„Księdza nie ma, nie żyje. Wsłuchaj się w życie tego słowa, życie to – to śmierć. Przyłóż palec na puls, jak się przykłada na rękę mdlejącego…”. Przypominamy rozważania 18-letniego Józefa Tischnera, spisane po niespodziewanej śmierci jego katechety.

Wiosna 1949 roku. Uczniowie nowotarskiego gimnazjum – wśród nich Józef Tischner – szykują się do egzaminu maturalnego. Jak grom z jasnego nieba spada na nich nieoczekiwana nowina: ich wychowawca i katecheta, ks. Włodzimierz Pilchowski, trafia do szpitala z rozpoznaniem guza mózgu. Ksiądz jest dla młodych wielkim autorytetem, pod jego wpływem wielu chłopców wybiera seminarium. Lekarze decydują się operować. Niestety, operacja nie kończy się pomyślnie. 14 kwietnia ksiądz umiera. Jego pogrzeb jest wielką manifestacją; nasila się bowiem presja państwa na szkołę i Kościół.
W dniu, w którym przychodzi wiadomość o śmierci księdza, Józek Tischner spisuje swoje refleksje. Po rozmowach z koleżanką decyduje, że będzie kontynuował dzieło zmarłego. Ona zresztą także wstępuje do zakonu. Za pełnym wzniosłych słów opisem kryją się ogromne emocje, jakie musiały targać młodymi ludźmi. W dniach, kiedy z zadumą pochylamy się nad mogiłami naszych bliskich i przyjaciół – w tym także nad mogiłą ks. Józefa Tischnera – warto pomyśleć o tym, że w jego decyzji, by zostać kapłanem, było też swoiste zobowiązanie wobec zmarłych. Po latach napisze w „Filozofii dramatu”: „Niekiedy umarli zobowiązują mocniej niż żywi”.
Przypominamy fragment dziennika młodego Józefa Tischnera, zachęcając jednocześnie tych, którzy jeszcze go nie czytali, do lektury całości. „Dziennik 1944-1949. Nieszczęsne pomieszanie klepek” można zamówić tutaj.

N[owy] T[arg], 14 VI [właśc. IV 19]49
Czy uwierzysz, Przyjacielu, kiedyś w to, co Ci powiem? Widzisz, są prawdy czasem takie proste, a takie naiwne, że człowiek wzdryga się przed nimi, boi się ich, ucieka daleko, stara się je zgubić, by na nowo długimi krętymi chodnikami znowu stanąć w ich obliczu. Pisałem Ci poprzednio coś o Ustach, a na które trzeba, abyś się zdał, a one Cię poprowadzą jak małe dziecko pomiędzy kamieniami. Umarł ksiądz d[okto]r Pilchowski . Chyba Ci nie muszę pisać, czym był dla nas i dla mnie. Szczególnie dla mnie. A czym ja byłem dla Niego? Czy czułeś kiedyś wyrzuty sumienia poniewczasie? Na próżno mówisz, że nic z tego, że się nie wróci, przepadło jak wzrok wciśnięty w firmament, na próżno… Głos ten sam, to samo ciche tykanie w uchu bezustanne, deszczowe i jesienne, niczym woda kształtująca stalaktyty. I pod tym względem nic mnie nie pocieszy, nic prócz wiadomości, że zrobiłem, co trzeba było, że wypełniłem zadanie, jakie on i Bóg na mnie nałożył. Ręka Ojca skierowała mnie, bym się zaprzyjaźnił z Danką. Ona kazała mi ją znaleźć, gdym stracił Księdza. Ona kazała [jej] mnie znaleźć, by razem… Co razem? Nie wiem, przyjacielu, co razem. Razem nic. Księdza nie ma, nie żyje. Wsłuchaj się w życie tego słowa, życie to – to śmierć. Przyłóż palec na puls jak się przykłada na rękę mdlejącego. Poczujesz strach, strach przed życiem, przed tym ogromem pracy, ogromem przyszłości, przed odpowiedzialnością, co jest świadectwem Twojej bezsiły. I słusznie. Jesteś tyle, ile dążysz, sam nie zrobisz nic, choć jesteś obrazem i podobieństwem, bez Ręki Ojca jesteś tylko dziecięciem. Ale Ręka Ojca jest dla wszystkich i Ręka Ojca wszystko może.
Czy jestem sam? Z tobą bezimienny, nieistniejący, martwy? Czy ona jest moim Przyjacielem, jak chce Ręka Ojca? A ja? Czy muchą na końcu zapałki skrzydeł pozbawioną? Właśnie tak coś wygląda. Naokoło przestrzeń ograniczona ścianami domów, ale mucha bez skrzydeł. Nieświadoma tego, pewno pragnie lecieć we wszystkie strony, patrz, jak jej drgają połamane kikuty – ale przestrzeń się nie zmniejsza. Cztery ściany domów pozostają takie same jak zawsze, puste, białe, po których niewidzialnie spaceruje strach. Strach jest pozostałością i wytworem materii, która wytworzyła nicość z własnej ograniczoności. A więc strech powinien odpaść, a być: optymizm Ręki Ojca.
Przyjacielu! Pochyl głowę przed Jego dziełem!
Mówiła mi Danka:
– Jeżeli życie księdza miałoby być niewypełnione, to ja się chętnie poświęcę!
Jak sądzisz? Czy życie, które stworzyło takiego człowieka, jest niedopełnionym? Uśmiechnąłem się:
– A jeśli my go dopełniamy?
Tak dopełniamy, jak ziarno dopełnia pracę siewcy. Ale jest mi ciężko. Pomyśl. Mam jutro albo pojutrze powiedzieć księdzu Kr[ejczy] mniej więcej tak:
– Danka miała na przechowaniu zegarek ks[iędza] Pilchowskiego i kilka dolarów. Co mamy z nim zrobić?
A przecież niedawno ksiądz żył i nakręcał swój złoty zegarek.
Wiesz co, Przyjacielu, ale w tych chwilach ujawnia się rzecz najpiękniejsza – katolicyzm. Ale czyż na to trzeba aż śmierci Wielkiego Człowieka? Oj! Niezbadane są losy ludzkie. Niezbadany ruch Ręki Ojca!
Wieczne odpoczywanie racz Mu dać, Panie, bo sługą Twoim był wiernym i wiele owocu na ziemi zostawił. „Ręko Ojca”, czuwaj nad ziarnem, by dało owoce, a nie zginęło spalone słońcem. Wiara jest rozkoszą, pozwól nam nią żyć i działać ku chwale Twojej. Odwróć od nas nieszczęścia wszelkie, ale daj cierpienie, które by odradzało. I niechaj we wszystkim Twoja, nie nasza będzie wola – a jeśli zasłużymy, pokaż nam to, co pokazujesz wybranym – Siebie samego! Bo szczęście jest działać, ale większe szczęście być u celu.

Autorem zdjęcia jest Adam Walanus.