„Wiemy, że powinniśmy się zdrowo odżywiać, ale konsumujemy bez pamięci to, co nam akurat smakuje; zdajemy sobie sprawę, że powinniśmy uprawiać jakiś sport, ale spędzamy każdą wolną chwilę przed ekranem komputera; nie mamy wątpliwości, że sukces wymaga systematycznej pracy, ale po kilku dniach odkładamy ją na całe tygodnie”, pisze w swojej najnowszej książce „Widok stąd” filozofka Barbara Chyrowicz. Publikujemy fragment rozdziału zatytułowanego „Porażka szczerych chęci”.

 

Człowiek może nie chcieć tego, czego chce, i chcieć tego, czego nie chce – może się „postawić” własnemu chceniu. Zawdzięcza to rozumnej i wolnej naturze. Gdyby życie człowieka wyczerpywało się w możliwościach gatunku, zachowywałby się zgodnie z genetycznym skryptem, postępując za naturalnymi instynktami. Takie instynktowe zachowanie nie jest zachowaniem na miarę tego, kim jesteśmy. Rozumność i wolność sprawiają bowiem, że potrafimy się zdystansować wobec naturalnych instynktów – wiemy co „drzemie” w naszej naturze, ta wiedza w połączeniu z możliwością decydowania o sobie daje nam jakąś (z tego „jakąś” niżej się wytłumaczę) władzę nad naturalnymi instynktami, w języku potocznym nazywamy to „panowaniem nad sobą”. Możliwość panowania nad sobą nie sprawia, że naturalne instynkty stają się mniej natarczywe, ich realizacja zależy jednak (przynajmniej w jakiejś mierze) od woli doświadczającego ich podmiotu. Od woli zależy też, które z rozeznanych przez nas dóbr – potencjalnych celów naszych działań, zyska naszą akceptację i stanie się przedmiotem dążeń. Poznanie poprzedza chcenie, ale w praktyce okazuje się, że nie zawsze realizujemy cele, o których słuszności jesteśmy przekonani. Niekoniecznie dlatego, że zmieniliśmy zdanie, choć tak też mogło się zdarzyć. Wycofujemy się z realizacji celów, których słuszności w żaden sposób nie kwestionujemy, ponieważ okazały się dla nas trudne; nie są nierealne, ale ich zdobycie wymaga wysiłku, na który niespecjalnie mamy ochotę. „Nie chce się nam dalej chcieć”, mimo iż wiemy, że przedmiotem porzucanych celów jest realne dobro. Nie trzeba nas o tym przekonywać, nie w poznaniu leży nasz problem, ale w tym, że sami siebie nie potrafimy dociągnąć do własnych, jakże trafnych często postanowień i ideałów. Możemy być tak silnie przekonani o słuszności celów, że będziemy w stanie przekonać do nich innych, ale okażemy się zbyt słabi, by tego dowieść własnym życiem. A dzieje się tak dlatego, że mamy tylko „jakąś” władzę nad samym sobą. Wiemy, że powinniśmy się zdrowo odżywiać, ale konsumujemy bez pamięci to, co nam akurat smakuje; zdajemy sobie sprawę, że powinniśmy uprawiać jakiś sport, ale spędzamy każdą wolną chwilę przed ekranem komputera; nie mamy wątpliwości, że sukces wymaga systematycznej pracy, ale po kilku dniach odkładamy ją na całe tygodnie.

Gdybyśmy mieli nie „jakąś”, ale absolutną władzę nad własnym działaniem, byłoby nam zdecydowanie łatwiej realizować życiowe plany. Zawsze mogłyby się pojawić przeszkody od nas niezależne (np. choroba), ale przynajmniej z samym sobą nie musielibyśmy się nieustannie zmagać. Takich władających bez reszty samym sobą ludzi jednak nie ma, są tylko mniej i bardziej zdolni do kierowania własnym chceniem. Ci, co potrafią „trzymać się w ryzach”, są – paradoksalnie – bardziej wolni od ulegających zachciankom. Jeśli istotą ludzkiej wolności jest wolność wyborów, to wolni są ci, którzy potrafią sobą kierować, realizując obrane cele. Jeśli wpisują w kalendarzu, że w kolejną środę zaczną redagować nowy artykuł, to kiedy przychodzi środa i nie pojawiły się zewnętrzne przeszkody uniemożliwiające zrealizowanie planu, siadają i zaczynają pisać. Jeśli postanowili nie pić alkoholu, to nie piją codziennie ostatniej już lampki wina, jeśli doszli do wniosku, że powinni zrzucić kilka kilogramów, to nie powtarzają tego postanowienia codziennie po sutej kolacji. Pozostają wierni własnym zamiarom nawet wtedy, kiedy „bardzo im się nie chce tego, co chcą”. Któż jest w taki sposób wolny?!

Na podwójny poziom ludzkiego chcenia zwrócił już czas jakiś temu uwagę Harry Frankfurt w uznanym dzisiaj za klasyczny artykule „Wolność woli i pojęcie osoby”. Zdaniem Frankfurta z filozoficznego punktu widzenia rzeczą niezwykle ważną jest zrozumienie tego, kim jesteśmy jako osoby. Cechę wyróżniającą nas spośród innych stworzeń znajduje autor w strukturze woli, a dokładnie w zdolności do refleksyjnej samooceny, która umożliwia nam wytwarzanie „pragnień drugiego rzędu”. Pragnienia pierwszego rzędu są pragnieniami zrobienia bądź niezrobienia tej czy innej rzeczy, mają je zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Tylko człowiek natomiast ma zdolność do refleksyjnej samooceny, która dochodzi do głosu w pragnieniach drugiego rzędu. Pragnienia drugiego rzędu ma się wtedy – twierdzi Frankfurt – gdy się chce po prostu mieć określone pragnienie względnie lub gdy się chce, by określone pragnienie było naszą wolą (np. wtedy, gdy pragniemy, by nie opuszczała nas chęć systematycznej pracy). Te ostatnie nazywa aktami woli drugiego rzędu, a ich występowanie uznaje za zasadniczą cechę bycia osobą. Stworzenia (działające podmioty), które mają wprawdzie pragnienia pierwszego rzędu, ale bez względu na to, czy zdolne są do przejawiania pragnień drugiego rzędu, nie dokonują aktów woli drugiego rzędu, nazywa Frankfurt lekkoduchami. W klasie nie dbających o swoją wolę lekkoduchów umieszcza mające pragnienia zwierzęta, małe dzieci i niektóre dorosłe istoty ludzkie, które mogą być nimi (lekkoduchami) w mniejszym bądź większym stopniu. Zdaniem Frankfurta lekkoduch może być racjonalny, może się zastanawiać nad tym, jak zrealizować swoje pragnienia, ale ponieważ jest lekkoduchem, nie zastanawia się nad tym, czy jego pragnienia są godne pożądania – podąża za tym, do czego ma większą skłonność. Podczas gdy podmiot posiadający pragnienia woli (akty woli drugiego rzędu) będzie, doświadczając silnych pragnień pierwszego rzędu (np. wzięcia narkotyku), przeżywał konflikt pomiędzy ich realizacją a powstrzymaniem się od nich, lekkoduch, przeżywając taki konflikt, nie będzie promował żadnego z kolidujących pragnień. Ponieważ brak mu tożsamości wykraczającej poza jego pragnienia, nie jest dla niego ważne, czy wygra żądza, czy niechęć. Tylko osoby posiadające pragnienia woli mogą stwierdzać, że coś popycha je do działania wbrew niej, że odzywające się w nich pragnienie jest wolą, której nie chcą mieć. Przyczyną budzących się w nas pragnień niekoniecznie jesteśmy my sami (możemy być pobudzeni przez zewnętrzną przyczynę) – wola jest nasza! Porażkę szczerych chęci będzie przeżywał tylko ten, kto podejmując refleksję nad własnymi pragnieniami, przeprowadza wśród nich selekcję, kierując się tym, co uznaje za wartościowe, słuszne i rzeczywiście godne realizacji. Niekoniecznie łatwe… Narkomanowi łatwiej jest sięgnąć po narkotyk, niż z niego zrezygnować.

Żeby opierać się pragnieniom, potrzebny jest jakiś zewnętrzny względem nich „punkt podparcia”, jakaś siła, której źródło nie tkwi w pragnieniach – jakże inaczej mogłaby się im oprzeć! Frankfurt nazywa ten „punkt podparcia” tożsamością. W istocie chodzi tu o moralną tożsamość człowieka, o jego moralny charakter. Jego posiadanie nie stanowi jednak gwarancji, że podmiot podąży za tym pragnieniem, które wskaże mu wola, siła konkurującego z wolą pragnienia może być tak duża, że mu ulegnie. Nazywamy to słabą wolą. Gdyby nie słaba wola, człowiek, któremu szczerze zależy na zachowaniu moralnej tożsamości, postępowałby zawsze zgodnie z tym, co rozeznał jako słuszne. Ludzka kondycja jest jednak ułomna – bywa, że człowiek dokonuje wyborów, które są zdradą własnych przekonań moralnych. Ubolewa nad tym. Stawia sobie przecież szczytne cele, dąży do nich przez całe życie, a one wciąż uparcie kroczą kilka długości przed nim.

Nasza wola – podobnie jak analizowane w poprzednim rozdziale poznanie – podlega różnorodnym, wewnętrznym i zewnętrznym wpływom. To nie niweczy wolności, ale sprawia, że bycie wolnym staje się niezwykle trudnym zadaniem. O własną wolność sami musimy zawalczyć – niezależnie od zewnętrznych struktur, które w różnym stopniu mogą ograniczać nasze wybory. Nawet całkowicie pozbawieni zewnętrznej wolności, możemy być wolni, jeśli pozostaniemy „władcami” naszych pragnień i to od nas zależeć będą ostatecznie akty naszej woli. Wolność tego, kim jesteśmy, wydaje się – zważywszy na moralny charakter naszych decyzji – znacznie ważniejsza od wolności rozumianej jako możliwość swobodnego decydowania o własnym losie. Niezwykle sugestywnie opisuje to doświadczenie Gregory David Roberts w autobiograficznej powieści „Shantaram” [tłum. Maciejka Mazan]:

„Dużo czasu minęło i wiele się na świecie zmieniło, zanim nauczyłem się tego, co wiem o miłości, przeznaczeniu i ludzkich decyzjach, ale w gruncie rzeczy wszystko to dotarło do mnie w jednej chwili, kiedy zostałem przykuty do muru i zaczęły się tortury. Jakimś cudem zdałem sobie sprawę – poprzez krzyk w mojej głowie – że choć jestem spętany, bezradny i krwawię, pozostałem wolny; mogłem znienawidzić ludzi, którzy mnie torturowali, albo im wybaczyć. Wiem, nie brzmi to dobrze. Jednak w szarpnięciach i kąsaniu łańcucha, kiedy tylko tyle ci zostało, ta wolność stanowi wszechświat możliwości. A wybór pomiędzy nienawiścią i wybaczeniem może stać się historią twojego życia”.

To, czy jesteśmy wolni, rozstrzyga się ostatecznie w nas. Nie unikniemy porażek, ale w obrębie naszych ograniczonych możliwości panowania nad samym sobą możemy być bardziej bądź mniej wolni; nigdy nie staniemy się jednak wolni w sposób absolutny – nie pozwoli nam na to nasza ludzka kondycja…

 

Książkę Barbary Chyrowicz „Widok stąd. Dlaczego działamy tak, a nie inaczej?” można zamówić tutaj.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.