„Obserwujemy kres pewnego modelu katolicyzmu i wyłanianie się czegoś nowego”, mówi w wywiadzie dla miesięcznika „Znak” ks. Andrzej Kobyliński. Wywiad ukazał się w styczniowym numerze pisma.

 

W obszernej rozmowie z redaktorami ks. Kobyliński, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, zajmujący się relacjami chrześcijaństwa i nowożytności, opowiada o zmianach – jego zdaniem: rewolucyjnych – jakie przyniósł pontyfikat papieża Franciszka. Fundamentalne znaczenie mają, według niego, „dwa dokumenty, które sprawiają, że do lamusa odchodzi tradycyjna wersja Kościoła”.

„Dokument pierwszy to wydana w 2013 r. adhortacja »Evangelii gaudium«. Od jej publikacji niezwykle ważne stało się pojęcie decentralizacji Kościoła. Oznacza ono przenoszenie różnych kompetencji, także doktrynalnych, z Watykanu na poziom poszczególnych diecezji, lokalnych episkopatów czy nawet ludzkich sumień. Mamy zatem do czynienia ze zmierzchem takiego Kościoła katolickiego, jaki funkcjonował od Soboru Trydenckiego – scentralizowanego, z wszechwładnym papieżem i jednym katechizmem, w którym znajdują się ostateczne odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące wiary i moralności. Decentralizacja oznacza zgodę na różnorodność – widzimy to najlepiej na przykładzie tzw. drogi synodalnej w Niemczech.

Drugi ważny dokument to adhortacja »Amoris laetitia« z 2016 r. Kard. Walter Kasper, jeden z jej głównych twórców, określił ją mianem »dokumentu tysiąclecia«. Zgadzam się z nim, ponieważ ta adhortacja wprowadza zasadę dynamicznej interpretacji depozytu wiary. To zmiana paradygmatu: podporządkowanie doktryny duszpasterstwu, a teorii praktyce. Potwierdzeniem tej zmiany jest umożliwienie przez papieża Franciszka udzielania pod pewnymi warunkami komunii osobom rozwiedzionym i żyjącym w nowych związkach. To pokazuje, że będziemy przechodzić od prymatu norm ogólnych nad sumieniem indywidualnym do prymatu sumienia nad tymi normami”.

Pytany o to, dlaczego Kościół nie radzi sobie ze skandalami obyczajowymi wywoływanymi przez duchownych, ks. Kobyliński odpowiada: „Analizując pedofilię klerykalną, czyli wykorzystywanie seksualne osób poniżej 18. roku życia przez duchownych, zauważymy, że zarówno istnieją wspólne elementy tego problemu występujące na całym świecie, jak i pojawiają się pewne różnice pomiędzy poszczególnymi państwami. Wspólne jest to, co papież Franciszek słusznie nazywa klerykalizmem, a więc patologiczna forma koncentracji władzy w Kościele, skupionej w rękach kardynałów, biskupów, księży, zakonników. W konfrontacji z dramatem pedofilii klerykalnej ten model rządzenia kompletnie zawiódł.

Jeśli natomiast chodzi o specyfikę każdego z krajów, to w Polsce tym różnicującym czynnikiem jest spadek moralny po dziesięcioleciach komunizmu, czyli wciąż w nas obecna mentalność typu »homo sovieticus«, skutkująca m.in. zjawiskami omerty. To bardzo mocne pojęcie omerty, czyli »mafijnej zmowy milczenia«, zostało wprowadzone do języka kościelnego w 2012 r. przez abp. Charlesa Sciclunę, który był przez wiele lat prawą ręką kard. Josepha Ratzingera i później papieża Benedykta XVI w walce z plagą wykorzystywania seksualnego osób nieletnich przez niektórych duchownych katolickich. Oczywiście omerta występuje także w krajach demokratycznych, ale w państwach autorytarnych (a takim krajem byliśmy w czasach komunizmu), gdzie część życia społecznego toczy się niejawnie, bywa ona jeszcze silniejsza, a przełamanie obłudy i zakłamania jest trudniejsze”.

Odnosząc się do opublikowanego kilka miesięcy temu raportu na temat kard. Theodore`a McCarricka, ks. Kobyliński zwraca uwagę na dwa jego elementy: „Sprawa pierwsza to specyfika monarchii absolutnej, czyli pewnego modelu sprawowania władzy, w którym monarcha jest otoczony dworem. Papiestwo to monarchia absolutna. Jak długo Stolica Apostolska nią pozostanie, tak długo różnego rodzaju patologie związane z tym modelem sprawowania władzy będą się powtarzać. Druga kwestia to sposób mianowania biskupów. Nie będę się nad tym rozwodził, powiem tylko, że w niektórych sytuacjach za przygotowanie nominacji odpowiada nie Kongregacja ds. Biskupów czy Kongregacja Ewangelizacji Narodów, ale bezpośrednio Sekretariat Stanu. Tak właśnie było w przypadku Polski w czasach komunizmu. Co ciekawe, wygląda na to, że ta »specjalna« ścieżka awansów trwała aż do 2005 r. Oznacza to, że za wszystkie ówczesne polskie nominacje biskupie odpowiada bezpośrednio bardzo wąski krąg współpracowników Jana Pawła II na czele z kard. Angelo Sodano, abp. Józefem Kowalczykiem i nieformalnie pewnie także kard. Dziwiszem. (…)

Obecnie w rękach biskupa skupione są trzy władze: ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. A dodatkowo jeszcze władza sakralna, którą symbolicznie wyraża przysięga składana na kolanach przez młodych mężczyzn wyświęcanych na księży. Dłonie kandydata są wówczas złożone w dłoniach biskupa, który pyta: »Czy mnie i moim następcom przyrzekasz cześć i posłuszeństwo?«, a kandydat odpowiada: »Przyrzekam«. To gest sakralny wyrażający zależność służbową o charakterze feudalnym, przysięga religijna, która jest fundamentem władzy sprawowanej przez biskupa wobec swoich księży. Tę władzę absolutną – wracam na nasze podwórko – sprawowali ludzie tacy jak kard. Gulbinowicz, abp Wesołowski czy abp Paetz. Przed nimi na kolanach przez długie dziesięciolecia powtarzały słowa przysięgi setki młodych księży i zakonników. Jeśli w tym momencie nie przechodzą nam ciarki po plecach, jeśli nie dostrzegamy konieczności zmian, to znaczy, że jesteśmy wciąż w jakimś ciemnym tunelu”.

 

Całą rozmowę można przeczytać tutaj.  A o zawartości styczniowego numeru „Znaku” (nr 788) można więcej dowiedzieć się tutaj.