„Czy warto być dobrym? Ludzie często zadają sobie to pytanie. Bo w gruncie rzeczy ludzie boją się być dobrymi”. Przypominamy fragmenty książki „Alfabet duszy i ciała”, w których Tischner zastanawia się nad dobrem i złem.

Czy warto być dobrym? Ludzie często zadają sobie to pytanie. Bo w gruncie rzeczy ludzie boją się być dobrymi. Ludzie nie chcą być także złymi. Ale ich życie toczy się gdzieś na pograniczu dobra i zła. Są dobrzy wtedy, kiedy to nie wiąże się z żadnym niebezpieczeństwem, z żadną ofiarą, wtedy kiedy to nic nie kosztuje. Ale kiedy zaczyna to kosztować, idą na kompromisy ze swoją własną dobrocią. Co znaczy: być dobrym? Co znaczyło dla Chrystusa: być dobrym? Uzdrawiać chorych, pocieszać – tak, to racja. Ale przede wszystkim znaczyło: odpłacać dobrym za złe. Tutaj Chrystus wniósł jakby największą rzecz w historię świata. Chrystus pokazał, jak w życiu należy wznieść się ponad zasadę odwetu. „Oko za oko, ząb za ząb”. Ta zasada odwetu jest głęboko zakorzeniona w ludzkiej naturze: oko za oko, ząb za ząb, złe słowo za złe słowo. Ale jeśli tak człowiek będzie postępował, wtedy nigdy nie będzie końca złu. Ktoś musi pierwszy powiedzieć: dość. Ktoś pierwszy musi za kamień odpłacić chlebem.

Dobro nie podpada pod kategorie znikania i ponownego tworzenia. Ono nie powstaje z nicości i nie zapada się w nicość. Ale to nie znaczy, że dobra nie ma, a jest tylko zło. Znaczy raczej, że „moc” dobra jest „wyższa” niż wszelka inna moc. Dobro ani nie „umiera”, ani nie „ożywa”. To, co powstaje i tworzy się, przynależy do sfery bytu. Byt może ginąć i tworzyć się na nowo. Byt, gdy znika, znika przez rozkład. Dobro nie ulega rozkładowi. Jest proste. Jeśli czasami mówimy inaczej, to tylko dlatego, że mylą się nam kategorie ontologiczne (bytu i niebytu) z agatologicznymi (dobra i zła). Dobro rządzi bytem jak jakieś światło. Dobro jest wyżej. „Istnieje” mocniej, a przede wszystkim inaczej. Ono „zapala się” od innego dobra, jak suchy knot nadmiernie zbliżony do płomienia lampy.

Napisałem kiedyś esej, w którym twierdzę, że zło – czymkolwiek by było – jest [przede wszystkim] zjawiskiem. Jest czy go nie ma – tego nie wiem, ale że się zjawia, to wiem. (…) Aby między nami doszło do kłótni, wystarczyłoby, żeby ktoś wlazł między nas z krzywym zwierciadłem. Ja patrzę na odbicie drugiego w tym krzywym zwierciadle i mówię: „jakiś ty krzywy”. Ty patrzysz na odbicie moje i mówisz: „Jakiś ty krzywy”. Wtedy sumienie chrześcijańskie podpowiada nam: prostujcie się. I zaczyna się tzw. świętych obcowanie, czyli życie polityczne we współczesnej Polsce. Chodzi tylko o to, że krzywe zwierciadło stwarza zjawy, a reszta już toczy się sama przy absolutnie czystym sumieniu aktorów.

Zło istotne nie przychodzi do człowieka jako przemoc, lecz jako możliwość przedstawiona człowiekowi do wyboru, oparta na perswazji. Człowiek musi się zgodzić na zło, musi sam wybrać zło. Dopiero gdy to uczyni, można powiedzieć: stało się zło.

Kluczową sprawą w pokusie jest: komu można zawierzyć, komu trzeba zawierzyć? Czy Bogu, czy wężowi?

Pokusa operuje w świecie dwuznacznym. Wokół człowieka rozpościera się jakiś półmrok. W półmroku rzeczy i sprawy zatracają swe pierwotne znaczenie. Dobro przechodzi płynnie w zło, a zło w dobro. W końcu człowiek chce, jak Bóg, znać dobro i zło. Nie ma w tym nic zdrożnego. Bóg dał mu rozum, a powołaniem rozumu jest wiedzieć. Dlaczego więc Stwórca, który daje rozum, nie pozwala na poznanie dobra i zła? A może Bóg jest zazdrosny? Człowiek nie wie. Z głębi tej niewiedzy czy tej niepewności rodzi się możliwość wyboru. Człowiek ma do wyboru – zawierzyć Bogu albo zawierzyć wężowi. Kiedy zapada decyzja, człowiek nie wierzy Bogu. Wierzy przeciwko Bogu. Cóż jest skutkiem pokusy? Skutkiem jest zmiana systemu zawierzeń. Od zawierzenia Bogu człowiek przechodzi do zawierzenia stworzeniu.

Trzeba to dobrze zobaczyć. Zło nie polega na tym, że owoc został zerwany z drzewa. Oto przyszedł wiatr, złamał gałąź i owoc spadł. Zło nie tkwi w samym zniszczeniu rzeczy. Rzeczy ulegają często zniszczeniu i niewątpliwie jest w tym jakieś nieszczęście, ale nie ma zła. Zło polega na tym, że coś ważnego dzieje się w środku człowieka, w jego wnętrzu. Można powiedzieć: człowiek ustawia się w życiowym dramacie inaczej, niż trzeba. Dokonuje wyboru przeciwko Bogu, przeciwko drugiemu, przeciwko sobie.

Pokusa ukazuje człowiekowi zło jako coś zewnętrznego w stosunku do człowieka. Człowiek musi wyjść z siebie, musi sięgnąć po zło, przyswoić je sobie, i dopiero wtedy staje się zły. Podobnie doświadczamy zła jako źródła trwogi. Ono również jest na zewnątrz człowieka. Zewnętrzną sytuację zła podkreślają niektóre symbole zła – symbol plamy, symbol ciężaru, symbol zniewolenia na obcej ziemi. Zewnętrzność zła oznacza, iż człowiek jest kimś zasadniczo dobrym, że zło może wprawdzie być w nim, ale nie jest z niego. Nie są to jednak jedyne symbole zła. Mówi się niekiedy, iż symbolem zła lub wręcz samym złem jest nienawiść. Nienawiść nie jest na zewnątrz człowieka, jest w nim. Zło dane jako nienawiść nie jest ani źródłem pokusy, ani źródłem strachu. Nienawiść nie kusi, nie straszy. Nienawiść wciąga. Dlaczego nienawidzę? Bo trzeba nienawidzić. Nienawiść wyraża się postawą odwetu. Dlaczego odwet? Bo tak trzeba. Nienawiść wciąga, rodząc swoistą radość, przyzwolenie, uznanie. Mamy więc przed sobą jeszcze jeden rodzaj doświadczenia zła – zło w mocy wciągania.

Nienawiść, która wciąga, głosi: na początku była nienawiść. Wszystko, co powstało, powstało z nienawiści. Nawet miłość istnieje wyłącznie po to, by służyć nienawiści.

Zło wciąga. Słowa te wskazują na coś, co jest w nas punktem zaczepienia dla zła. Wezwanie zła odbija się echem w naszej duszy. Jest w nas przestrzeń, która umożliwia takie odbicie. W każdej chwili możemy się przyłączyć do pochodu tych, którzy nienawidzą bez żadnej racji.

Czy człowiek sam, bez pomocy innego, może wyzwolić się od zła? Odpowiedź chrześcijaństwa jest w jakimś stopniu pesymistyczna i w jakimś optymistyczna. Człowiek w zasadzie może się od zła wyzwolić, ale nie jest w stanie uczynić tego sam, bez pomocy z zewnątrz. Musi obok człowieka pojawić się jakiś dobry pasterz, który rozplącze ciernie, usunie ciemności i wskaże drogę na pastwisko. Dlatego chrześcijaństwo, które mówi o walce ze złem, nigdy (lub prawie nigdy) nie opisuje tej walki za pomocą słowa „przezwyciężenie”, lecz mówi o zbawieniu – zbawieniu od zła. Przezwyciężyć znaczy bowiem: skupić się wewnętrznie, zebrać siły i samemu wyjść na wolną przestrzeń. Zbawić znaczy: poprosić kogoś o pomoc, wesprzeć się na ramieniu drugiego, zespolić własne siły z siłami innych.

Wiele w tym życiu „musimy”. Ale nie musimy czynić zła. A jeśli nawet jakaś siła, jakiś strach, zmusza nas do czynienia zła, to nie zmusi nas, byśmy tego zła chcieli. (…) W każdej chwili możemy wznieść się ponad siebie i zacząć wszystko od nowa.

Książkę „Alfabet duszy i ciała” można zamówić tutaj.

Autorem zdjęcia jest Wojciech Bonowicz.