„Co to znaczy odrodzić się na nowo? To zrozumieć, że wszystko, każda chwila życia jest darem”, mówił latem 1985 roku w kościółku w Łopusznej ks. Józef Tischner.

Drodzy moi, mówiliśmy tutaj przez kilka niedziel na temat wiary w Boga. Mówiliśmy o tym, jak rozmaitymi drogami objawia się człowiekowi Bóg. I mówiliśmy także o tym, że Bóg, który jest tak bogaty w swoich objawieniach, nigdy nie przychodzi do człowieka dwa razy tą samą drogą.

Dzisiaj trzeba by powiedzieć nie o tym, jak się Bóg objawia człowiekowi, ale o tym, jak człowiek odpowiada na objawienia Boga. Słowem, które tu przystaje, jest słowo: świadectwo. Człowiek, który ma Boga w sercu, daje temu świadectwo. Ale, moi drodzy, żeby to było możliwe, w człowieku musi się coś bardzo ważnego  dokonać. Człowiek musi się jakoś wewnętrznie „do góry nogami” przewrócić. Mówimy: musi się odnowić, musi się na nowo odrodzić. Co to znaczy odrodzić się na nowo, odnowić? [Człowiek] musi zrozumieć coś, co jest bardzo proste, a ludzie tego nie rozumieją: musi zrozumieć, że wszystko, że każda chwila jego życia jest darem. Że darem jest ten kawałek deski, którą teraz masz pod nogami, że darem jest ten czas modlitwy, który mamy tutaj spędzić razem, że darem jest to, iż możesz słuchać, darem jest to, że możesz patrzeć, darem jest to, że możesz śpiewać. Że darem jest to słońce, które wyszło teraz zza chmur, ale i darem był ten wczorajszy i przedwczorajszy deszcz. Że to jest dar, Boży dar. I że my, ludzie, mamy z tym darem coś począć.

Bo czasem, moi drodzy, ludziom wydaje się coś zupełnie przeciwnego. Że życie ich nie jest darem, ale jakimś przekleństwem. Ludzie podchodzą do swojego własnego życia tak, jakby chcieli je zniszczyć, jakby chcieli się zemścić na tym, kto im ten dar dał. Ludzie mają w sobie jakiś taki instynkt zniszczenia i kiedy człowiek nie rozumie, że to, co jest, wszystko, co jest, jest darem, nigdy szczęśliwy nie będzie. I choćby miał wszystko i w domu, i w gospodarce, zawsze go będzie dręczył niepokój: a czy jutro będę miał? A czy pojutrze będę miał? A czy nie przyjdzie jakieś nieszczęście, pożar, powódź, które mi to wszystko zniszczy? I ten człowiek będzie pełen strapień i pełen niepokoju, bo nie wie, nie wierzy, nie widzi, że to wszystko co nas otacza, jest darem Boga. Modlimy się w Ojcze nasz: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Chleb jest darem, ale nie tylko chleb jest darem. Wszystko jest darem.

Mam tutaj, drodzy moi, raz jeszcze książkę Tetmajera, w której są bardzo piękne fragmenty o naszym góralskim świecie. Są to jakby takie rozważania, rozmyślania nad tym światem, czynione przez górali, zapisywane przez pisarza. Wygląda to tak, jakby człowiek umęczony przez cały tydzień wyszedł w niedzielę do lasu i wtedy ten las jak gdyby pokazał się inaczej. Przez cały tydzień mordęga, męczarnia, pot, głód i ból – i nagle w niedzielę jakby to wszystko było inne, jakby ta niedziela pokazała mu, że w tej mordędze, w tej biedzie, w tej męczarni jest coś głębszego: że to jest Boży dar.

Przeczytam fragment o lesie. Warto go dzisiaj posłuchać, kiedy nasze lasy tak strasznie niszczeją, schną, nie wiadomo, co się z nimi stanie za kilkanaście lat. Medytuje sobie taki góral na temat lasu:

„Hej, ni mas to jak las, na syćkie biédy. I on ci wej syćko tak, jak basy ku gęślom. Smutno ci – on ta tys niewesoły; radeś – i jemu niemarkotno. Cihoś – hoćby sumiał, to tak jakbyś go nie słysał; śpiewas se – ej, juz i on głośny, hoćby ciho stał. Takie ci to wej, jak sekunda muzyce; na jakom nute zamyślis, on tys ta hnet za tobom. Jakoz go wej nie bedzies rad widział? Dy ci ani baba, ani dzieci telo nie przichlébiom. Ka ta!

Turnie som nie jest takie abo i woda. Jakiesi to jest mocniejse jako cłowiek, nie fce sie mu przyhylić – ale las! Teloz by ci kołyskom béł abo łózkem. Ono by ci tys i po śmierzci nalepi w nim beło. I za truchłe by ci béł, jesce jakom! i modléłby sie nad tobom. Truchła przestrona, zywicna, robaki by cie nie zjadły, ba niedźwiedź, wilk, honorny dźwiérz, a i dusa by sie radowała odlatujący, ze cie ta do bodaś jakiego, choć ta i świenconego dołu nie rucom, ba se bees lezał jako jawor, kie mu juz korzenie zetlejom abo go wiater praśnie, wolnemi piersiami ku niebu, choć i nie zywy” .

Niby las, drzewa, mordęga, mitręga, ale popatrzysz inaczej, popatrzysz głębiej, uwidzisz Boży dar. Dar Boży, nawet więcej niż dar Boży, bo z tego daru Bożego jeszcze jakaś nauka dla ciebie płynie. Bo tu na samym końcu jest powiedziane, że bedzies se lezał „wolnemi piersiami ku niebu”. Tak jakby ten las uczył cię też tego, jak być wolnym człowiekiem. Tak jak drzewa, choć ta rozmaite wichury i burze idą, naginają i przeginają, ale drzewami zostają, tak i człowiek powinien być człowiekiem, choć ta rozmaite burze ponad nim przechodzą.

Dar Boży, wszystko dar Boży. Nawet ta męka w lesie – przecież dar Boży. Bo do nieba, mówi Pismo, idziesz drogą ciasną, nie szerokim gościńcem. Musisz się trochę – i nawet czasem dużo – umęczyć. Tak jak się w lesie umęczysz, tak się i na tej drodze do nieba będziesz musiał nieraz umęczyć.

Pozwólcie, jeszcze jeden fragment Wam przytoczę. Czytałem go tydzień temu na Turbaczu, ale za bardzo „przypasował”, bo jest to fragment o burzy, o wietrze, o mgle i o tym, jak w tym górskim krajobrazie odzywają się rozmaite wielkie ludzkie tajemnice. A że tydzień temu na Turbaczu mieliśmy to, co tu opisane, to też dziś dobrze będzie to i tego posłuchać:

„Naokół była pustka wszędy okrutna i szum taki gnał przez góry od wiatru, że aż lęk piersi ściskał, bobyś tak pedział, że całe Tatry jęcom. Bo ono ta i wto wie jako jest? Kie weźmie wiater duć, to sie widzi, ze sytkie nieboscyki, jakie ka ino po górak lezom, płacom i narzykajom. A jest haw tego niemało, a zadnego tu ksiondz nie pobłogosławił, ba kula, ciupaga abo i niedźwiedź. A kiela sie przecie i samyk wybiło – ten odpad z turnie, tego śnieg zabił, pojednego wanta w łeb wyciena, co sie ka u wirhu urwała, i po nim. Ze dy tu góry nie od dzisiak, a ludzie tyz nie od wcorańsa. To ma wto jęceć” .

I znowu, moi drodzy, jak tak się na to wszystko popatrzy inaczej – tak jak patrzy pisarz, jak patrzy poeta, jak patrzy człowiek wierzący – to widzi w mgle, w wietrze, w kurniawie i w zimnie tajemnice jakiesi ludzkiego losu. Przecie po naszych górach tych nieboszczyków niemało. Chodzimy tam często. Niektórzy chodzą co dzień. Zapomnieliśmy już o tym. Ale gdyby ta ziemia mówić umiała, toby jęczała jeszcze mocniej i głośniej, jak jęczy ziemia tatrzańska. Czasem, człowieku, jak się tak wsłuchasz w ten szum, w ten wiater, to wnet byś kapelusz z głowy zrzucił, klęknął i wieczne odpoczywanie zmówił za tych, co tam poginęli. I czujesz wtedy, że to jest Boski dar, że to jest ci dane po to, żebyś lepiej zrozumiał swój los, ludzki los, i lepiej pojął zamysły Boga.

Dar… Jak człowiek nie zrozumie, że czasy, w których żyje i miejsce, na którym stoi, są darem do tego, aby dał świadectwo – zmarnuje życie. Wierzyć to dawać świadectwo. A dawać świadectwo to odkryć, że to wszystko jest darem. A najbardziej i najgłębiej darem są ludzie – ci, którzy z nami są. Nie ma tak, żeby się człowiek przypadkowo spotkał z drugim człowiekiem. Wszystko jest przez Boga zamierzone i wszystko jest przez Boga przewidziane. I to spotkanie z drugim jest okazją do tego, żebyś dał świadectwo. Żebyś się tym człowiekiem ucieszył. Tak, trzeba się ucieszyć człowiekiem! Żebyś się do niego roześmiał, żebyś się do niego odezwał, żebyś mu rękę podał. A w tym wszystkim – żebyś dał świadectwo temu, żeś człek! Żeś człek, a nie zwierz. [Żeś jest] człowiek z sercem, z duszą, z Bogiem w sercu.

Kochani moi, jest to ważna sprawa, bo czasy, w których żyjemy, są czasami wymagającymi. One są trudne, bo od nas rozmaitych rzeczy wymagają. I będą wymagać jeszcze więcej. I nie ma takiego dnia, żeby nie wymagały. Nie tylko niedziela, ale i dzień powszedni – żeby nie wymagały od ciebie jakiegosi świadectwa Bogu danego, świadectwa wiary, świadectwa tego, że nie samym chlebem żyje człowiek. (…)

A w tym wszystkim jedno jest istotne. Moi drodzy, trzeba by to powiedzieć tak: nasza ziemia jest biedna i bogata. Ale to nic, nie to jest ważne. Bo jak ta ziemia, ten kraj i ten naród nie będzie bogaty ludźmi, to nic z tego nie będzie. Choćbyśmy mieli wszystkiego po uszy, a jakby między nami nie było ludzi, to lepiej żebyśmy się na tym świecie nie rodzili. Ten kraj, ta ziemia, ten naród albo będzie bogaty ludźmi, albo go w ogóle nie będzie. I trzeba to zrozumieć i trzeba podejść do tych czasów – jak to ładnie Tetmajer powiedział – jak gęśle ku basom. Trzeba ten wiatr w pierś wziąć, nie dać się zwalić tym wiatrom, co przez nasze dni płyną. Mocny wiatr przygina ludzi, ale ich nie łamie. Przygina drzewa tak, jak przyginał tydzień temu na Turbaczu, ale ich nie złamał. Tak samo i nas nie złamie, jeżeli z każdego takiego wiatru będzie rosnąć świadectwo. Świadectwo, że to wszystko – i dobre, i złe – jest darem. Amen.

 

Kazanie, którego fragmenty publikujemy, zostało opublikowane w książce „Mądrość człowieka gór”.

 

Autorem zdjęcia jest Piotr Fajfer.