„Nowa wolność rodzi się nie tyle jako przestrzeń poszerzona ruchem łokci, ile jako nowa przestrzeń osiągnięta skokiem w górę”, mówił w maju 1985 roku ks. Tischner, zwracając się do polskich studentów, mieszkających w Paryżu.
Czas był trudny: Polska po stanie wojennym pogrążona była w niedoli ekonomicznej i przemocy politycznej. Paryż stał się jednym z ośrodków, w którym gromadziła się liczna polska emigracja. Ks. Józef Tischner przyjeżdżał regularnie do księży palotynów, którzy organizowali rekolekcje i spotkania dla polskiej inteligencji. W tym także – dla studiującej w Paryżu polskiej młodzieży.
W cytowanej poniżej konferencji Tischner zwraca uwagę na to, co jest prawdziwym warunkiem wolności. Jest nią wewnętrzna przemiana, której motorem jest „myśląca nadzieja”. Nie ma wolności w świecie bezmyślności. Ale też nie ma wolności tam, gdzie myśli nie ożywia jakaś wizja zmiany, lepszego losu, naprawy tego, co jest – słowem: nadzieja. Idąc za intuicjami Norwida, Tischner przypomina, że „wszelka niepodległość zaczyna się od tworzenia człowieka niepodległego”.
Pełny tekst konferencji wygłoszonej 31 maja 1985 r. można znaleźć w książce ks. Józefa Tischnera „Rekolekcje paryskie”. Poniżej zamieszczamy jej fragment.
Religijność polska, jak wiemy, nie wytworzyła w ciągu swej historii żadnego systemu teologii, który mógłby być wyrazem jej wiary. Mimo to polskie chrześcijaństwo okazało się w krytycznych dla narodu czasach źródłem niewyczerpalnych mocy, dzięki którym możliwe było przetrwanie narodu i jego walka o narodową tożsamość. Potrzeba rozwijania systematycznej teologii jako nauki płynie najczęściej z zagrożenia religii przez wątpliwości natury intelektualnej, natomiast odkrywanie, że religia jest źródłem życiowych sił pozwalających na przeżycie sytuacji granicznych wyłania się ze spotkania z rozpaczą. Nie z wątpliwościami natury intelektualnej, ale ze spotkania z rozpaczą – kiedy to zagrożone zostają same podstawy ludzkiej egzystencji. Musimy pamiętać także, że chrześcijaństwo polskie w wieku XIX nie posiadało głębszego zaplecza intelektualnego, z którym mogłoby nawiązać jakiś dialog. Nie znało ono z bezpośrednich kontaktów ani problemów protestantyzmu, ani pozytywizmu, ani racjonalizmu, ani irracjonalizmu. Wiedziało ono natomiast bardzo dobrze, czym jest prześladowanie za wiarę, za modlitwę w ojczystym języku, za poszukiwanie prawdy o przeszłości narodu. Znało dobrze smak wierności i niewierności, męstwa i tchórzostwa. Partnerem intelektualnym tego chrześcijaństwa była myśl wyrażana w poezji, dramacie, w powieści historycznej, w programach politycznych, a nawet w powstańczej piosence. Skazana na codzienną polemikę z rozpaczą wiara religijna oglądała samą siebie nie w systemach teologii, ale w konkretnej nadziei. Tej nadziei, która raz po raz owocowała wielkim narodowym męczeństwem.
Naród w czasach niewoli jest narażony na podwójne niebezpieczeństwo: na upadek w beznadzieję oraz na ucieczkę w fantastyczny, utopijny świat. Jednym z podstawowych obowiązków religii staje się uchronienie wiernych przed tymi dwoma niebezpieczeństwami. Trzeba w wychowaniu religijnym dążyć do tego, ażeby umocnić w człowieku dwie siły człowieka: umocnić jego nadzieję, która spodziewa się lepszego jutra, i umocnić jego pamięć, która czerpie nauki z wczorajszych klęsk. Owocem wychowania w takich czasach ma się stać nie tyle jeden więcej system teologii, co coś, co chyba najtrafniej określają dwa słowa: myśląca nadzieja. Ta myśląca nadzieja jest najwłaściwszym sposobem zaangażowania się człowieka w dzieje narodu, a nawet najwłaściwszym sposobem uratowania swojego własnego ludzkiego istnienia. (…)
Ślady takiej myślącej nadziei, takiego myślenia, znajdują się w całej niemal literaturze okresu utraconej niepodległości, ale szczególnie wyraźne są one u Norwida, myśliciela i poety, niezwykle przenikliwego świadka polskiej tragedii zniewolenia. W tej bogatej spuściźnie literackiej Norwida nie znajdujemy ani razu próby budowania systemu teologii, mimo że Norwid był człowiekiem myślącym i głęboko wierzącym. Systemu teologii nie potrzebuje ani on, ani jego otoczenie, jego rodacy. A z drugiej strony trudno byłoby wskazać na utwór Norwida, w którym nie byłoby śladu, jakichś okruchów owej myślącej nadziei. Tego właśnie potrzebuje twórca i tego potrzebują jego rodacy. Napisze: „nadzieja jest z prawdy”. Sąd ów nie tylko pragnie ukazać istotę nadziei, ale chce również odsłonić zadanie myślenia, istotę myślenia, ażeby z nadziei i z myślenia – z myślenia o prawdzie, bo nadzieja jest z prawdy – wytyczyć drogę ku niepodległości. (…)
Te dwa słowa dają do myślenia: nadzieja i myślenie, myślenie i nadzieja. Nadzieja otwiera drogę wyzwolenia, a myślenie odsłania prawdę o tej drodze. A jedno i drugie wywodzi się z głębokiego doświadczenia historii. Bieg myślenia ożywionego niepodległościową nadzieją przypomina drogę po spirali. Wychodzi się od doświadczenia upadku, klęski, a potem raz jeszcze odczytuje się poprzez to doświadczenie klęski dobrze znane treści wiary chrześcijańskiej – by następnie w świetle tej treści wiary wrócić do początku i lepiej zrozumieć sens upadku, a następnie znowu wznieść się wyżej i uchwycić kierunek wyzwolenia. (…)
Naród polski w ciągu wieku XIX przeszedł wielką klęskę, w której musiał budować od nowa wiarę w słuszność polskiej sprawy. Na tym poziomie problem był najostrzejszy. Tu nie chodziło już o to, żeby wygrać lub przegrać na polu bitwy. Tu chodziło o to, żeby nie przegrać w środku, żeby nie dać w sobie podważyć wiary w słuszność sprawy. Dlatego przy okazji jednej z klęsk Norwid napisał te słowa, które (…) wydają mi się znakomitą syntezą polskiej sprawy wówczas; słowa zapisane w liście, a więc wtedy w zasadzie znane tylko jednemu adresatowi listu. Są to słowa napisane po klęsce Wiosny Ludów. Rozumiecie – po całej Europie idzie jakaś wiara, że coś się stanie. Narody się buntują, narody powstają, manifestacje, okrzyki, trzęsą się trony. I potem te słowa: „Całe to pokolenie”, powiada Norwid, „jest na hekatombę dla przyszłości – zniszczy się jak narzędzie potrzeby jakiejś, co nie była. I szczęśliwi jeszcze, którym dano nie rozumieć tego położenia. Zarozumiałość ich pocieszy, hardość się uda za odwagę, za filozofię stanie cynizm, a wyobraźnia schorowana religii postać weźmie na się”. (…)
Ale dla Norwida klęska może stać się początkiem zwycięstwa. Norwid pisze: „przez rozczarowanie samo Naród korzysta, a to z powodu smutnego doświadczenia, jak się boleśnie okupują abstrakcyjne pomysły, kiedy je burza namiętności na praktyczne pole uprowadza. Niecierpliwość w rzeczach narodowych jest rozdarciem historii”. Gdy nauczeni klęską znamy niebezpieczeństwa niecierpliwości, możemy wytoczyć sprawę twórczej cierpliwości. Cierpliwości, o której powie Norwid tak: bowiem „cierpieć – nie jest to gnuśnieć, ale w znanym kierunku ze świadomością rzeczy walczyć”.
A więc rzetelne zwycięstwo narodzi się tam, gdzie po klęsce przyszła dojrzałość. Człowiek widzi coraz jaśniej: nie jestem winny przemocy zewnętrznej, ale trzeba, abym przyjął odpowiedzialność za to, jak dalece przemoc zewnętrzna staje się moją własną uległością. Wyraźniejsze staje się dla niego samo pojęcie niewoli. Niewola to nie-wola, to negacja, która przenika w głąb woli. Ta negacja godzi wprost w poczucie odpowiedzialności. Ono jest bezowocne, bezpłodne, bezczynne. Wtedy staje się jakby przelotnym uczuciem. Cóż z tego, że człowiek w niewoli czuje się być może nadal odpowiedzialny, jeśli jego odpowiedzialność niczego nie może? Gdy ta negacja przenika w głąb woli, to jakby jakiś ostry nóż przecinał duszę. I co dalej? Ale właśnie wtedy może się narodzić duch (słowo, które odgrywa niezwykle ważną rolę w tych doświadczeniach). Ducha poznać po tym, że jest on siłą, która może wyjść ponad negację. Wielką tajemnica ducha jest bowiem to, że otoczony ze wszystkich stron zaprzeczeniami, może uczynić coś więcej, niż przeczyć przeczeniom. Może tworzyć swoje własne wyzwolenie od przeczeń. Wolność, ta nowa, rodzi się tutaj nie tyle jako przestrzeń poszerzona ruchem łokci, ile [jako] nowa przestrzeń osiągnięta skokiem w górę. Okazuje się wtedy, że nigdy nie jest tak, aby klęska była klęską radykalną. I nigdy nie jest tak, żeby odpowiedzialność nie miała już nic do tworzenia. Tworząc cokolwiek – sztukę, nową wiarę, nową moralność – daje ona świadectwo i tworzy człowieka, niepodległego człowieka. Ponieważ wszelka niepodległość zaczyna się od tworzenia człowieka niepodległego. W ten sposób niewola odsłania jak gdyby drugą twarz: staje się okazją twórczości.
Zdjęcie: Tischner przemawia do studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego podczas strajku studenckiego w latach 80. Źródło: Archiwum rodziny Tischnerów.