Publikujemy fragment najnowszej książki ks. Tomásza Halíka „Dotknij ran” poświęcony doświadczeniu straty. Ks. Halík będzie gościem specjalnym najbliższych Dni Tischnerowskich. Książka „Dotknij ran”, w przekładzie Andrzeja Babuchowskiego, ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.

Przy każdej poważnej stracie przeżywamy, często długotrwały, proces, w czasie którego przechodzimy zazwyczaj przez stadia, które trafnie opisali psychologowie: szok i niemożność uwierzenia w to, co się stało, dążenie do „porozumienia się” i niedorzeczna chęć jeszcze jakiegoś „odwrócenia” czy zanegowania tej bolesnej sytuacji, potem wewnętrzna walka, której towarzyszą niekiedy uczucia gniewu i buntu, chwile rezygnacji – i wreszcie pogodzenie się, zaakceptowanie rzeczywistości. (…)
W tym właśnie czasie próby i bólu – zwłaszcza w przypadku nieodwracalnego rozstania ze zmarłym człowiekiem – do uzdrowienia ran w znaczący sposób mogą przyczynić się obrzędy kościelne, podobnie jak rytuały w skarbnicach wszystkich wielkich religii (a niekiedy także obrzędy, którymi zsekularyzowane społeczeństwa usiłują naśladować i zastąpić posługę Kościoła). Jeśli nie było nam dane uzdrowienie wszystkich ran w relacjach z naszymi bliźnimi jeszcze za ich życia (a któraż bliska relacja takich ran nie niesie?), to mimo to ma sens nasze wewnętrzne przebaczenie i „posłanie za nimi” prośby o przebaczenie w czasie obrzędów pogrzebowych. I chociaż wyobrażenia o „życiu po śmierci” wyblakły nam, być może, tak bardzo, że przybrały kształt niewyraźnego pytajnika, to jednak, jeśli traktujemy Boga choć trochę poważnie, nie wyrzekajmy się nadziei, że brama, przez którą odeszli nasi zmarli, nie prowadzi „do nicości”; i nawet jeśli w końcu oni także wywieją z naszej pamięci, jest jeszcze wieczny Bóg jako g ł ę b i a p a m i ę c i, w której na zawsze pozostanie zachowany każdy i wszystko.
W okresie „pracy żałoby” (Trauerarbeit, jeśli wolno posłużyć się terminem Freuda), okresie, którego naprawdę nie warto chcieć „przeskoczyć”, obejść, przykryć czy wyprzeć, doświadczamy niekiedy, że nasi najbliżsi tuż po tym, jak zakończyły się ich życiowe losy i nie ma ich już przy nas i z nami, tym prawdziwiej i głębiej „żyją w nas” – a my niesiemy znowu nieco dalej to, czym dla nas byli. Ale również czas żałoby powinien być czasem i środkiem gojenia, a nie jątrzenia ran. Nadejdzie czas, gdy będziemy musieli naprawdę swoich zmarłych „opuścić”.
I tutaj wiara odgrywa niezastąpioną rolę. Daje nam odwagę i ufność do zrobienia tego kroku, a my nie musimy się obawiać, że w ten sposób zdradzamy swoich zmarłych i okazujemy im niewdzięczność. Brama, przez którą pozwalamy im przejść, nie jest raz na zawsze zamknięta, a mur, który nas od nich oddziela, nie jest nieprzepuszczalny. Są niedostępni jedynie dla naszych zmysłów i dla tych ludzi, których świat kończy się na poznaniu zmysłowym. Nam jednak powierzone zostały trzy drogi, po których możemy przechodzić (jak zmartwychwstały Jezus) nawet przez zamkniętą bramę śmierci do nierozerwalnej wspólnoty. Są to wiara, nadzieja i miłość, te trzy; a tą, która najpełniej pozwala zmarłym żyć, jest miłość.