„Zadaniem artysty nie jest dostarczanie ludziom zbyt łatwych pocieszeń. Nie artysta ma się zajmować odbudowywaniem metafizyki. Zadaniem artysty jest konsekwencja aż do granic bólu”, pisał w 1997 r. ks. Józef Tischner w szkicu poświęconym „Podwójnemu życiu Weroniki” Krzysztofa Kieślowskiego. Przypominamy obszerne fragmenty tego tekstu.

Mamy wiele przykładów teorii „podwójnego życia”. Zwróćmy najpierw uwagę na ten, który wydaje się szczególnie znaczący. Św. Paweł pisze: „Bracia, tyle chcę powiedzieć: czas krótki jest. Dlatego winni ci, którzy żony mają, tak żyć, jakoby ich nie mieli, ci, którzy płaczą, jakoby nie płakali; ci, którzy się weselą, jakoby się nie weselili; ci, którzy kupują, jakoby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, jakoby go nie używali, gdyż postać tego świata przemija” (1 Kor 7, 29–31).
Przytoczone słowa mówią, że chrześcijanie nie powinni brać zbyt poważnie życia, którym przyszło im żyć na tej ziemi. Nie jest to bowiem życie „prawdziwe”. Wszystko, co ich dotyka lub czego oni dotykają, niech traktują z przymrużeniem oka. Niech wszystko biorą w nawias i przed nawiasem stawiają mały znaczek „jakby”: „jakby się żenili”, „jakby płakali”, „jakby się weselili”. „Prawdziwe życie jest nieobecne”. Prawda człowieka leży w Chrystusie. Im bardziej upodobnią się do Chrystusa, tym bardziej będą sobą. Trzeba stracić życie, by odzyskać życie. „Żyję ja, już nie ja, żyje we mnie Chrystus”.
Hannah Arendt w studium o naturze myślenia przytacza starą chińską opowieść. Człowiekowi pewnemu śniło się, że jest motylem. Gdy się obudził, powstał problem, z którym nie mógł sobie poradzić: czy jest człowiekiem, który śni, że jest motylem, czy motylem, który śni, że jest człowiekiem? Który z jego światów jest – jak pisał Leśmian – „światem zaocznie”. No bo „naocznie” to wiadomo: raz jest się motylem, raz człowiekiem. Zaiste problem nie do rozstrzygnięcia. Aleksander Kojève (…) tłumaczył uczestnikom seminarium, że na tym bożym świecie człowiek jest jedynym bytem, któremu „być może tylko się zdaje, iż jest człowiekiem”. Nie ma żadnej sprzeczności w założeniu, że cały jest tylko złudzeniem człowieka – z łudzeniem siebi e. Na seminarium Kojève’a uczęszczała w okresie międzywojennym co najmniej połowa współczesnej filozofii francuskiej. Nic dziwnego, że właśnie tam powstała wiele lat później myśl o „śmierci człowieka”. Człowiek umarł – powiedzieli strukturaliści. A umarł dlatego, że przestał wierzyć w samego siebie. Wiara w siebie jest warunkiem koniecznym istnienia siebie. Ile wiary w siebie, tyle siebie. (…)
„Podwójne życie Weroniki” Krzysztofa Kieślowskiego jest artystyczną wykładnią przytoczonych wyżej intuicji. Sam Kieślowski żyje w świecie, gdzie myśl o „prawdziwym życiu, które jest nieobecne”, stała się codziennym pokarmem człowieka. Nazywało się to i wciąż jeszcze nazywa „utopią” naszego wieku. Utopia tym się charakteryzuje, że zmienia obecność w nieobecność, a nieobecność czyni obecnością. Czy potrzeba przypominać przykłady? Mieliśmy utopie religijne, nacjonalistyczne, komunistyczne… Utopie mijały, ale pozostawało po nich przekonanie, że dramat ludzki dzieli się na część „prawdziwą” i „nieprawdziwą” – częścią „nieprawdziwą” jest każdorazowe „teraz”, a częścią „prawdziwą” wyśnione „jutro”. W imię przyszłej Prawdy można poświęcić dzisiejszy fałsz. Utopiom tym sprzeciwiali się „realiści”, którzy głosili, że Prawdą jest każde dzi ś, a więc o żadnym poświęceniu mowy być nie może. Ale i tutaj podział pozostaje, zmienia się tylko jego wartościowanie. Z utopii i antyutopii wyrasta „podwójne życie”. Jego źródłem jest przekonanie, że właściwie to nie wiadomo, gdzie jest prawda, a gdzie nieprawda. Może jestem motylem, a może człowiekiem? (…) Może jest się jeszcze Kowalskim, a może już Chrystusem?
Te słówka „może–może” znaczą, że znika więź między członami przeciwieństw. Nie chodzi zatem o zwyczajne „rozszczepienia jaźni”. Rozszczepienie jaźni znaczyłoby, że Ja przeciwstawia się Ja w obrębie ogarniających je całości. Ale tu nie ma już Ja jako ogarniającej całości. Jest tylko to, co zewnętrzne. Przed oczyma Weroniki snują się jakieś obrazy. Czy ja tego już gdzieś nie widziałam? Czy coś podobnego już mnie kiedyś nie spotkało? Doprawdy, to przecież już gdzieś było! Świadomość tożsamości osobowej przychodzi ku nam z zewnątrz. Podmiot, którym jestem, jest owocem promieniowania przedmiotu. Człowiek chłonie siebie i przyswaja sobie siebie, wychodząc z zewnętrznych widoków, zewnętrznych wydarzeń, z fragmentów świata, którymi żyje. Najpierw jest gra, a potem gracz. Człowiek jest owocem prowadzonej gry. Gra tworzy gracza. Ile gier, tylu graczy. Wewnętrzność jest „nawdychaną zewnętrznością”. Stworzyły nas sytuacje. Wszystko zależy od logiki sytuacji. Kim jestem? Jestem logiką sytuacj i. Jestem zjawiskiem siebi e.
Czy nie widzieliśmy czegoś podobnego w „Ślubie” Witolda Gombrowicza? Ale tam na początku byli jednak ludzie. Dopiero potem ludzie „się wypróżnili” i tak powstały zjawy. W końcowym korowodzie szły same tylko zjawy. Tam wiadomo było, po co to wszystko. Po to, by uniknąć odpowiedzialności. Tutaj nie ma już „po co?”, nie ma „dlaczego?”, nie ma „skąd?”. Jest tylko akcja. Akcja dla akcji. Następstwo zdarzeń. Ciąg obrazów. Ja jako zjawisko Ja. Bohater dwu wideoklipów.
Człowiek obumarł. A jeśli żyje, to wyłącznie jako gracz – gracz gry uznanej za ludzką. Nic więcej, nic mniej.
Powstaje pytanie: czy człowiek może się odrodzić? Aby się odrodzić, musiałby wzniecić bunt – bunt przeciwko motylom, przeciwko morzom, przeciwko „chrystusom”, przeciwko utopiom. Ale czy taki bunt nie zakłada nowej utopii? Nowej Prawdy i nowej Iluzji? Czy bunt nie byłby z góry skazany na to, by stać się wyłącznie zjawiskiem buntu?
Zadaniem artysty nie jest dostarczanie ludziom zbyt łatwych pocieszeń. Nie artysta ma się zajmować odbudowywaniem metafizyki. Zadaniem artysty jest konsekwencja aż do granic bólu. Kieślowski snuje swą opowieść konsekwentnie. Nie kończy jej i w zasadzie nie zaczyna. Gdzie nie ma podmiotu – nie ma Ja – nie ma też początku i nie ma końca. Jest tylko „dzianie się dziania”. Jesteśmy częścią tego dziania. Niczym więcej. Niczym mniej. Czy kogoś naśladujemy? Naśladujemy siebie. Naśladujemy siebie, jakbyśmy naprawdę istnieli. Kiedyś było: Cogito ergo sum. Teraz jest: Cogito ergo non sum. Jest tylko to jedno: kogitacje kogitacji.
Aby to pokazać, potrzeba było filmu. Teatr – to byłoby zbyt dużo, teatr wymaga ciał. Film nie wymaga. Wystarczy celuloidowa taśma. Patrzysz na ekran, czujesz się zaciekawiony, obchodzą cię losy bohaterów… Co za naiwność! Przecież to tylko taśma filmowa, trochę ciemni, trochę światła. Wychodzisz z kina. Taśma została zamknięta w specjalnym pudle. Wszystko, co cię śmieszyło i smuciło, jest teraz w pudle. Wędruje na półkę. (…)
Kim ty jesteś, który patrzysz na to po wyjściu z kina? Oto ulica miasta. Oto autobus. Oto numer domu, numer mieszkania. Już to kiedyś widziałeś. Wiesz: jesteś tym, kto mieszka w tym mieście, pod tym numerem domu, pod tym numerem mieszkania. Oto twoja tożsamość. Gdyby nie to, co zewnętrzne, nie byłbyś tym, co nosisz wewnątrz. Czy twoje wnętrze jest tylko „nawdychaną” zewnętrznością?
Świat współczesny – świat konających długo totalitaryzmów – zna inne doświadczenia. Jak trudno wyzwolić się człowiekowi od siebie samego! Niejeden by chciał: porzucić siebie, zapomnieć o sobie, być innym. Niestety, nie może. Jedynym ciężarem, jaki niesie, jest dla niego on sam. Na nic utopie „podwójnego życia”. Gdziekolwiek by się uciekło, cokolwiek by się myślało, jest się sobą – tylko sobą.
W dzisiejszym powikłanym świecie walczą ze sobą na śmierć i życie te dwa obrazy: jeden głosi, że człowiek umarł, drugi głosi, że człowiek jest tym, kto żyje i umrzeć nie może. Wszystko wskazuje jednak, że ani jeden, ani drugi nie wie do końca tego, kim jest człowiek – ani ten, który umarł, ani ten, który umrzeć nie może.

Książkę „Myślenie w żywiole piękna” można zamówić tutaj.