„Logika dojrzewania wiary jest logiką wolności”, mówił ks. Józef Tischner. „Kiedy się ktoś daje zniewolić jakiejś formie niby-religii, kiedy czyni sobie z niej bożka, to Pan Bóg czeka, żeby się wyzwolił ze skorupy. Coś musi w nim dojrzeć”.

 

Publikujemy fragment książki „Przekonać Pana Boga”, w którym redaktorzy „Znaku”, Dorota Zańko i Jarosław Gowin, pytali ks. Tischnera o kryzysy wiary.

 

Dorota Zańko: Jak Ksiądz Profesor pomaga tym, którzy tracą wiarę?

Józef Tischner: Słucham. Jeśli mi przyjdzie do głowy odpowiedni fragment, to cytuję Ewangelię. Sam człowiek może niewiele. Ale jeżeli Ewangelia coś oświetli, to trafia w sedno.

 

Jarosław Gowin: To znaczy, że sam człowiek dotknięty kryzysem wiary jest wobec zwątpienia bezbronny?

JT: Wiara nie jest czymś, co przychodzi – ona już jest, tylko my sobie tego nie uświadamiamy. Inaczej mówiąc, łaska wiary jest nam dana, chodzi tylko o to, by się nam oczy na nią otwarły. Gdy Pan Bóg zwrócił się do Adama, zapytał go: „Gdzie jesteś?”. Niczego więcej od niego nie chciał, tylko żeby uświadomił sobie, gdzie jest. Nie pytał go, co zamierza zrobić albo dokąd pójdzie, czyli nie wymagał od niego czynu. Coś podobnego dzieje się w przypadku refleksji nad utratą wiary. Człowiek wątpiący powinien z całą dociekliwością, na jaką go stać, pytać siebie: gdzie jestem? (…)

Można w tym kontekście zastanawiać się nad dwiema księgami biblijnymi: Księgą Hioba i Pieśnią nad Pieśniami, bo jedna i druga opisuje przypadki opuszczenia. Czytając je, człowiek wątpiący odnajdzie podobieństwo albo do Hioba, albo do bohaterów Pieśni nad Pieśniami. Ale w jednym i drugim przypadku pozostaje w ramach Objawienia.

 

DZ: Bywają jednak chwile czy okresy, że nie da się nawet czytać takich tekstów, bo one przestają dla człowieka cokolwiek znaczyć. Co wtedy?

JT: Niech tak trwa. Niech człowiek stara się nie ulegać rozpaczy. Ale niech nie szuka też łatwego pocieszenia i nie łudzi się, że wiara musi wrócić. Znam przypadek wieloletniego trwania w klasztorze, a potem porzucenia go. Pytam: jak to możliwe? Słyszę: „chyba nie miałam wiary”. Ta osoba była jak kamień, który Panu Bogu wyleciał z ręki i potoczył się w świat. Ale po latach okazuje się, że to wszystko miało jakiś sens. I ta wiara w niewierze, i ta niewiara w wierze. Człowiek czasem nie wie, co w nim samym jest wiarą.

 

JG: Ale przecież sam Ksiądz Profesor porównał człowieka do instrumentu. Trzeba więc się jakoś samemu stroić, trzeba czuwać, by nie przeoczyć chwili wezwania.

JT: Ale też trzeba bardzo uważać, bo muzyka wiary jest bogata, zarazem jednak subtelna. Aby mogła rozbrzmieć, potrzeb na jest cisza. Człowiek nie powinien wprawiać się w stan swoistego ferworu religijnego, gdyż wtedy sam sobie zaszkodzi. A szkoda istotna polega na zamazywaniu różnicy między wiarą a pozorem wiary.

 

DZ: Czy kryzysy wiary są zawinione, czy świadczą o lenistwie duchowym?

Religia zawsze przerasta człowieka i w tym sensie kryzys jest niezawiniony, bo wpisuje się w logikę wiary. Ale z drugiej strony logika dojrzewania wiary jest jednak logiką wolności. Pan Bóg nie lubi widoku niewolników. I kiedy się ktoś daje zniewolić jakiejś formie niby-religii, kiedy czyni sobie z niej bożka, to Pan Bóg czeka, żeby się wyzwolił ze skorupy. Jak ślimak, który zmienia skorupę. Coś musi w nim dojrzeć.

Jedno z najważniejszych odkryć w dziedzinie teologii polega na tym, że łaska jest wyzwoleniem. I czasem, żeby utorować drogę wierze, trzeba się wyzwolić nawet od Kościoła. Dzieje się tak wtedy, gdy ów Kościół jest widziany błędnie, jako rodzaj więzienia. Albo gdy Kościół staje się kapliczką; jeden Bóg, jeden święty, jeden duszpasterz… a wokół samo zło!