„Do Józka Tischnera chodziłem po radę i po otuchę. Przez wiele lat – także tych najtrudniejszych”. Publikujemy wspomnienie Stefana Jurczaka o ks. Józefie Tischnerze, które ukazało się po śmierci autora „Etyki solidarności” w „Tygodniku Powszechnym”. Stefan Jurczak zmarł 2 czerwca w Krakowie, w wieku 73 lat.

Do Józka Tischnera chodziłem po radę i po otuchę. Przez wiele lat – także tych najtrudniejszych. Poznałem go dzięki Halinie Bortnowskiej we wrześniu 1980. Chciał się spotkać z robotnikami, którzy zakładają wolne związki zawodowe. Musiało to być tuż po podpisaniu Porozumień Sierpniowych – bo na pewno jeszcze przed głośną homilią z Wawelu, kiedy tak pięknie tłumaczył nam, jak wiele znaczeń może mieć słowo „solidarność”.
Pytał o nastroje w kombinacie Lenina, wyraźnie ciekawili go robotnicy: ich poglądy, zachowania, zwyczaje. Opowiadałem mu, jak robiliśmy strajk w Zakładach Przetwórstwa Hutniczego w Bochni. Odtąd spotykaliśmy się tydzień w tydzień. Kiedyś wyciągnął butelkę śliwowicy i zaproponował przejście na „ty”. Zdziwiłem się: ja, zwykły młody związkowiec, a on ksiądz, profesor i jeszcze filozof.
Potem był I Zjazd związku i jego wspaniałe homilie. Mówił nam wtedy o godności pracy. To te kazania ludzie najlepiej przyjmowali, bo książki Tischnera, zwłaszcza filozoficzne, były dla nas przecież za trudne. Tak było nawet z „Etyką solidarności” – bo choć miała wiele wydań w podziemiu, to chyba do członków związku lepiej trafiało, jak Tischner bezpośrednio wyjaśniał, co to znaczy „ojczyzna”, dlaczego tak ważna w działaniu jest „wspólnota” i „dialog”, jak rozumieć „zdradę”. Sam przeczytałem tylko „Ducha nie gaście” – zbiór jego kazań z czasów stanu wojennego. Właśnie to ciągłe przypominanie o etyce pracy z jednej strony i godności robotników z drugiej przyczyniło się do tego, że „Solidarność” nie była tylko zwykłym związkiem zawodowym, który zajmuje się jedynie sprawami socjalnymi, ale wielkim ruchem zmian społecznych, który w końcu obalił komunizm.
Wiele znaczyło dla mnie, że dwa razy przyjechał odwiedzić mnie w obozie internowanych. Pomagał też wtedy mojej rodzinie. Potem, działając w podziemiu, dalej chodziłem do niego, pytać, co robić, jak się zachować. Nie były to żadne spowiedzi czy dyskusje religijne, ale raczej rozmowy w kruchcie. Starałem się też nie opuszczać odprawianych przez niego Mszy dla dzieci. Kazania, które wtedy mówił, były w istocie katechezami także dla dorosłych. Zwykle więc w kościele było więcej ludzi starszych niż dzieciaków.
A po czerwcu 1989 to on jako jeden z pierwszych zaczął ostrzegać, że wolność jest nie tylko darem, ale też wyzwaniem. Zwłaszcza w takich społeczeństwach, które żyły przez lata w komunizmie i chcąc nie chcąc musiały zostać nim skażone. Lecz mimo wszystko to właśnie wolność cenił najbardziej.