8 czerwca mija 40 lat od śmierci wybitnego psychiatry i myśliciela Antoniego Kępińskiego. Publikujemy fragment kazania rekolekcyjnego ks. Tischnera poświęconego tej niezwykłej postaci. Cały tekst zatytułowany „Rekolekcje z Antonim Kępińskim” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w maju 2003 roku
Moi drodzy, można być rozmaicie ojcem. Chcę Wam opowiedzieć historię pewnego człowieka. (…) Właśnie dzisiaj, kiedy mowa o ojcostwie, opowiem o człowieku, który nigdy nie był ojcem w sensie dosłownym. Tak się ułożyło jego życie. Ożenił się, ale w jego małżeństwie nie było dzieci. A przecież był ojcem wielu ludzi. Mam na myśli, moi drodzy, w tej chwili słynnego w Polsce człowieka, już nieżyjącego, profesora, lekarza – Antoniego Kępińskiego. Kim był Antoni Kępiński? Antoni Kępiński był lekarzem, ale lekarzem od specjalnych chorób, od chorób psychicznych. Wiemy, jakie to są trudne choroby. Nie bardzo wiadomo, gdzie choruje ciało, a gdzie zaczyna się choroba duszy, i nie bardzo wiadomo, od czego zacząć: czy od uleczenia duszy, czy od uleczenia ciała. Historia życia Antoniego Kępińskiego była bardzo ciekawa. Kiedy wybucha wojna, młody student staje w obronie Polski. Potem ucieczka na Węgry. Z Węgier ucieczka dalej. Na granicy francusko-hiszpańskiej dostaje się w ręce hiszpańskiej policji i trafia do obozu Miranda de Ebro. Po dwóch latach ucieka, trafia na Gibraltar. Znamienna historia, ginie wtedy generał Sikorski. Antoni Kępiński jest jednym z tych, którzy podczas pogrzebu w Gibraltarze niosą jego trumnę. Stamtąd podąża do Anglii, do szkoły lotniczej. Uczy się bardzo dobrze, ale pilotem być nie może. Okazuje się, że ma jakąś dziwną przypadłość – potrafi kierować samolotem, ale nie potrafi poradzić sobie z jednym drobiazgiem: nie umie wrócić na właściwe lotnisko. Oczywiście przełożeni decydują, że pilotem być nie może. Wtedy odbywa w Edynburgu studia medyczne.
Wraca do Polski, jest profesorem w Akademii Medycznej w Krakowie, zostaje kierownikiem Kliniki Psychiatrycznej i w tej klinice dzieje się coś dziwnego. Można go było zobaczyć na ulicach Krakowa bardzo wcześnie rano, około szóstej… Widziałem go raz w maju – słońce wschodziło, ja gdzieś biegłem na dworzec, a on niedbale ubrany, w jakimś zmiętym płaszczu, w sandałach o dwa numery za dużych, na bosych nogach, długimi, ciężkimi krokami niedźwiedzia szedł jako pierwszy na swoją klinikę, żeby rozmawiać z chorymi.
Twierdził, że aby człowieka wyciągnąć z tego stanu, trzeba co najmniej trzystu godzin osobistej rozmowy. Kępiński te rozmowy prowadził – cierpliwie, spokojnie. Znam ludzi, których wyciągnął z tego stanu skutecznie, że po chorobie nie został nawet ślad. Klinika była dla niego domem. Dla chorych była miejscem rodzinnym. Traktowało się Kępińskiego jak ojca – ojca, który budził ufność, budził zaufanie. Śmiało można powiedzieć, że on tych ludzi jak gdyby drugi raz rodził dla świata, dla zdrowia.
Pod koniec życia tragedia: nieuleczalna choroba, choroba krwi. Żeby go utrzymać przy życiu, trzeba go było dwa razy w tygodniu podłączać do sztucznej nerki. Sztuczna nerka kosztuje sporo milionów dolarów. W Krakowie jest tylko jedna. W ogóle wszystkiego nam w tym socjalizmie brakuje: mięsa, masła, sztucznych nerek też. Chorych, kandydatów do sztucznej nerki było oczywiście bardzo dużo. I wtedy dyrektor kliniki, profesor Zygmunt Hanicki, musiał podjąć trudną decyzję, decyzję sumienia, bo skoro dwa razy w tygodniu Kępiński blokował sztuczną nerkę, to znaczy, że tym samym innych chorych skazywano na śmierć, bo nie mogli z niej korzystać. Zdecydowano, by dać nerkę Kępińskiemu.
Kępiński wiedział o tym, że jego życie jest okupione śmiercią innych pacjentów, innych chorych. Zaczął się dla niego dramatyczny okres – nie opuszczał praktycznie pokoju w klinice. Cały czas tam był i cały czas przyjmował chorych. Ciągle leczył, a przede wszystkim pisał książki. W ciągu dwóch lat napisał kilka książek – wspaniałych, które się dziś dostaje spod lady… Te książki mówią o ludziach chorych, o sposobie ich leczenia. Przedstawił w nich bardzo ciekawą teorię. Stwierdził, że na te ciężkie choroby zapadają przede wszystkim ci, którzy są wrażliwi. Ktoś, kto jest twardy, kto jest taki, jakby to powiedzieć… chamowaty, to przejdzie przez życie, stratuje, rozepcha się łokciami, nie będą go gnębić wyrzuty sumienia. Natomiast ci wrażliwi, delikatni nie wytrzymują. I dlatego jego książki są także wielkim oskarżeniem zdrowia, wielkim oskarżeniem świata, w którym żyjemy, wielkim oskarżeniem tych warunków, tego jakiegoś… no, trudno tutaj używać takich słów, ale przecież nie da się tego inaczej nazwać: chamstwa, z którym się spotykamy na każdym kroku, tej walki człowieka z człowiekiem. Piękne, głębokie, mądre książki.
To było, moi drodzy, ojcostwo. To jest ojcostwo. „Ufaj, synu”. To był człowiek (…), który stał się ojcem dla wielu. Wielu ludzi, jeżeli mówią albo słyszą wypowiadane do Boga słowa: „Ojcze nasz”, wyobraża sobie postać Antoniego Kępińskiego – lekarza, wielkiego człowieka.