Zachęcając wszystkich, by połączyli odpoczynek z myśleniem, w ramach niniejszego cyklu zapraszamy do lektury nieco lżejszych lub mniej znanych tekstów autora „Etyki solidarności”. Dziś esej „Odkrywanie Ewangelii”, który Tischner poświęcił myśli bpa Jana Pietraszki. Esej ukazał się pierwotnie pod tytułem „Poczytaj Pietraszkę”, a następnie w zmienionej nieco wersji wszedł do książki „Ksiądz na manowcach”.
Gdy patrzę na wznowioną książkę bpa Jana Pietraszki pt. „Spotkania” (Znak 1997), widzę ołtarz kościoła św. Anny w Krakowie, niewielką grupę słuchaczy ściśniętych wokół ołtarza i wysmukłą postać w czarnej sutannie ze stułą, ale bez komży, wygłaszającą cotygodniową konferencje do studentów. Ksiądz mówi o Ewangelii. Gdzieś poza kościołem żyje miasto początków lat stalinowskich. Wciąż giną ludzie, szaleje cenzura, sowiecki generał zostaje marszałkiem Polski, czerwone krawaty manifestują nienawiść do sił reakcji i imperializmu. Niedługo umrze legendarny kardynał Adam Stefan Sapieha. Prymasem zostanie nieznany szerzej bp Stefan Wyszyński. Polski katolicyzm i Kościół wchodzą w czas dziejowej próby. W takich czasach duszpasterz akademicki w kościele św. Anny w Krakowie mówi prawie wyłącznie o Ewangelii. Czy to przypadek, czy świadomy wybór? A przecież Ewangelia jest słuchaczom znana. Tak się im przynajmniej wydaje. Znają przypowieści, znają osiem błogosławieństw, opisy cudów, męki i zmartwychwstania. Skąd się to bierze, że słuchają tak, jakby dopiero teraz spotkali Dobrą Nowinę?
W życiu religijnym jest sprawą niesłychanie ważną, by słowo zaspakajało ludzki głód. Nie samym chlebem człowiek żyje. Są rozmaite „mowy religijne”, ale nie każda „zaspakaja głód”. Tajemnica ks. Jana Pietraszki polegała na tym, że zamieniał ziarno Ewangelii na chleb dla wygłodzonych. A głód był wtedy ogromny.
O „fenomenie Pietraszki” można w nieskończoność. Chcę tutaj jedno podkreślić: Ks. Jan Pietraszko wnosił w nasz świat nowy sposób rozumienia wiary. Adresował go wyraźnie do człowieka, który wchodził w dziejowe doświadczenie zniewolenia. To, co mówił, nie było tylko pięknym i często poetyckim wysłowieniem ewangelicznych treści, to była swoista koncepcja teologiczna. Trzy właściwości wybijają się w niej na plan pierwszy: odkrycie Ewangelii jako bezpośredniego źródła wiary, zogniskowanie życia wiary na Eucharystii, odkrycie Kościoła jako wspólnoty przed- a w pewnym sensie nawet nie- instytucjonalnej. Napisałem: nowa koncepcja. Czy naprawdę nowa? Odkrycia te doskonale harmonizowały z tradycją a zwłaszcza z późniejszym Soborem. Dlatego „nową koncepcję” można równie dobrze nazwać koncepcją „tradycyjną”, w sensie: sprawdzoną przez czas.
Koncepcja ta stanowiła odpowiedź na ówczesny kryzys wiary. Trzeba bowiem wiedzieć, że studenci, którzy stali zasłuchani w kościele św. Anny, przychodzili tam z podwójnym balastem. Jedną połowę głowy mieli wypełnioną atakami na religię i Kościół – że religia jest „opium ludu” a Kościół „wrogiem praw człowieka” i „skrytym sojusznikiem faszyzmu” – zaś drugą połowę schematami ówczesnych katechizmów: lękiem przed „grzechem świata”, wrogością do „heretyków” i „innowierców”, indeksem książek zakazanych, liturgią, która z niezrozumiałego języka czyniła model religijnej tajemnicy. Na dodatek w obydwu połowach głowy można było napotkać uprzedzenia do Ewangelii: jedni uważali, że Ewangelia jest mitem, inni, że jest źródłem groźby protestantyzmu. U stóp ołtarza w kościele stały dzieci kryzysu. To nie bunt przeciw komunizmowi ich tam przygnał. Komunizm był tylko jedną z okoliczności. Podobnych okoliczności było więcej.
Nie będę tutaj charakteryzował bliżej istoty prezentowanej koncepcji. Pragnę zwrócić uwagę na szczegóły, które pozornie są mniej istotne, ale dziś wydają się szczególnie godne uwagi. Najpierw chcę powiedzieć dwa słowa o odwadze.
Są dwa rodzaje duszpasterskiej odwagi: jest odwaga, która śmie wytknąć człowiekowi jego grzech, i jest odwaga, która śmie pokazać grzesznikowi wielkość miłości Boga. Najczęściej spotykamy w kościołach pierwszą odwagę. Jakże pięknie potrafi rzucać podejrzenia, demaskować i krytykować! Jest pewna, że wtedy odda chwałę Stwórcy, gdy przeprowadzi pryncypialną krytykę dzieła stworzenia. U ks. Jana Pietraszki spotykamy inną odwagę – odwagę mówienia o dobroci Boga. A przecież jego świadomość zła i grzechu świata nie ma sobie równej. Był świadkiem wojny, jest świadkiem stalinowskiego terroru, świadkiem zdrad i upadków wielu. Ponad niezwykłym „krajobrazem grzechu”, jaki w sobie nosi, góruje wizja Boga miłości, który unicestwia grzech.
Weźmy pod uwagę fragment komentarza do wydarzeń w Ogrojcu. Chrystus cierpi i krwawy pot pojawia się na Jego skroniach. Czytamy: „Chrystus nie może stać się grzesznikiem, ale Jego człowieczeństwo może wziąć na siebie brzemię wszystkich win i może przyjąć odpowiedzialność za te winy przed Ojcem. To jest Chrystusowa komunia Ogrojca. Komunia Chrystusa z człowiekiem, która człowiekowi przynosi życie a Chrystusowi śmierć. Ktoś musiał bowiem za grzech odpokutować, tak jak tego wymaga wielkość zniewagi wyrządzonej Bogu. Grzech zaś jest tak wielkim złem, że jeżeli za jego zgładzenie daje się życie, to daje się jeszcze za mało”.
Każdy z nas patrzy na zło tego świata. Są ludzie, którzy patrzą i popadają w rozpacz. Ilu takich zrozpaczonych przychodziło wtedy do kościoła? Jeden Bóg wie. Ks. Jan Pietraszko patrzy w zło oczami Chrystusa. Każe nam współ-widzieć, współ-odczuwać. Co widzimy? Widzimy związek człowieka z Bogiem – komunię, która „człowiekowi przynosi życie a Chrystusowi śmierć”. Komunia ta – komunia wzajemności – jest istotą spotkania. Na długo przed nowym Katechizmem ks. Jan Pietraszko mówi, że istotą wiary jest spotkanie. Zaś istotą spotkania – wzajemność. Spotkać Chrystusa znaczy spotkać Go również w Ogrojcu i wejść z Nim „we wzajemność”. Jest w tej wzajemności coś wstrząsającego: On umiera a my żyjemy.
Ten sam wątek kontynuuje komentarz do słów z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Kto nie staje w osłupieniu wobec tych słów? Gdyby Ewangelia była mitem, słów tych by w niej nie było? Ale te słowa są. Czy nie znaczą wielkiej przegranej Jezusa?
Czytamy: „>>…czemuś mnie opuścił?<< – Opuściłem Cię dlatego, żeś wziął na siebie wszystek grzech świata, i widzę Cię tam, gdzie chcesz być – między grzesznikami. Widzę cię jako jednego z nich. Jako tego, który zasłania ich swoja miłością przed moją sprawiedliwością. Opuściłem Cię dlatego, że Ty jeden jedyny potrafisz powrócić. Nikt inny nie potrafiłby sam wrócić do Domu. Tylko Ty, Syn mój Jedyny – odrzucony i opuszczony aż do śmierci, ponieważ jesteś obciążony grzechem twoich braci – Ty jeden jedyny potrafisz o własnych siłach wrócić, a wraz z Tobą mogą wrócić i oni, twoi bracia, którzy zasłużyli na odrzucenie i byliby odrzuceni na wieki, gdyby im Twoja ofiara nie otworzyła drogi powrotu. Z powodu nich pójdziesz na śmierć.
Tylko w stosunku do Chrystusa wyrok Boga jest absolutny i nieodwołalny. Nie ma miłosierdzia. Dla każdego z nas ten wyrok jest upomnieniem: Jeżeli nie chcesz być odrzucony, uchwyć się przez wiarę i ufność Syna mojego jednorodzonego, który jako Syn człowieczy przyjął za ciebie odrzucenie i śmierć. A potem powstał i wrócił, byś i ty mógł powstać i wrócić…”
Oto niezwykła śmiałość mówienia o Bogu: „Tylko w stosunku do Chrystusa wyrok Boga jest absolutny i nieodwołalny. Nie ma miłosierdzia”. Bóg jest miłosierny dla wszystkich, ale nie jest miłosierny dla siebie. Myśl taka mogła zaświtać w głowie człowieka, który lepiej i głębiej niż inni poznał złość zła. Poznał i jednocześnie odkrył, że zło to tylko „nicość”, bowiem „Bóg jest wszystkim we wszystkich”. Odkrycie to zamienił w słowa i zaadresował do ludzi, którzy czuli zło jako swe osobiste, codzienne upokorzenie. Po9słuchajcie ludzie: Bóg tylko dla siebie nie ma miłosierdzia, ale dla was ma! Cenniejsi jesteście niż wróble!
Ludzie, którzy stali w kościele, byli polonistami, fizykami, matematykami, pisarzami, robotnikami, studentami itp. Ks. Jan Pietraszko podsuwał im chleb. Chlebem tym karmił ich nadzieję. Nadzieja miała wiele wydań i przybierała wiele twarzy. Prawdą jest bowiem, że nadzieja jest jedna i że zarazem jest wiele nadziei. Chcesz wiedzieć, jak jedna nadzieja ewangeliczna tworzy wiele ludzkich nadziei? Poczytaj Pietraszkę. Chcesz wiedzieć, na czym opierają się „prawa człowieka”? Poczytaj Pietraszkę. Chcesz wiedzieć, czym jest spotkanie? Poczytaj Pietraszkę. Chcesz wiedzieć, co znaczą „słowa życia”? Jeszcze wnikliwiej przeczytaj Pietraszkę.
Ks. Jan Pietraszko unikał polemik. Wolał „robotę pozytywną”. Jeśli miał inny pogląd na rzecz, przedstawiał go, rozwijał i uzasadniał. Kto miał rozumieć, rozumiał. Ks. Jan Pietraszko nigdy nie użył na określenie wiary słowa „niewolnictwo”. A wiemy, że słowo to padało i to z ust najwyższego polskiego Autorytetu w owych czasach. Oczywiście, można się było bawić w ekwilibrystykę słowną i tłumaczyć, że „niewolnictwo Maryi”, to naprawę nie jest niewolnictwo a brak niewolnictwa, to właśnie jest niewolnictwo, ale taka zabawa słowami była sprzeczna z jego odczuciem „substancji słowa”. Swą wizję wiary bez niewolnictwa wykładał między innymi w komentarzu do wydarzenia zwiastowania: przyszła Matka Zbawiciela nie jest tylko posłusznym ślepo narzędziem; Bóg potrzebuje od Niej rozumnej i wolnej decyzji. Tok rozmowy wskazuje na to, że Najświętsza Maryja Panna zastanawia się głęboko i trzeźwo nad całą sytuacją… Bóg pozwala Jej bronić się przed Jego decyzjami. Wobec tak ukształtowanej sytuacji nie możemy mieć nawet cienia podejrzenia, jakoby to spotkanie z Bogiem mogło być równoznaczne z pójściem w niewolę. Boimy się bardzo niewoli; mamy poczucie wolności, niezależności i własnej godności, danej nam przez Boga.
Bóg jest tym, który wyzwala. Bóg nie ma upodobania w niewolnikach. Ani w tych rzeczywistych, ani tym bardziej w tych udawanych. A ze słowami też igrać nie należy i zmuszać je do tego, aby znaczyły coś przeciwnego, niż znaczą.
Powiedziałem: to była koncepcja wiary na czas niewoli. A jaka jest koncepcja wiary na czas wolności? Pozostawmy to pytanie w zawieszeniu.