Do księgarń trafi niebawem książka Tomasza Ponikły „Józef Tischner – Myślenie według miłości. Ostatnie słowa”. Jej wydawcą jest krakowska oficyna WAM. Tematem książki są ostatnie lata życia ks. Tischnera, jego zmagania z chorobą nowotworową, a jednocześnie – jego filozofia cierpienia i śmierci. Jako pierwsi publikujemy fragment książki.
Trzy ostatnie lata życia Tischnera, od czasu zdiagnozowania raka krtani i operacji usunięcia nowotworu aż do śmierci, dzielą się na trzy etapy.
Pierwszym etapem był czas od jesieni 1997 roku. Po operacji, którą wówczas przeszedł, Tischner żył z jedną struną głosową. Doskwierały mu dolegliwości chorobowe, ale zasadniczo był w dobrej kondycji. Mógł prowadzić życie towarzyskie, był bardzo aktywny pisarsko. Taki stan trwał do końca 1998 roku. Wówczas przyszło istotne pogorszenie jego stanu zdrowia. Nowotwór nie dał za wygraną i zaatakował, z druzgocącym efektem, organizm wycieńczony terapią.
Tak zaczął się drugi etap choroby. Cezurą jest styczeń 1999 roku. Wtedy Tischner przeszedł w Londynie drugą operację, w efekcie której – całkiem pozbawiony krtani – już na stałe utracił głos. Jego szeroko rozumiana aktywność wyhamowała. Trzymał się wprawdzie nadziei na wyzdrowienie, ale nie powrócił przez cały rok do lepszej kondycji.
Ostatni etap choroby rozpoczął się na przełomie zimy i wiosny 2000 roku. Żaden rodzaj ingerencji nie dawał już szans na wygraną z nowotworem. Z każdym dniem rak wyniszczał organizm, który poddał się ostatecznie chorobie. Co najmniej dwa ostatnie tygodnie życia Tischnera były już tylko czasem umierania…
Wiosną 1999 roku, niedługo po Wielkanocy, Tischner znów wyrusza w towarzystwie bratanka do Londynu. Czeka go tam druga seria radioterapii. Chociaż istniała możliwość, by odbywała się ona w Polsce, zdecydował się na zalecane przejście zabiegów w Londynie. Tym razem będzie ich 32.
Bratowa Janina: – W święta wielkanocne była piękna pogoda. Zapamiętałam Józia, radosnego i energicznego, który w samej koszuli wychodzi na bacówkę. I to był ostatni raz,
kiedy widzieliśmy go w naprawdę dobrej formie.
Tischner znosi radioterapię bardzo źle. Znów pojawiają się poparzenia i opuchlizna. Zabiegi natychmiast wywołują olbrzymie bóle i zawroty głowy, kolejny raz doprowadzają do zranień na szyi. Tischner zaczyna omdlewać. Gdy traci kilkakrotnie przytomność w metrze, Łukaszowi pomagają inni pasażerowie.
Brat Marian: – Do Londynu Józiu wyjeżdżał jeszcze o własnych siłach, a wrócił już na wózku inwalidzkim.
Tischner do choroby, operacji i radioterapii podchodzi zadaniowo: skoro taki spotkał go los, musi przechodzić przez kolejne etapy, jakie wyznacza jego kondycja zdrowotna. Nie oczekuje cudu, nie spodziewa się błyskawicznych efektów leczenia. Długo jednak nie traktuje swojej choroby w perspektywie śmierci. Świadomość jej zbliżania się poprzez chorobę ma wraz z pojawieniem się objawów drugiego nawrotu nowotworu. Już kwietniowe naświetlania
zakończyły się pogorszeniem stanu Tischnera i poczuciem, że jego ciało reaguje w odwrotnym do zamierzonego kierunku.
W maju, niespełna miesiąc po powrocie z radioterapii, rodzina podejmuje decyzję o zmianie: od teraz Tischner wróci do swojego mieszkania na Kanoniczej i to oni wprowadzą się do niego. Ponieważ zawroty głowy mimo zakończenia naświetleń nie ustępują, zapada decyzja, by w ciągu dnia w mieszkaniu pojawiała się do pomocy pielęgniarka. Wieczorami i nocą czuwa rodzina. To konieczne, bo Tischnerowi, gdy przebudza się nocą, zdarza się upaść w drodze do toalety. Teraz za to przynajmniej jest na powrót we własnej przestrzeni, z własną biblioteką.
Odkąd wiosną wrócił na Kanoniczą ciężko już mówić o tym, by któryś dzień był lepszy od poprzedniego. Niedotlenienia mózgu, często nawracające migreny, bóle ciała.
Tischner ma w tym wszystkim szczęście. Rodzina jest mu bardzo oddana w chorobie. Bratowa Barbara przechodzi na wcześniejszą emeryturę, by zamieszkać i opiekować się szwagrem. Mają też możliwości finansowe, by Tischnerem opiekowała się zawodowa pielęgniarka. Pani Danuta Czekaj, o góralskim rodowodzie, szybko zdobyła sympatię Tischnera. Aż do tego stopnia, że traktował ją jak kogoś bliskiego.
Kilka miesięcy po radioterapii optymizm Tischnera przygasa. Ciało zbyt mocno daje mu się we znaki. To wtedy pierwszy raz traci chęć do walki z chorobą. Opuchlizna szyi i głowy, która wreszcie zaczęła maleć, okazała się mylącym znakiem. Nie była spowodowana chorobą, ale radioterapią, jej ustępowanie nie miało więc nic wspólnego z poprawą zdrowia. Tymczasem w ciele powoli odbudowywały się komórki rakowe. Tischner ma więc już pełną świadomość nieuleczalności swojej choroby zimą, rok po drugiej operacji.
Bratowa Janina: – Przeżywał wielkie bóle. Kiedy tylko miał poczucie, że nikt go nie obserwuje, łapał się za głowę. Ale, jeśli zorientował się, że ktoś może go zobaczyć, zmieniał postawę, żeby się o niego nie martwić. Nawet sobie nie wyobrażaliśmy, że można tak cierpieć i tak to skrywać.
Bratowa Barbara: – Często siedział na skraju łóżka, zgarbiony, trzymając opuchniętą głowę w obu dłoniach, i leciutko się bujał, wyglądał jak Frasobliwy…