„W swoim pisaniu chcę dać jak najwięcej cząstek, za pomocą których czytelnik będzie mógł zbudować swój własny obraz”. Wojciech Jagielski, znakomity pisarz i reporter, laureat Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera, opowiada „Tygodnikowi Powszechnemu” (nr 38/2015) o swojej najnowszej książce „Wszystkie wojny Lary”.

Książka pojawiła się w momencie, kiedy w Europie nasilił się kryzys migracyjny. Przez nasz kontynent przetacza się fala uchodźców i imigrantów, a przez Polskę – fala dyskusji, jak powinniśmy wobec nich się zachować. Nic dziwnego, że prowadzący wywiad Adrian Stachowski zaczyna od pytania o aktualność książki, której bohaterami są m.in. ochotnicy walczący w Syrii po stronie Państwa Islamskiego.

„Nie planowałem, by moja książka była głosem w debacie”, odpowiada pisarz. „Chciałem opowiedzieć historię dwóch chłopaków (…), którzy z Kaukazu przyjechali do Europy, a z niej wyruszyli na Bliski Wschód, by na ochotnika wstąpić do armii kalifatu” „Ale czytelnicy będą szukać w Pana książce odpowiedzi na pytania dotyczące współczesności. Słusznie?”, dopytuje dziennikarz. „Słusznie, pod warunkiem, że nie będą szukać mojej odpowiedzi. Nie daję ich w żadnej mojej książce. W swoim pisaniu – dziennikarskim i książkowym – chcę dać jak najwięcej cząstek, za pomocą których czytelnik będzie mógł zbudować swój własny obraz. Jeżeli pan wyciągnie z mojej książki wniosek, że nie można wpuszczać do Europy nikogo, kto nie ma białej skóry, albo że należy wpuszczać wszystkich – ma pan do tego prawo. Ale to nie jest moja odpowiedź. Nie czuję się uprawniony do tego, by ją dawać. Ci, którzy będą jej oczekiwać, rozczarują się. Jeśli zabieram publicznie głos, to tylko jako dziennikarz i wyłącznie w sprawach, którymi zajmuję się od lat i w których, może w swojej pysze, zakładam, że orientuję się lepiej niż przeciętny słuchacz lub czytelnik. Ale sprawa imigracji i porządku europejskiego nie jest moją domeną. Mam swoje zdanie, jak każdy, ale nie uważając się w tej materii za znawcę, zachowuję je dla siebie i słucham, co mają do powiedzenia mądrzejsi”.

„Wszystkie wojny Lary” powstały w oparciu o opowieść kobiety, której kolejne konflikty zbrojne odebrały najbliższych. „Już sama historia jej życia była w tak nieoczywisty sposób dramatyczna i złożona, iż uznałem, że zasługuje na opisanie”, mówi Jagielski. „W dodatku, była to opowieść matki. Być może przejąłem się uwagami krytyków, że w moich reporterskich opowieściach kobiety są postaciami marginalnymi. Coś w tym jest, bo zajmowałem się w nich twórcami wojen, którymi są mężczyźni. Teraz spotkałem matkę wplątaną w najnowszą historię Gruzji, Czeczenii i Syrii. Lara była tylko matką – nie zdążyła odegrać roli żony, bo bardzo szybko się rozeszła z mężem, ani kochanki. Całe życie zabiegała, by zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom, a pokrętny los sprawiał, że wszystko, co robiła, popychało jej synów w stronę wojny, przed którą starała się ich chronić. Jej historia kumuluje w sobie współczesne problemy: kalifat, nieudaną wojnę z terroryzmem i jej odpryski, które dzisiaj godzą w Zachód, radykalizację imigrantów, Europę jako ziemię obiecaną, która rozczarowuje… Najpierw myślałem, że napiszę o niej reportaż, jakiś rozdział do książki. Potem uznałem, że rozdział to za mało”.

Historię Lary można interpretować rozmaicie. Jednym z kluczowych watków jest rozchodzenie się dróg jej i jej synów. „Życie, które dla niej jest najcenniejsze, dla nich przestało mieć wartość. Straciła ich w momencie, w którym w to uwierzyli. (…) W Europie stało się w ich głowach coś, czego do dzisiaj Lara nie może pojąć. Tłumaczy to sobie religią, kolejami życia, ale nigdy się z tym nie pogodzi. Nie zrozumie, dlaczego jej synowie nie chcieli żyć”, opowiada Jagielski.

Pierwotny pomysł na książkę był związany z wizytą pisarza w gruzińskiej dolinie Pankisi. „Spotkałem tamtejszych partyzantów, którzy wrócili z wojny w Syrii. Pomyślałem, że mógłbym – tak jak kiedyś z partyzantami czeczeńskimi i afgańskimi – w ich towarzystwie pojechać do Syrii. Oczywiście bardzo szybko uświadomiłem sobie, że to inna wojna, ja też już jestem inny, inna jest sytuacja – i do tej Syrii nie pojadę”. Jeden z poznanych wówczas ludzi opowiedział mu o Larze. „Powiedział, że muszę się z nią spotkać, a ja zrobiłem to tylko dlatego, by być dobrym gościem. Ale połączyła mnie z Larą nić zrozumienia. Ona chciała opowiadać, a ja chciałem słuchać. (…) Lara opowiadała swoją historię w nieprawdopodobnie konkretny sposób. To było jak projekcja filmu. W czasie wielu naszych rozmów cofała swoją opowieść, tak jak cofa się taśmę w odtwarzaczu. I snuła ją, jakby rozstawiała scenografię. Zastanawiałem się, skąd u niej taka pamięć. Pomyślałem, że to właśnie dlatego, że opowiadała mi o swoich synach”.

Jagielski opowiadał o tym, jak weryfikował to, co usłyszał, a także o tym, że na prośbę bohaterki zmienił jej imię. Lara nadal mieszka w tej samej dolinie „i robi wszystko, by odwieść jej mieszkańców od wyjazdu do Syrii, a nawet do Europy, bo wie, że z niej też można tam trafić. Próbuje wskrzeszać kulturę Kistów, śpiewa, snuje ludowe opowieści. Żyje, idzie do przodu. Myślała o prowadzeniu pensjonatu, bo w zapomnianej przez wszystkich dolinie Pankisi bieda aż piszczy. Gruzini się do niej nie przyznają, bo ochotnicy wyjeżdżają stamtąd do kalifatu, a Gruzja przecież chce do Zachodu”.

W obszernym wywiadzie nie brak wątków szerszych, wykraczających poza książkę. Na pytanie dziennikarza, czy tzw. Państwo Islamskie nie jest po prostu kolejną emanacją pewnego nurtu myślenia w islamie, Jagielski odpowiada: „Nie wiem, czy łączyłbym to tylko z islamem. Bardziej wiązałbym to (…) z porządkiem światowym. Przez ostatnie pięćset lat świat urządzony jest po zachodniemu. Tak jest od wielkich odkryć geograficznych, podbojów i kolonizacji. Granice krajów nie są przecież wytyczone przez Arabów czy Afrykańczyków, tylko przez Francuzów, Brytyjczyków i Niemców. I tu tkwią źródła kryzysu, w tej dominacji. Ma pan rację. Jeśli nic się nie zmieni, to po Państwie Islamskim pojawi się coś nowego, choć islam jest tylko hasłem, pod którym łatwiej zwoływać karabiny. (…)

Dżihadyści niższej rangi są idealistyczni, ale ich generałowie są równie cwanymi politykami jak zachodni ministrowie i premierzy. To samo można powiedzieć o każdym politycznym przywódcy, który szermuje islamem. Czyż Kaddafi nie odwoływał się do islamu? A dla wszystkich spod sztandaru Al-Kaidy był najgorszym niewiernym psem. Lista przywódców wykorzystujących islam jest długa: Osama, Naser, Chomeini, Assad… (…) Państwo Islamskie zawłaszcza islam w celach politycznych, wykorzystując do tego okres niebywałej słabości państw arabskich. Bo trudno znaleźć kraj arabski, który nie ma problemów: Jemen, Arabia Saudyjska, Egipt, połowa Maghrebu… Libia przestała istnieć. To z kolei wiąże się z falą uchodźców. Kaddafi był przecież strażnikiem, który zatrzymywał na przedpolach Sahary tych, którzy dzisiaj dopływają do Lampedusy… Państwo Islamskie korzysta z tych problemów i przenosi swoją wojnę, gdzie tylko może”.

Cały wywiad, zatytułowany „Synowie wybierają śmierć”, można znaleźć w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” (nr 38/2015) lub na stronie internetowej pisma.