„Mówisz, że cierpienie uszlachetnia? Nie jestem pewien, czy rozumiem, co masz na myśli. O jakie cierpienie ci chodzi? Spróbujmy dokonać prostego zabiegu podstawienia. Depresja uszlachetnia? Głód uszlachetnia? Patrzenie, jak ktoś bliski wije się w mękach, uszlachetnia? Chyba nie o to ci chodziło?”, pisze Wojciech Bonowicz.
Artykuł zatytułowany „Czy cierpienie uszlachetnia?” ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w numerze 37/2014. My publikujemy jego autorską wersję, która nosi tytuł „Mowa o cierpieniu”. Artykuł nawiązuje m.in. do często cytowanej notki ks. Tischnera, w której filozof napisał, że: „Nie uszlachetnia”. Oto pełny tekst:
Mówisz, że cierpienie uszlachetnia? Nie jestem pewien, czy rozumiem, co masz na myśli. O jakie cierpienie ci chodzi? Spróbujmy dokonać prostego zabiegu podstawienia. Depresja uszlachetnia? Głód uszlachetnia? Patrzenie, jak ktoś bliski wije się w mękach, uszlachetnia? Chyba nie o to ci chodziło?
Ze zdaniem: „Cierpienie uszlachetnia” jest dokładnie taki sam kłopot, jak z wieloma ogólnymi zdaniami dotyczącymi ludzkiej kondycji: z zasady nie mogą być zawsze prawdziwe. Zresztą podobnie ma się rzecz ze zdaniem przeciwnym: „Cierpienie nie uszlachetnia”. Oto ktoś cierpi z powodu silnego, fizycznego bólu. Natężenie tego bólu można zmniejszyć, ale nie można go całkiem wyeliminować. Mimo to człowiek ten mówi: „Choroba nauczyła mnie dostrzegać potrzeby innych. Wcześniej byłem wrednym egoistą. I nauczyła mnie, że muszę innym ufać. Wcześniej polegałem tylko na sobie”. Czy cierpienie nie stało się dla kogoś takiego szkołą człowieczeństwa? Są takie rodzaje cierpienia, które z zasady nie są degradujące, np. cierpienie rozłąki. Nie jest ono metaforą, czasem również wiąże się z bólem niemal fizycznym. Powiemy jednak: cierpienie rozłąki może być szkołą miłości. Powiemy: może być, nie powiemy: zawsze jest.
Pod koniec lat 80. lub na początku 90. brałem udział w interesującej ankiecie. Ankietowanymi byli młodzi ludzie angażujący się w różne działania pomocowe. Jedno z pytań brzmiało: „Czy uważasz, że cierpienie ma sens?” Odpowiedziałem zgodnie z przekonaniem, że samo cierpienie sensu nie ma. Można mu co najwyżej jakiś sens nadać, ale dla obecności cierpienia w świecie trudno znaleźć pozytywne uzasadnienie. Trzeba robić wszystko, by ilość cierpienia w świecie zmniejszyć. Gdyby (tego już nie napisałem, ale pamiętam, że ta myśl przemknęła mi przez głowę) cierpienie miało sens – gdyby uszlachetniało – wtedy nie trzeba by pracować nad zmniejszeniem cierpień, lecz można by pozostawić sprawy własnemu biegowi. Czujemy jednak, że tego nie wolno nam zrobić.
Oczywiście odpowiedź była dokładnie tak samo nietrafna, jak pytanie. To znaczy – dokładnie tak samo ogólna. Można przecież od razu przywołać przykłady dowodzące, że cierpienie jest nieuchronnie związane z rozwojem. „Bez cierpienia nie ma korekty dążeń ludzkich i nie ma dążenia do doskonałości. Nie ma uczenia się i nie ma refleksji nad własnym postępowaniem”, powie filozof. „Człowiek musi cierpieć, aby działać” (Jan Szczepański, „Sprawy ludzkie”). Cierpienie jest znakiem, który wskazuje kierunek poszukiwań. Wyobraźmy sobie, życie wolne od cierpień. Skąd czerpalibyśmy inspirację do kolejnych osiągnięć? Co byłoby wyzwaniem dla naszych umysłów? Czy żyjąc bez wyzwań i bez trosk, nie przeżuwalibyśmy kolejnych chwil niczym krowa trawę? Człowiek jest taki a nie inny tylko dlatego, że jest istotą cierpiącą.
No dobrze. Ale czy z powyższego rzeczywiście wynika, że samo cierpienie – depresja, głód, męka i śmierć dziecka – ma sens? Nie powiemy przecież: „Dobrze, że człowiek ma depresję, dzięki temu wynajdziemy odpowiednie lekarstwo”. Albo: „Dobrze, że setki tysięcy umierają z głodu, dzięki temu musimy na nowo przemyśleć problem sprawiedliwości”. Tak jak są rodzaje cierpienia, które z zasady nie degradują, tak są rodzaje cierpienia, w których trudno dopatrzyć się czegokolwiek budującego.
Jaka jest propozycja chrześcijaństwa?
„Cierpienie samo w sobie jest złem”, mówił Jan Paweł II na spotkaniu z chorymi w Banneux w Belgii w maju 1985 r. „[Jezus] pokazał, że Bóg wspiera naszą walkę z chorobą. Jednocześnie zaś, przez swoje błogosławieństwa, a zwłaszcza przez swoją mękę, ukazał, że w złu cierpienia jest ukryte ogromne dobro: dobro odkupieńcze, które wykupuje z największego zła, to znaczy z grzechu, z oddalenia od Boga, i dobro zbawcze, dobro samego życia Boga”. I dodawał: „Język ten jest bez wątpienia trudny, a może nawet szokujący dla tych, którzy nie przyjmują z wiarą orędzia i świadectwa życia Jezusa”.
Oczywiście, język ten jest trudny. Dodałbym, że bywa trudny nawet dla wierzących. Zwróćmy jednak uwagę na jedną istotną sprawę: papież nie rozważa cierpienia, posługując się pojęciami sensu i bezsensu, ale pojęciami dobra i zła. Cierpienie jest złem, jednak z tego zła można wyprowadzić dobro. W świadectwie Jezusa ukryte jest tego rodzaju przesłanie: zło cierpienia nie jest ostatnim słowem o cierpieniu. Jezus proponuje nam inne słowo. Słowem-kluczem w chrześcijańskiej interpretacji cierpienia jest słowo „ofiara”. Człowiek może się z cierpieniem (własnym i cudzym) zmagać, może też uczynić zeń ofiarę, ofiarować je. I w jednym, i w drugim przypadku jakby potrafił wznieść się ponad cierpienie i coś mu – jakiś sens? – dopisywał.
Oczywiście, wokół takiego postawienia sprawy rodzi się szereg pytań. Czy należy namawiać ludzi do ofiary z siebie? Czy żona ma trwać przy mężu, który znęca się nad nią i nad dziećmi? Czy człowiek powinien zacisnąć zęby, czy jednak poprosić o dodatkowe znieczulenie? A z drugiej strony: co stanie się ze światem, z którego pojecie ofiary zupełnie zniknie?
Znana anegdota mówi o tym, że pewnego dnia ciężko chorego ks. Józefa Tischnera odwiedził Jarosław Gowin. Jakiś czas wcześniej rozmawiali dużo o cierpieniu. Podczas kolejnej wizyty Tischner – który już nie mógł mówić – podał Gowinowi karteczkę ze słowami: „Nie uszlachetnia”.
Bardzo często na spotkaniach poświęconych Tischnerowi pytany jestem o sens tych słów. Jednym wali się świat, kiedy usłyszą: „Cierpienie uszlachetnia”. Innym z kolei świat wali się, gdy usłyszą coś przeciwnego. „Jeżeli nie uszlachetnia, to jaki sens mają moje wieloletnie zmagania?” W odpowiedzi cytuję na ogół ostatni opublikowany tekst Tischnera, zatytułowany „Miłość”. Jest tam rozwinięcie uwagi przekazanej Gowinowi. „Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. (…) Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.