Najnowszy numer miesięcznika „W drodze” (1/2017) przynosi blok materiałów poświęconych – najoględniej mówiąc – problemom, na jakie napotyka w ostatnich latach dialog polsko-polski. Wśród autorów, zastanawiających się nad tym, dlaczego nie możemy się porozumieć, jest dwóch laureatów Nagrody Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera – Michał Łuczewski i Jerzy Sosnowski.
Socjolog Michał Łuczewski, obecnie kierownik badań Centrum Myśli Jana Pawła II, w rozmowie zatytułowanej „Polska jest nasza” (przeprowadzonej przez Tomasza Maćkowiaka) podkreśla, że obecna linia podziału różni się znacznie od tej, która dzieliła Polskę w czasach komunizmu. Wtedy podział „był oczywisty: władza nie szanowała obywatela, a obywatel nie szanował władzy. Tyle że ten podział już nie istnieje. Teraz jest nowa linia, która dzieli nas w dużo bardziej dotkliwy sposób: nie szanują się nawzajem i obywatele, i ludzie władzy. Być może dlatego intensywniej ten podział odczuwamy. Podzielone są elity pochodzące z tego samego pnia. A konflikt jest chyba znacznie bardziej radykalny niż ten wcześniejszy, z komunistami. On dotyka też społeczeństwa. Przy okazji kolejnych demonstracji, takich jak czarny marsz czy marsz niepodległości widać, jak szybko wzajemny szacunek jest wycofywany. To teraz towar deficytowy”.
Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, Łuczewski odpowiada: „Bo różnice między nami się zatarły. Elitom postsolidarnościowym, które budowały III RP, dysponując aparatem władzy i instytucjami zaufania publicznego, takimi jak media, wydawało się, że będą zajmowały pozycję elit na stałe. Tymczasem ich pozycja została podważona po zwycięstwie braci Kaczyńskich w 2005 roku, a potem po ostatnim zwycięstwie obozu politycznego PiS. Te kontrelity są też elitami postsolidarnościowymi i sięgają do tych samych źródeł legitymizacji władzy. Stąd konflikt. (…) Jego intensywność jest większa, gdyż to nie tylko konflikt o zasoby: kapitał ekonomiczny i wpływy polityczne, ale o pomysł na Polskę. Jeśli PiS zrealizuje swoje reformy, odbierze w ten sposób legitymizację całej III RP; jeśli mu się nie powiedzie, zniknie ze sceny politycznej, a III RP tryumfalnie powróci. To konflikt o kształt życia publicznego, o nowe zasady rozdziału uznania społecznego, a czasem także o własne przeżycie”.
Łuczewski większą odpowiedzialności za brutalizację języka debaty publicznej obarcza… elity III RP. Równocześnie jednak zauważa, że „agresja i przemoc pojawiają się tam, gdzie rozchwianiu uległy dotychczasowe hierarchie i reguły. W takiej sytuacji jesteśmy właśnie od roku. Dziś nie ma jasnych społecznych podziałów, nie ma hierarchii, doszło do przemieszania elit i nie wiadomo, czy dawne elity są jeszcze elitami, czy już nie, albo czy nowe elity są już elitami, czy jeszcze nie. Zwaśnione partie muszą być ze sobą w większym konflikcie, bo realne różnice między nimi są mniejsze niż te, które występowały wcześniej”.
Konkluzję rozmowy z nim – dodajmy, że jest to rozmowa bardzo dynamiczna i pełna interesujących kontrowersji – można ująć następująco: konflikt narasta, bo obie jego strony są w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobne. Teza ta jest dyskusyjna, ale warto zastanowić się nad argumentami Michała Łuczewskiego.
Z kolei pisarz i publicysta Jerzy Sosnowski, który Nagrodę Znaku i Hestii im. ks. J. Tischnera odebrał w roku ubiegłym, w artykule zatytułowanym „Głos z kryjówki” zastanawia się nad tym, co zrobić, „byśmy różnice potrafili artykułować i przyjmować w sposób cywilizowany”. „Widzę”, pisze na wstępie, „jak moje umiejętności rozmowy cofają się z każdym miesiącem coraz bardziej. Jak uwstecznia się moja ciekawość drugiego człowieka, tolerancja dla odmienności jego poglądów, cierpliwość do tłumaczenia mu łagodnie, dlaczego się z nim nie zgadzam. Spada ufność w to, że nasza wymiana zdań nie zamieni się, raczej wcześniej niż później, w wymianę inwektyw. Mam dość doszukiwania się we mnie niskich pobudek lub niskiego IQ. Pogłębia się moja alergia na przypisywanie mi opinii, których nigdy nie głosiłem, sympatii, których nie odczuwam, i win, których – jeśli moje sumienie nie jest już zupełnie martwe – nie popełniłem. Zniechęca mnie kolejne potwierdzenie faktu, że każdy system twierdzeń opiera się na aksjomatach, których udowodnić niepodobna: jeśli orientuję się, że aksjomaty przyjmowane przez adwersarza i przeze mnie się różnią, szkoda mi czasu na jałowe przeciwstawianie wiary wierze. Nie chce mi się tłumaczyć, że białe jest białe, a czarne jest czarne. (…) A przecież zdawało mi się, że przez lata pracowałem na rzecz dialogu. Tak jak przykazał ks. Tischner: >>Dialog oznacza, że ludzie wyszli z kryjówek (…) W pierwszym słowie dialogu kryje się wyznanie: `z pewnością masz trochę racji`. Z tym idzie w parze drugie, nie mniej ważne: `z pewnością ja nie całkiem mam rację`”. Skończyło się. Finita la commedia. Chowam się do swojej kryjówki, świat zrobił się zanadto niebezpieczny”.
Po tym pesymistycznym wstępie refleksja autora biegnie jednak w stronę pozytywnych postulatów. Sosnowski bardzo wnikliwie analizuje na przykład, jak w ferworze polemik z ideowymi przeciwnikami można ranić osoby postronne i jakie są tego konsekwencje. Formułuje też kilka postulatów, skierowanych przede wszystkim do samego siebie, które mogą pomóc w trzymaniu się „drogi dialogu”. Oto kilka z nich:
„1. Nie jestem w stanie uniknąć etykietowania mnie, ale mogę powstrzymywać się przed etykietowaniem rozmówców; w szczególności nie powinienem przypisywać im poglądów zbiorowych, póki sami się na takie nie powołają (…). 2. Powinienem unikać sytuacji, w których solidarność grupowa każe mi wygłaszać sądy, których w istocie nie podzielam, a nie chcę jedynie >>rozbijać wspólnego frontu<< (np. z tego, że jakiś artysta jest prześladowany za swoje dzieło, nie wynika jeszcze, że to dzieło jest wybitne – tak jak z tego, że popierasz rząd, nie musi wynikać obowiązek obrony wszystkich jego decyzji). (…) 5. Jeśli to tylko możliwe, powinienem szukać rozwiązań będących do przyjęcia dla adwersarza; w szczególności trzeba by unikać reaktywnego radykalizowania się – a widzę doskonale, że w tym roku moje stanowisko przesunęło się z centrum, którego broniłem, a które obecnie w moim przekonaniu nie istnieje, w lewą stronę. Przekora nie jest dobrym doradcą. 6. Jeśli mam ochotę podnieść głos, powinienem go ściszyć, a jeśli to za trudne – zamilknąć”.
W bloku materiałów zatytułowanym „Dlaczego na siebie krzyczymy?” znalazła się ponadto bardzo interesująca rozmowa z psychologiem i psychoterapeutą Jackiem Santorskim zatytułowana „Moja teoria hejtu”.
Więcej informacji o najnowszym numerze miesięcznika „W drodze” i sposobach jego nabycia w formie papierowej bądź elektronicznej można znaleźć tutaj.