„Ogromna sala wykładowa pękała w szwach, ludzie siedzieli na podłodze, wokół katedry, Tischner, zazwyczaj ubrany w przykusą wiatrówkę, zawsze oddawał swoje krzesło jakiemuś studentowi, wykładając na stojąco i bez mikrofonu”. Publikujemy opowieść Bernadety Odrzywolskiej z Nowego Sącza, która w konkursie ogłoszonym przez Wydawnictwo Znak otrzymała wyróżnienie w kategorii wspomnień.
Księdzu Józefowi Tischnerowi in memoriam
− Proszę księdza profesora, czy mogę prosić o autograf?
− Może pani. A co mam podpisać?
− Proszę – oto księdza dzieło – odparłam, podsuwając Tischnerowi niewielką książeczkę pt. „Jak żyć?”, wydaną w 1995 roku, a zakupioną przeze mnie rok później, pod wpływem cyklu wykładów Księdza Profesora, na które chodziłam w czasie studiów polonistycznych w roku akademickim 1995/96.
Tischner napisał mi wtedy: „Pani Bernadecie – jak żyć, ale z kim? Józef Tischner, 3 VI 1996”, i równocześnie zapytał mnie o to. Odpowiedziałam, że najlepiej chyba byłoby dobrze żyć z ludźmi, na co uśmiechnął się i rzekł, że życzy mi powodzenia.
To był mój jedyny bezpośredni kontakt z księdzem Józefem Tischnerem. Oczywiście poza jego cotygodniowymi wykładami dla studentów Wydziału Polonistyki UJ, odbywającymi się w auli im. Witkowskiego w Instytucie Historii UJ, naszej głównej wówczas sali wykładowej. Drugi rok moich studiów. Tischner prowadził wtedy przez cały rok cykl wykład monograficzny zatytułowany „Hermeneutyka Heideggera”, a że musieliśmy w ciągu roku odbyć dwa takie wykłady i potwierdzić to wpisem w indeksie, wybrałam się „na Tischnera”. Właśnie na niego, bo o Heideggerze nie wiedziałam wtedy prawie nic, o hermeneutyce tym bardziej, wieść gminna głosiła jednak, że warto chodzić na te wykłady. I nigdy w życiu tej decyzji nie żałowałam, mimo iż przedmiot wystąpień Księdza Profesora nie należał do łatwych (później doszedł jeszcze Husserl i fenomenologia). Może to i lekkie nie było i niewiele wówczas zrozumiałam, ale sam fakt słuchania Tischnera, jego sposób tłumaczenia zawiłości filozoficznych, poczucie humoru, ilustrowanie wywodu anegdotami, najczęściej z życia górali, które stanowiły egzemplifikację trudnych tez hermeneutów i fenomenologów, ciepły głos i „uzdrawiająca gęba”, wszystko to sprawiało, że człowiek biegł na te czterdziestopięciominutowe wykłady z zapartym tchem i już pół godziny wcześniej stał na schodach pod aulą w wielkim tłumie szturmującym wejście, byle tylko znaleźć jakieś miejsce siedzące. Ogromna sala wykładowa pękała w szwach, ludzie siedzieli na podłodze, wokół katedry, Tischner, zazwyczaj ubrany w przykusą wiatrówkę, zawsze oddawał swoje krzesło jakiemuś studentowi, wykładając na stojąco i bez mikrofonu – mimo to wszyscy słuchali go jak urzeczeni, nawet przynosili magnetofony (stare kasprzaki kasetowe), żeby nagrywać te wystąpienia. Przychodzili nie tylko studenci filologii polskiej, ale i innych wydziałów UJ, klerycy z seminarium, ci, którzy interesowali się filozofią albo po prostu go lubili.
Nie ma już Tischnera, jego mądrej obecności wśród nas. Została mi pamięć o Nim, dedykacja we wspomnianej wyżej książeczce i dwa wpisy zaliczeniowe w indeksie z datami 27.02.1996 i 4.06.1996.