W lipcowym numerze „Więzi” poświęconym pomaganiu można znaleźć zapis dyskusji z udziałem m.in. Krzysztofa Liszcza, laureata tegorocznej Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera. Opowiada on o swoich doświadczeniach jako lekarza, rodzica adopcyjnego i zastępczego, a przede wszystkim kogoś, kto zdecydował się pomagać innym w rozwiązywaniu ich problemów.
Wybierając zawód lekarza, mówi Krzysztof Liszcz, „chciałem iść śladem wytyczonym przez tych, których kiedyś nazywano społecznikami, czyli wychodzić nie tylko poza swoją rolę, określoną wykonywanym zawodem, ale też poszerzać swoje człowieczeństwo. W naszym stechnicyzowanym świecie często gubimy ten wymiar bycia. Przyjąłem więc prostą receptę – również jako lekarz staram się być dobrym człowiekiem”.
Pytany o to, co jest najważniejsze w pomaganiu innym, Krzysztof Liszcz odpowiada: pilnowanie, żeby nie przytłoczyć, „nie wbić w ziemię” tych, którym chcemy pomóc. Podaje przykład sytuacji, w której poproszony o pomoc przez przyjaciół, od razu zaplanował dla nich cały system wsparcia, a oni potrzebowali pomocy bardziej doraźnej, nie byli jeszcze gotowi na generalne zmierzenie się ze swoimi problemami. „Próbowałem się podzielić z przyjaciółmi nadwagą pewnej wiedzy, a oni przyszli być może głównie po to, żeby ich ktoś wysłuchał. (…) Sam siebie wtedy spytałem: Gdzie ty się pchałeś, człowieku? Przecież ci ludzie potrzebują czegoś innego. Przestań im sprzedawać swój obraz świata”.

 

Aby skutecznie pomagać, trzeba też, zdaniem Liszcza, umieć prosić o pomoc tego, kto sam oczekuje pomocy. Między pomagającym a otrzymującym pomoc nieuchronnie bowiem powstaje nierównowaga: pierwszy jest tym, który „ma”, który decyduje, który jest silny, a drugi jest słaby, musi się podporządkować, może czuć się niepełnowartościowy. Liszcz zwraca uwagę, że niekoniecznie trzeba się z podopiecznymi obchodzić jak z porcelaną. „Odważmy się ich prosić o pomoc”. To przywróci im poczucie godności, sprawi, że będą się czuli potrzebni.
Toruński psychiatra opisuje ciekawy eksperyment: „Kilka lat temu zainicjowałem program >>Podopieczni dają wsparcie<<. Chodziło o dwudziesto-, dwudziestokilkuletnie kobiety z upośledzeniem umysłowym, które próbowaliśmy wyciągnąć z warsztatu terapii zajęciowej i uczynić z nich osobiste asystentki, pomagające matkom małych dzieci z niesprawnościami ruchowymi. W programie wzięło udział sześć takich kobiet. Efekt był absolutnie niezwykły – uczestniczki programu okazały się bardzo pomocne, dzieci je pokochały. Same panie rozkwitły, odkryły swoją kobiecość, miały szansę choć w części zaspokoić swój instynkt macierzyński, który w ich przypadku nie ma szans realizacji. (…) Ten program trwał dwa lata. Prowadził go psycholog. Dziennikarze, których próbowaliśmy nim zainteresować, napisali: >>Upośledzony podopieczny wymaga wsparcia<<. Nie mieściło się im w głowie, że to osoba niesprawna może komuś dawać wsparcie”.
Państwo Katarzyna i Krzysztof Liszczowie (o czym już informowaliśmy na naszych stronach) są rodzicami zastępczymi dla czwórki dzieci z zespołem FAS – alkoholowym zespołem płodowym. Kontakt z nimi, opowiada Krzysztof Liszcz, to szczególne doświadczenie podwójności: „braku i nieszczęścia oraz geniuszu i radości. W dzieciakach z zespołem FAS jest jakaś zagadka, która dotyczy ich przeszłości, również tej prenatalnej. Zagadka, którą muszą rozwiązać. Prowadzą jakby dwie księgowości – maja dwóch ojców i dwie mamy. Podczas ostatniej wigilii nasza ośmioletnia zastępcza córka usiadła mi na kolanach i mówi: wiesz, tatusiu, modlę się za naszą rodzinę. Myślę sobie: no fajnie. A tu za chwilę przecinek i córka kontynuuje: za tatę Józefa, za mamę Krysię… Mówi to, będąc w moich objęciach. Ile w niej otwarcia na mnie, że pokazuje mi swoje najskrytsze pragnienia i tęsknoty. We wszystkich tych dzieciach bardzo widoczna jest zraniona ludzka kondycja. Coś mnie pcha, żeby i swoim dzieciom, i innym rodzicom pokazywać to wydobywające się z tego zranienia światło”.

 

W ostatnim czasie państwo Liszczowie powołali Stowarzyszenie „Toruński Wirgiliusz” skupiające rodziców zastępczych, którzy poszukują grupy wsparcia, pomocy psychologicznej, prawnej itd. Mimo tego, że podjęli się wychowania czwórki dzieci z rozmaitymi problemami (będącymi następstwem FAS, ale też oddzielenia od biologicznych rodziców), Liszczowie nadal dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą z innymi. W cytowanej rozmowie Krzysztof Liszcz wyznaje, że tym, czego – jako osoby pomagające innym – najbardziej potrzebują, jest… towarzystwo osób, które nie mają takich problemów, jak oni. „Nam nie jest potrzebny podziw. Pragniemy, by nam towarzyszono. Chcielibyśmy móc czasem naszym bliskim i przyjaciołom poopowiadać o naszych radościach i troskach. (…) Nie chcemy być ludźmi z obrazka. I myślę, że dotyczy to większości osób znajdujących się w sytuacji podobnej do naszej, a często o wiele trudniejszej. Jakiś czas temu zorganizowaliśmy jedyne w tamtym czasie rekolekcje dla par mających dzieci niesprawne. Warunkiem udziału w nich było znalezienie na ten czas opieki dla dziecka, tym razem oczekiwaliśmy bowiem samych rodziców – bez dzieci. Niektórzy, po dwudziestu latach od urodzenia swego niepełnosprawnego dziecka, pierwszy raz wyszli gdzieś razem i pierwszy raz spali w jednym łóżku! Niektórzy z nich nie funkcjonowali jako pary od czasu, kiedy w ich życiu pojawiło się niepełnosprawne dziecko – bo miało na przykład nocne zaburzenia oddychania, wymagało przewijania, odsysania i spało z matką”.
Rozmowa nosi tytuł „Skrajnie twórcza działalność” i obok Krzysztofa Liszcza biorą w niej udział także: Marek Liciński, terapeuta rodzinny i prezes Fundacji na rzecz Reintegracji Społecznej, Marek Rymsza, socjolog i redaktor naczelny kwartalnika „Trzeci Sektor”, oraz dwoje redaktorów „Więzi” – Katarzyna Jabłońska i Cezary Gawryś. Mimo iż poruszone w niej zostały bardzo trudne sprawy, jej przesłanie jest pozytywne: każdy z nas może – jeśli tylko chce – dostrzec, że osoby słabe wspierają silne. „Andrzej Wojciechowski, profesor pedagogiki specjalnej i rzeźbiarz z Torunia, ma ciekawą teorię na temat roli osób słabych w społeczeństwie”, mówi Krzysztof Liszcz. „Jego zdaniem, żeby mur świata trwał, obok granitowych kamieni potrzebna jest słaba zaprawa. Osoby, które my uważamy za naszych podopiecznych, w istocie spajają swoją obecnością i kruchością coś, co jest społeczną budowlą”.