„Życie człowieka jest przygodą jednorazową. Człowiek może tę przygodę wygrać albo przegrać. I nigdy nie jest tak, żeby w tę przygodę człowiek wchodził całkiem sam. Zawsze jest z kimś, ogląda się za jakąś ręką, która go podtrzyma albo nie”, mówił 25 stycznia 1987 r. w kazaniu ks. Józef Tischner.

 

Na ścianach dziecięcych pokoi wisi czasem obraz z Aniołem Stróżem. Oto dziecko idzie krętą drogą nad przepaścią, a obok anioł, który trzyma je za rękę. Zwróćmy uwagę na ten gest trzymania za rękę. Gdy byliśmy mali, wyciągaliśmy rękę, aby ktoś nas za nią trzymał. Zdarza się teraz, że ktoś drugi, mały, wyciąga swoją rękę, abyśmy ją chwycili i poprowadzili go po drodze. Godna uwagi jest ta ręka, która daje pewność. Myślę, że sami także byliśmy często w takich sytuacjach kroczenia nad przepaścią. Oto jakaś chwiejąca się kładka nad rzeką, albo jakieś kamienie wystające ze wzburzonego potoka, albo gdzieś, może w Tatrach, na szczycie lęk przed spojrzeniem w dół. I wtedy wystarczy chwycić kogoś za rękę, ażeby wszystko się zmieniło. To, co dotąd wydawało się nieosiągalne, staje się proste. Przechodzimy przez kładkę, przeskakujemy przez kamienie, patrzymy w głąb przepaści. Nie robimy tego cudzymi siłami. Wręcz przeciwnie, ta ręka z punktu widzenia ilości sił właściwie nie była nam potrzebna. Ale gdyby jej nie było, nie zrobilibyśmy kroku do przodu. Wystarczy nam, że wiemy, iż ręka jest. Nie jesteśmy sami. Jesteśmy z kimś.

Wiara, moi drodzy, na tym właśnie polega, żeby wiedzieć, że się jest z kimś. Wiemy to – i nie wiemy. Bo gdyby wziąć słowo „wiemy” w sensie ścisłym, to wiemy raczej to, co widzimy: chwiejąca się kładka, przepaść pod naszymi stopami, kamienie zanurzone w wodzie. To wiemy, na to patrzymy, to widzimy. Rękę czujemy. Gdyby chodziło o to, abyśmy zamienili tę wiedzę o ręce w słowa, okazałoby się, że słów brakuje. Jest ich mało, a może nawet nie umielibyśmy określić tego gestu żadnym słowem. A przecież bez tej ręki nie zrobilibyśmy kroku do przodu. Zwróćcie uwagę, że jest jakaś niezwykła głębia w tej relacji między człowiekiem a człowiekiem. Głębia, która wydobywa na jaw słówko „z kimś”: jestem z kimś, jestem z tobą. Jest jakaś siła w tym słowie. Czujemy tę siłę dopiero wtedy, kiedy nagle okazuje się, że nie jesteśmy z kimś, że ten, z kim byliśmy, jakoś odszedł, że go nie ma. Wtedy dopiero pożera nas samotność.

Te krótkie słowa ludzkiego języka mają to do siebie, że wskazują na rzeczy proste, a niezwykle mocne. Być z kimś to prawdopodobnie: żyć w wierności. Wierność to jest to, co się opisuje przy pomocy prostego słowa „z kimś”. A kiedy się mówi: „Zostałem bez niego, bez niej…”, wtedy mamy wrażenie, że wierność pęka. Wiara to jest to, że się jest z kimś. Wierzy się tym, z którymi się jest, i jest się z tymi, którym się wierzy.

Ewangelia opisuje – bardzo często dramatycznie – te sytuacje, w których człowiek przechodzi od tego, że jest bez nikogo, do tego, że jest z kimś. W dzisiejszej Ewangelii jest takie jedno zdanie, które pokazuje ten dramat w zarodku: „A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim”. Zostawili ojca… Łódź – pół biedy, ale zostawili ojca. I poszli za Nim. Był w tym jakiś dramat wyboru, jakaś tajemnica. Ewangelia nie zgłębia tej tajemnicy. Oni poszli… Nie wiemy, co czuł ojciec, kiedy synowie zostawili go z łodzią i poszli, żeby być z Nim…

Inna scena ukazuje to jeszcze wyraźniej. Oto po rozmnożeniu chleba tłum chce obwołać Jezusa królem. Jezus ucieka, a kiedy tłum Go dopada, Jezus ogłasza im zapowiedź ustanowienia Eucharystii i wypowiada oburzające ich uszy słowa: „Moje ciało jest pokarmem, moja krew jest napojem”. I wtedy wzburzony tłum odchodzi od Chrystusa zawiedziony, pozostaje garstka Jego najbliższych uczniów. Jezus pyta: „Czy i wy odejść chcecie?”. I wtedy Piotr odpowiada: „Panie, do kogóż pójdziemy? Słowa żywota Ty masz”. Myślę, że Piotr dotknął tutaj istoty tej krystalizującej się ewangelicznej wiary. Wiara ewangeliczna polega często na tym jakże dramatycznym, może nawet tragicznym stwierdzeniu: no dobrze, ale do kogo? „Słowa żywota Ty masz”.

A więc – z Chrystusem. Bo życie człowieka jest przygodą jednorazową. Człowiek może tę przygodę wygrać albo przegrać. I nigdy nie jest tak, żeby w tę przygodę człowiek wchodził całkiem sam. Zawsze jest z kimś, ogląda się za jakąś ręką, która go podtrzyma albo nie. Czasem ta ręka pozostaje tą samą ręką przez całe życie, a czasem się zmienia. I człowiek jest w życiu z kimś i gra tę swoją grę z kimś. I teraz – wierzyć po chrześcijańsku to być z Chrystusem. Tak jak Piotr. Jeśli Chrystus przegra, przegram i ja. Jeśli życie i śmierć Chrystusa były bez sensu, moje życie także będzie bez sensu. Jeżeli Chrystus wygrał, wygram i ja. Ale lepiej jest dla mnie przegrać z Chrystusem, niż wygrać z kimś innym. I to jest dramat Piotra: już wtedy odkrył, że lepiej mu przegrać z Chrystusem, niż wygrać, stojąc obok Piłata.

Czy można przytoczyć jakieś argumenty za tą wiarą? Oczywiście, że można. Można rozważać naukę Chrystusa, wskazywać na Jego cuda, wskazywać na świadectwo uczniów. Ale to, co istotne, pozostaje poza argumentacją, poza sferą zdroworozsądkowych kalkulacji. Dotykamy Chrystusa tak, jak dotykamy człowieka – jakimś „siódmym zmysłem”. Chwytamy Go za rękę, On chwyta nas… Niby nic się nie zmienia w życiu: te same jesienie, te same wiosny, te same zimy. Ta sama kładka pod nogami, te same kamienie wystające z rzeki i przepaść ta sama. Tylko że wtedy, przedtem, baliśmy się spojrzeć w głąb tej przepaści, baliśmy się przejść przez tę kładkę, baliśmy się przeskoczyć przez te kamienie. A teraz – skaczemy. Właściwie o własnych siłach. Tak – tylko o własnych siłach. Ale gdyby nie było tej ręki, nigdy nie zdobylibyśmy się na ten skok.

W liturgii mszalnej w czasie Mszy świętej raz po raz padają od strony ołtarza słowa: „Pan z wami”. Słowa te mają głęboki sens. Ukazują nam, na czym polega nasza wiara. Bóg nie jest tym, o kim mówimy; zawsze jest jakaś przepaść pomiędzy Bogiem a słowem o Bogu. Bóg nie jest nawet tym, dla kogo tu jesteśmy. Właściwie Bóg nie potrzebuje naszej obecności tutaj, to my potrzebujemy obecności Boga wśród nas. Ale Bóg jest tym, z kim jesteśmy – tu, a także na rozmaitych chwiejących się kładkach naszego życia. Przychodzimy z Bogiem i odchodzimy z Bogiem. Bóg uścisnął naszą dłoń, a my uściskiem odpowiadamy na uścisk. Dlatego kiedy przyjdzie wam na słowa padające z ołtarza: „Pan z wami” odpowiedzieć: „I z duchem twoim”, odpowiadajcie zawsze w poczuciu głębokiego zrozumienia, o co chodzi. Trzeba, abyśmy sobie przypominali – ja wam, wy mnie – na czym polega najgłębszy sens naszej wiary.

 

Pełny tekst powyższego kazania, wygłoszonego w kolegiacie św. Anny w Krakowie, można znaleźć w książce „Krótki przewodnik po życiu” w rozdziale zatytułowanym „Nadzieja”. „Krótki przewodnik…” można zamówić tutaj.

 

Na zdjęciu: Wenceslaus Hollar, „Tobiasz i jego anioł”, 1644–52; grafika ze zbiorów Metropolitan Museum of Art. Zdjęcie zostało udostępnione bezpłatnie przez MMA w domenie publicznej.