słów „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Żądanie rezygnacji z nienawiści było wyzwaniem rzuconym przez chrześcijaństwo ludzkiej naturze i takim pozostało. Jeśli chrześcijanie są tylko wśród tych, którzy temu właśnie żądaniu umieją sprostać, którzy więc w tym sensie są uczniami Jezusa, że nie uciekają od walki, ale wolni są od nienawiści – ilu ich było i ilu jest na świecie? Nie wiem. Nie wiem także, czy było ich więcej w średniowieczu niż teraz. Ilekolwiek ich jest, są oni solą ziemi, a cywilizacja europejska byłaby bez nich pustynią.

Jeśli sprowadzimy chrześcijaństwo do tego minimum – wiara, iż Jezus Odkupiciel w historycznym czasie zjawił się na ziemi, aby ludzi wyzwolić od zła, od którego sami się wyzwolić nie mogli, oraz płynąca z tej wiary zdolność do usunięcia nienawiści – zauważamy, że nie ma, ściśle biorąc, czegoś takiego jak chrześcijański program polityczny lub chrześcijański system rządzenia. W tej sprawie, jak we wszystkich innych, historia chrześcijaństwa obfituje w spory, w których skrajnie przeciwstawne stanowiska były wypowiadane. Komunistyczne sekty średniowiecza, anabaptyści rewolucyjni, niektórzy socjaliści XIX wieku (jak Weitling) wydobywali z Nowego Testamentu wszystko, co można było obrócić przeciwko bogaczom, tyranom i lichwiarzom; dowodzili, że społeczeństwo zbudowane wedle zasad chrześcijańskich zakłada równość jako hasło główne, że jest obowiązkiem chrześcijanina jako takiego walczyć czynnie przeciw niesprawiedliwości społecznej, że Jezus był prorokiem rewolucyjnego komunizmu. Z drugiej strony katolicka hierarchia przez wieki, aż do końca XIX wieku, powtarzała, że obowiązkiem chrześcijanina jest pokorne znoszenie nędzy na ziemi, że bunt jest przeciwny prawu boskiemu, a nierówności społeczne ustanowione zostały przez Boga. Wydaje się jednak, że obie te interpretacje (pomijając ich oczywiste społeczne zaplecze) były i są pozostałościami średniowiecznej kultury, w której chrześcijaństwo traktowane było jako uniwersalne źródło norm i standardów obowiązujących we wszystkich dziedzinach życia. W pierwotnym swoim kształcie chrześcijaństwo nie ma, a nawet nie może mieć takich aspiracji. Jezus wyrzucał kupców ze świątyni nie dlatego, że zwalczał kupiectwo, ale dlatego, że kupcy profanowali święty przybytek. Jezus piętnował chciwców i oprawców nie dlatego, że głosił lepszy ustrój społeczny, ale dlatego, że jest moralnie źle być oprawcą i chciwcem. Sprawą chrześcijaństwa jest zło moralne, malum culpae, a zło moralne tkwi tylko w jednostkach ludzkich, bo tylko jednostka jest odpowiedzialna. Złem jest zadawanie innym cierpienia z nienawiści, to znaczy, że oprawca, który je zadaje, jest zły (przy czym na pewno jest takim zupełnie niezależnie od tego, w imię czego jest oprawcą i jak swoje rzemiosło usprawiedliwia); samo cierpienie natomiast nie jest złe w tym znaczeniu. Bycie właścicielem niewolników jest złem moralnym, lecz nie jest złem moralnym bycie niewolnikiem. Samo pojęcie „moralnie złego” albo „moralnie dobrego” ustroju społecznego nie ma sensu w świecie wiary chrześcijańskiej. Nie wynika stąd wcale, by chrześcijanin nie miał prawa, z tej racji, iż jest chrześcijaninem, buntować się przeciw społecznej niesprawiedliwości, walczyć przeciwko ciemięzcom i tyranii albo by była przeciwna chrześcijaństwu chęć naprawienia w świecie społecznym tego, co naprawić można. Przeciwne chrześcijaństwu jest powodowanie się nienawiścią, mściwością, chciwością, żądzą władzy. Nie potrafimy obliczyć, jakie stosunki społeczne powodują więcej albo mniej moralnego zła, tj. w chrześcijańskim sensie stwarzają więcej albo mniej powodów do nienawiści i chciwości; dla chrześcijaństwa chciwość jest tak samo zła u bogacza jak u biedaka, nienawiść jest tak samo zła u ciemięzcy jak u ciemiężonego: na tym wszakże polega trudność bycia chrześcijaninem. Zemsta z tego punktu widzenia nie może przerwać łańcucha zła. Nawet państwa, które prześladują i tępią chrześcijaństwo, mogą być nazwane antychrześcijańskimi tylko w przenośnym sensie, w tym mianowicie, że ci, co w nich rządzą, są tyranami, a więc nie są chrześcijanami; lecz tyrani nie są chrześcijanami również wtedy, kiedy chrześcijaństwa zorganizowanego nie tępią, ale w jego imieniu prześladują innych. Zawsze jednak w chrześcijaństwie pozostaje w mocy zasada, że zło w sensie właściwym i pierwotnym jest w nas, nie zaś w stosunkach społecznych. Istnieją reguły życia chrześcijańskiego, które rozciągają się na wszystkie sytuacje, więc obowiązują również, rzecz jasna, w sytuacjach i konfliktach politycznych, nie ma jednak polityki chrześcijańskiej, tj. specyficznie chrześcijańskich celów politycznych.

Nie ma również z tej samej racji żadnego powszechnie obowiązującego sposobu życia albo sposobu uczestnictwa w sprawach świata, który by był swoiście chrześcijański, jeśli wyłączyć czysto moralne motywacje. Nie ma także, niestety, wskazówek co do tego, w jaki sposób moglibyśmy absolutnie uniknąć czynienia zła, żyjąc w świecie (a ucieczka od świata bynajmniej nie zasługuje na miano uniwersalnego chrześcijańskiego zalecenia). Chrześcijaństwo samo nie może rozwiązać przykrych dylematów, które co krok w życiu powstają i w których uniknąć zła niepodobna. Pacyfista absolutny, powołujący się na chrześcijańskie zasady, powinien umieć bez obłudy rozważyć kwestię, czy nie jest tak, iż woli on po prostu, aby inni ludzie za niego uczestniczyli w wojnie, skoro wojna wybuchła. Zwolennik wojny rewolucyjnej powołujący się na zasady chrześcijańskie powinien być zdolny bez obłudy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jego oburzenie na niesprawiedliwość społeczną jest tak wybitnie selektywne (jak to notorycznie się dzieje) i na jakiej zasadzie uważa on, iż specyficznie chrześcijańskie wartości (tj. usunięcie nienawiści) mają lepsze szanse kwitnienia raczej w jednym ustroju niż w innym. W rzeczywistości jednak w jednym i drugim wypadku chrześcijańskie uzasadnienia są nadzwyczaj wątpliwej wartości. Orędziem Jezusa nie jest „sprawiedliwy ustrój społeczny” ani żaden ustrój społeczny w ogóle. Polecał on nam, byśmy niszczenie zła zaczynali od samych siebie, nie zaś od mordowania innych ludzi, których uważamy – słusznie czy niesłusznie – za złych.

Bycie chrześcijaninem jest przeto i zawsze było zadaniem trudnym, bo chrześcijaństwo wymaga zdolności do radykalnego odsłaniania przed samym sobą własnego zła. Wielcy nauczyciele chrześcijaństwa nie taili też, że chrześcijan w tym sensie jest niewielu i zawsze było niewielu. Że jest ich niewielu – nie jest to wszelako objawem żadnego „kryzysu” chrześcijaństwa, ale potwierdzeniem czegoś, co samo o sobie mówi, iż trudno sprostać jego wymaganiom. Jeśli jest „kryzys”, to jest on po prostu permanentny, jest nieodzownym sposobem istnienia chrześcijaństwa albo może wyrazem bardziej uniwersalnego i powszechnego „kryzysu”, w jakim znajduje się rodzaj ludzki wygnany z raju.

Ci, dla których sprawa chrześcijaństwa jest jednoznacznie związana ze sprawą jakiegoś interesu politycznego, muszą, oczywiście, oceniać jego sytuację jako pomyślną lub niepomyślną zależnie od tego, jak oceniają perspektywy swojego interesu politycznego. Ci, którzy biorą chrześcijaństwo na serio, nie mają powodów, by przewidywać jego upadek.

Tom „Chrześcijaństwo” można zamówić tutaj.