Wyrwać się z etycznego odrętwienia – oto zadanie na dziś. Porzucić przekonanie, że nic od nas nie zależy, na nic nie mamy wpływu, nikomu pomóc nie możemy, a nasza dobra wola albo napotka opór, albo zostanie wykorzystana”, pisze w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” (nr 4/2022) Wojciech Bonowicz.
Jego felieton nosi tytuł „Budzenie”. Poniżej publikujemy obszerny fragment.
Wyrwać się z etycznego odrętwienia – oto zadanie na dziś. Porzucić przekonanie, że nic od nas nie zależy, na nic nie mamy wpływu, nikomu pomóc nie możemy, a nasza dobra wola albo napotka opór, albo zostanie wykorzystana. Przestać myśleć partykularnie, skupiając się na własnej wygodzie, i zrobić miejsce innym, nieważne, czy ci inni przyjdą z daleka, czy już teraz mieszkają na sąsiedniej ulicy. Budząc się z etycznego odrętwienia, zaczynamy dostrzegać, że „las”, „granica” jest w bardzo różnych miejscach, a obojętność na los przybyszów jest efektem codziennego ćwiczenia się w nieczułości.
Notuję te myśli – nie odkrywcze bynajmniej, bo dotyczące spraw podstawowych – na marginesie eseju Filipa Springera, który otwiera jubileuszowy, osiemsetny numer miesięcznika „Znak”. Tytuł eseju, „Z głębi ciemnego lasu”, to aluzja do tego, co dzieje się dziś na granicy polsko-białoruskiej (a co, nawiasem mówiąc, tracimy powoli z oczu), ale też nawiązanie do pierwszej tercyny z „Boskiej komedii” Dantego. Springer, choć posługuje się klasycznym sformułowaniem zaproponowanym przez Edwarda Porębowicza, podaje ową tercynę również w nowym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego, który umieszcza bohatera „w ciemnej dziczy, / bo prosta droga była zgubiona”. Nie chodzi tu, jak widać, o indywidualną pomyłkę, ale o błąd, by tak rzec, cywilizacyjny: zabrnęliśmy w miejsce, w którym trudno o światło, a prosta droga wyjścia nie istnieje. Co jednak nie zwalnia nas z poszukiwań – bohater Dantego schodzi do piekła, żeby lepiej zrozumieć, co właściwie stało się z jego światem.
Springer cytuje jeszcze jednego autora – rumuńskiego filozofa i polityka Andreia Pleșu. To właśnie on pisał o „etycznym odrętwieniu”, w które popadamy, żyjąc wedle „stadnej mechaniki”, koncentrującej nas raczej na tym, co przynosi profit, a nie na tym, co etycznie słuszne. Pleșu zwraca uwagę na te momenty, w których rozpoznanie dziejącego się zła czy krzywdy domaga się od nas natychmiastowej reakcji: „Są chwile, w których trzeba zrobić po prostu to, co jako pierwsze przychodzi do głowy. Każda zwłoka nieodwracalnie osłabia zdrowy moralny odruch” (tłum. Andrzej Zawadzki). Pojedynczy akt sprzeciwu czy solidarności ma przy tym moralne znaczenie niezależnie od tego, czy uruchomił ciąg pozytywnych zmian, czy przeszedł niezauważony. Nigdy nie wiemy z góry, jakie będą skutki naszych spontanicznych decyzji. To, co jedno pokolenie wyśmieje lub zignoruje, inne może docenić – i na odwrót. Ważne by – tak rozumiem interwencję Springera – nie tłumić owej spontaniczności, nie dyskredytować jej, nie traktować w kategoriach obłędu, tak jak to miało (i wciąż ma) miejsce w odniesieniu do ludzi, którzy zdecydowali się nieść ratunek uchodźcom uwięzionym na naszych wschodnich rubieżach.
Odruch moralny ma w tym przypadku podwójne znaczenie – niesie realną, nawet jeśli niewielką, pomoc, a jednocześnie rzuca światło na drogi, którymi idziemy, wskazuje inne, które zarosły, choć niegdyś były uczęszczane, oraz takie, które trzeba będzie dopiero wytyczyć.
Cały felieton jest dostępny tutaj. A zainteresowani książką Wojciecha Bonowicza „Dziennik końca świata” mogą ją zamówić tutaj.
Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.