„Kościół ma być miejscem dla ludzi wiecznie zaniepokojonych sumień. Kościół ma być miejscem dla tych ludzi, którzy rozumieją, że zło trzeba dobrem zwyciężać”, mówił ks. Tischner w katedrze oliwskiej w 1993 roku. Dziś przypominamy jego kazanie, będące częścią rekolekcji wielkopostnych, których tematem była łaska.
[Naszym przewodnikiem w rozważaniu] tajemnicy władzy Boga nad człowiekiem będzie następujące słowo Ewangelii. Chrystus mówi o sobie: „Nie szukam własnej woli, lecz woli Tego, kto mnie posłał”. W tej wypowiedzi jest mowa o posłuszeństwie. Słowo to wydaje się kluczem do tajemnicy działania łaski. Ale co to jest posłuszeństwo?
Zatrzymajmy się przez chwilę nad samym znaczeniem tego słowa. W języku polskim wiąże się ono ze słuchaniem. Aby być posłusznym, trzeba słuchać, a słuchać znaczy – odbierać słowo. Posłuszeństwo więc urzeczywistnia się poprzez słowo. Czym jest słowo? Słowo jest czymś niezwykle ulotnym, słabym, przemijającym. Kiedy drzewo pada pod działaniem wiatru, mówimy, że wiatr był przyczyną upadku drzewa. Zachodzi jakaś proporcja pomiędzy siłą wiatru a złamanym drzewem. To tłumaczy upadek drzewa. Ze słowem jest inaczej. Słowo właściwie jest niczym – drgnieniem powietrza, znakiem na papierze. A przecież siła tego słowa jest niezwykła: z niego rodzi się posłuszeństwo.
Słuchać to przede wszystkim rozumieć słowo, czytać słowo. Chrystus mówi: „Nie szukam własnej woli, lecz Tego, kto mnie posłał”. A więc szuka woli swojego Ojca. Na czym polegała ta wola Jego Ojca? Wolą Ojca było to, aby Syn Boży stał się człowiekiem, aby wszedł w ludzki dramat od urodzenia po śmierć, aby nic, co ludzkie – oprócz grzechu – nie było mu obce. Widzieliśmy wczoraj ten ostatni krok w kierunku „uczłowieczenia” Syna Bożego. Kiedy na krzyżu zawołał: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!”, wtedy osiągnął kres człowieczeństwa, ludzkiego losu, ludzkiej tragedii. A więc „czynię wolę twoją” znaczyło: jestem człowiekiem, stałem się człowiekiem.
Taka była władza łaski nad Jezusem jako człowiekiem. Łaska – można powiedzieć – to siła bezsiły. Ale nie można chyba nazwać Boga bezsilnym? Jeżeli więc Boga nazywamy mocą, to w takim razie łaskę należałoby nazwać „bezmocą mocnych”. Mocny działa przez brak mocy, przez swoją bezsiłę – przez słowo, przez wybór, przez usprawiedliwienie.
I tutaj zaraz na początku chciałbym zwrócić uwagę na dwie formuły słowne, poprzez które wyraża się najczęściej władza ziemska i władza Boska. Władza ziemska wydaje rozkazy. A każdy rozkaz zaczyna się od słowa „musisz”. Władza Boga posługuje się swoim własnym językiem. W istocie rzeczy nie ma tam rozkazu. Kluczem wydaje się takie słowo: „Jeżeli chcesz, to możesz…”. Nie musisz. „Jeżeli chcesz, to możesz…”. I to „jeżeli”, „jeżeli chcesz” – wydaje się – otwiera nam przestrzeń do tajemnicy łaski.
Spójrzmy nieco bliżej. Mieliśmy tę wątpliwą przyjemność doświadczenia na własnej skórze dwóch totalitaryzmów. Zarówno jeden, jak i drugi przemawiał do nas językiem przymusu: „Musisz…” Ale, trzeba to przyznać, [w przypadku drugiego z totalitaryzmów] język przymusu był stosunkowo rzadko używany. Najczęściej zamiast przymusu pojawiała się obietnica. I to jest zwyczajna sprawa we władzy ziemskiej. Władza ziemska rządzi poprzez obietnice. Najczęściej obiecuje chleb. Kto obiecuje chleb, ten może mieć władzę. Kto jeszcze do chleba dołączy zaszczyt, ten może mieć jeszcze większą władzę nad człowiekiem. Aby mieć władzę nad człowiekiem, wystarczy pozbawić go chleba albo zagrozić mu, że straci chleb, a potem wytłumaczyć, że tylko z mojej ręki, człowieku, możesz otrzymać chleb. Jak mówi Wielki Inkwizytor, człowiek zrzuci ze siebie wolność, aby mieć chleb. Będzie jak ci Izraelici na pustyni: cóż im na pustyni z tej wolności, którą im dał Mojżesz, skoro tam nie ma chleba, skoro brakuje wody?
Ale trzeba dodać, że ta władza, z którą mieliśmy do czynienia ostatnio, obiecywała jeszcze coś więcej. Obiecywała coś takiego, czego inne władze albo w ogóle nie obiecywały, albo obiecywały rzadko. Ta władza obiecywała czyste sumienie. Cokolwiek, człowieku, zrobisz w imię tej władzy, to będzie ci rozgrzeszone. Możesz zabijać i nie zabijać, możesz rabować i nie rabować, możesz żyć ze swoją lub obcą żoną – jeżeli to wszystko będziesz robił w imię tej władzy, pozbędziesz się wyrzutów sumienia. Była to najgłębsza i najbardziej niebezpieczna obietnica, z jaką ziemska władza może wystąpić pod adresem człowieka: obietnica czystego sumienia. Będziesz miał czyste sumienie. Będziesz budował obozy koncentracyjne – i będziesz miał czyste sumienie. Będziesz strzelał masowo do niewinnych ludzi – i będziesz miał czyste sumienie. Cokolwiek czynisz w moje imię, będzie ci odpuszczone.
Spójrzmy na tym tle na Ewangelię. Jak – na tym tle – krystalizowała się władza Boga nad człowiekiem, działanie łaski w duszy człowieka. Jaką obietnicę daje Chrystus swoim uczniom? Mówi do nich: „Będą was prześladowali dla imienia Mego”. Chrystus nie mówi uczniom, że będzie im na tym świecie lepiej: że będzie się im lepiej powodziło, że aniołowie będą ich nosić [na rękach], że kamienie będą usuwać się spod ich nóg. Wręcz przeciwnie – zapowiada trud, zapowiada cierpienie, zapowiada męczeństwo. A co z czystym sumieniem? Także tego nam nie obiecuje. Wręcz przeciwnie – obiecuje nam wieczny niepokój sumienia. Obiecuje nam, że będziemy nieustannie niepokojeni w naszym sumieniu, bo będziemy się czuć odpowiedzialni za każdą głodującą istotę na tej ziemi, za każdego człowieka leżącego obok drogi, pobitego przez zbójców. Że będziemy czuć głęboki niepokój sumienia na widok skrzywdzonej sieroty. Bo naszą sprawą będzie sprawa głodu w Afryce, wojny w Jugosławii… Te pozornie dalekie ludzkie bóle będą naszymi bólami.
I oto widzimy tutaj, jak krystalizuje się dystans pomiędzy władzą ziemską a władzą Boga. Z jednej strony – obietnica chleba, dobrobytu, z drugiej strony – zapowiedź cierpienia. Z jednej strony – obietnica czystego sumienia, z drugiej strony – obietnica wiecznego niepokoju sumienia. Pamiętajmy o tym, moi drodzy, że państwo jest nie tylko wielką łaską dla człowieka, ale ono jest także dla człowieka wielką pokusą. Dlaczego ta pokusa jest tak niebezpieczna? Dlatego, że państwo może – nie musi, ale może – obiecywać to, czego obiecywać mu nie wolno: czyste sumienia.
Ale mógłby powiedzieć, że historię takiego państwa mamy już poza sobą. Jesteśmy w trakcie budowy innego państwa, państwa o skromniejszych ambicjach, państwa, które nazywamy państwem demokratycznym. Niemniej jednak także w przypadku tego państwa zaznacza się charakterystyczny dystans pomiędzy władzą, którą ono proponuje, a władzą, którą proponuje Bóg. Pomiędzy poddaniem a „posłuchaniem”. Poddanie to sprawa państwa. „Posłuchanie” to sprawa człowieka i Boga.
Państwo demokratyczne jest niewątpliwie urzeczywistnieniem pewnego ideału etycznego. Wymyślili je znakomici Grecy. Potem po wielu tarapatach odżyło ono także, z rozmaitymi zmianami, w nowożytnej Europie. Państwo demokratyczne opiera się na zasadzie, którą od wieków nazywa się zasadą sprawiedliwości wymiennej. Mówi ona: jak ja tobie, tak ty mnie. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Albo, wyrażając się w sposób bardziej nowoczesny: ja ograniczam moją wolność wobec ciebie, abyś ty mógł ograniczyć swoją wolność wobec mnie. Te ograniczania wolności są sprawiedliwe. Można powiedzieć, że w pewnym rozumieniu tego pojęcia także zasada „oko za oko, ząb za ząb” jest jakąś interpretacją etyki tego państwa. A więc szczytem demokratycznego ideału jest ta sprawiedliwość w podziale wolności. Ja cię nie zabijam, abyś ty także mógł mnie nie zabić; jest w tym nasz wspólny interes. Takie minimum etyczne staje się podstawą państwowej organizacji.
Spójrzmy teraz w głąb Ewangelii. Jak tutaj rzeczy się mają? Pamiętamy słowa, wokół których dzisiaj tak wielkie toczą się dyskusje: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół (…). Tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie, ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi”. A do tego jeszcze zdanie ze świętego Pawła, które stało się zdaniem fundamentalnym (możemy tak śmiało powiedzieć) etosu księdza Jerzego Popiełuszki: „Zło dobrem zwyciężaj”. Mamy tutaj przezwyciężenie zasady sprawiedliwości. Zasada sprawiedliwości nie zostaje zanegowana – ale zostaje przezwyciężona. Zamiast uderzać w policzek, nadstawia się policzek. Zamiast odpłacać sprawiedliwie, wycofujemy się z tej sprawiedliwości. Dlaczego tak jest? Skąd się to bierze? Dużo by na ten temat mówić… Ale jest w tym głęboka myśl. Myśl głęboka i prosta: jeżeli przyjmiemy zasadę sprawiedliwości, nigdy – nigdy prawie – nie da się zamknąć koła odpłaty. Sprawiedliwość na tej ziemi jest ideałem nie do osiągnięcia. Można się starać [z całych sił, ale] osiągnie się tylko częściową sprawiedliwość. A częściowa sprawiedliwość jest zarazem częściową niesprawiedliwością. I zawsze będzie to niebezpieczeństwo, że się na częściową niesprawiedliwość będzie nadal niesprawiedliwością odpłacać. Dlatego w jakimś momencie trzeba przeciąć ten łańcuch odpłat – odpłat sprawiedliwych – i ktoś musi powiedzieć „dość”. Musi nadstawić drugi policzek, musi przebaczyć – i musi historię świata zacząć jakby od zera, od nowa. I chodzi o to, że ma to być uczeń Jezusa Chrystusa.
Bo człowiek to jest przedziwna istota. Mówi się o człowieku, że jest to jedyna istota, która może zaczynać od nowa. Inicium – zacząć od nowa. Człowiek ma władzę początku. A to inicium, ta władza początku zaczyna się w tym momencie, w którym człowiek ze zła potrafi wyprowadzić dobro. To jest prawdziwe tworzenie. Tutaj jest człowiek o wiele bardziej twórcą niż w dziedzinie sztuki i innych dziedzinach. Ojciec Kolbe w Oświęcimiu był twórcą. [Bo tworzyć to] ze zła wyprowadzić dobro.
I oto mamy, proszę państwa, z jednej strony etykę państwa – szczyt etycznych umiejętności państwa, szczyt etycznych umiejętności sądu ludzkiego: zasadę sprawiedliwości. I oto [z drugiej strony] mamy w Ewangelii szczyt ludzkich możliwości: zasadę „zło dobrem zwyciężaj”. I przedłużeniem działania łaski Bożej na tym Bożym świecie jest Kościół. Kościół ma pielęgnować w sobie działanie łaski. Kościół ma być miejscem dla ludzi wiecznie zaniepokojonych sumień. Kościół ma być miejscem dla tych ludzi, którzy rozumieją, że zło trzeba dobrem zwyciężać.
Oczywiście, Kościół istnieje na tej ziemi, żyje w otoczeniu państw, wchodzi w dialog z tymi państwami. Czasem jest to dialog sporu, czasem jest to dialog przyjaźni, wzajemnego rozumienia. Jestem głęboko przekonany, że weszliśmy już w Polsce w ten dialog wzajemnego rozumienia. I trzeba tutaj dobrze rozumieć ów dialog i sens owego dialogu. Jest rzeczą absurdalną podejrzewać, że Kościół chce stać się państwem. Kościół ani nie potrzebuje, ani nie chce, ani nie może stać się państwem. Kościół ma w sobie inną logikę władzy: logikę słuchania, a nie logikę poddania. Niemniej Kościół rozumie logikę władzy [państwowej]. Władza jest potrzebna. Kościół ma ogromne doświadczenie historyczne w obcowaniu z rozmaitymi władzami. Widział niejedno państwo, widział powstawanie i upadanie państw. I z tego doświadczenia Kościoła trzeba umieć korzystać.
Sens wszystkich wypowiedzi, jakie Kościół, Ojciec święty czy episkopaty całego świata kierują pod adresem państw, nie polega na tym, że oto państwo ma się stać narzędziem Kościoła. Ale Kościół przypomina jedynie państwu, jakie ma obowiązki wobec własnego narodu. Bo wiemy, że mogą być państwa niemoralne. A państwo niemoralne to takie państwo, które nie rozumie obowiązku wobec własnego narodu. I tutaj jest miejsce Kościoła. Znakomite encykliki papieży – zwłaszcza naszego papieża, Jana Pawła II – pokazują, jakie są obowiązki państwa wobec narodu, a także narodu wobec państwa. Nie znaczy to jednak, że Kościół w tym nauczaniu chce zatracić swoją tożsamość. Wręcz przeciwnie – tożsamość Kościoła jest warunkiem tego, że to nauczanie będzie właściwie rozumiane.
Proszę państwa, były kiedyś w przeszłości próby, pokusy tworzenia państwa religijnego. Dzisiaj rozumiemy to bardzo dobrze: nie ma czegoś takiego jak państwo katolickie. Jest Kościół katolicki. Tak jak nie ma katolickiej matematyki, katolickiej biologii, jak w pewnym sensie nie ma katolickiego prawa cywilnego, lecz państwowe – tak nie ma państwa katolickiego. Są katolicy w państwie, jest Kościół katolicki w państwie – i jest ten obraz rozmaitości władz. Bo władza niejedno ma imię. Inna jest władza ojca w domu, inna matki; inna nauczyciela; inna jest władza prezydenta, inna parlamentu, inna władza związków zawodowych w społeczeństwie. Musimy się nauczyć czytać tę rozmaitość władz, a nie modelować każdej władzy jednym wzorcem. A przede wszystkim – znać logikę władzy Boga. Bóg, który działa poprzez słowo, poprzez „siłę bezsilnych” albo może raczej – „bezsiłę silnych”.
Ostatnia scena, którą chciałbym dzisiaj przybliżyć jako scenę, w której możemy czytać działanie łaski, to scena ukrzyżowania. Zatrzymaliśmy się wczoraj przy słowach: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!”. Powiedzieliśmy sobie, że to jest osiągniecie kresu człowieka osamotnionego. Wielka samotność człowieka. To jest perspektywa każdego z nas, ludzi – dno samotności. Ale zaraz potem przychodzi inne słowo: „W ręce twoje oddaję ducha mojego”. Chrystus mówi: „oddaję”. Nie mówi „daję”, ale – „oddaję”. Co to znaczy? To znaczy, jakby w tej samej chwili, w której mówi: „Czemuś mnie opuścił?”, odkrył, że w gruncie rzeczy – na nowo wybrał. Że moment ostatecznego opuszczenia jest zarazem momentem ponowionego wybrania. Bo „uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Nie tylko ja, ale i Bóg. I Bóg dokonuje wyboru tego, który osiągnął kres samotności. I okazuje się, że Bóg wybrał, zanim myśmy Go wybrali. Na tym polega religia łaski, że dokonuje się wybranie. I że moje wybranie Boga jest odpowiedzią na wcześniejsze wybranie mnie przez Boga.
W tym miejscu zacytuję kilka zdań Mistrza Eckharta, który w pierwszym rozdziale swoich „Pouczeń duchowych” pisze o posłuszeństwie. Paradoks jakiś – bo pisze tak: „Prawdziwe i doskonałe posłuszeństwo to cnota przewyższająca wszystkie inne”. Paradoksalne zdanie: „cnota przewyższająca wszystkie inne”. Posłuszeństwo, użycie wolności jako posłuszeństwa, to cnota, która przewyższa wszystkie inne. Wydaje się, że [Mistrz Eckhart] nawiązuje tutaj do tego, o czym powiedzieliśmy na początku: „Idę, aby czynić wolę twoją”. „Nie moja, ale twoja niech się dzieje wola”. A więc doskonałe posłuszeństwo to jest to, że „nie moja, ale twoja niech się dzieje wola”. I pisze dalej tak: „Wszędzie, gdzie człowiek przez posłuszeństwo wychodzi z własnego >>ja<< i wyrzeka się swego, tam musi wejść Bóg. Gdy bowiem ktoś nie chce niczego dla siebie samego, Bóg musi dla niego pragnąć dokładnie tego, czego chce dla siebie. (…) Tak jest we wszystkim: gdy niczego nie chcę dla siebie, wtedy On chce dla mnie”*.
W gruncie rzeczy, moi drodzy, tych kilka zdań Mistrza Eckharta można by potraktować jako rdzeń naszych rekolekcji; będziemy to jeszcze jutro rozwijać. Ale mnie się wydaje, że jest to niesłychanie ważne w naszym dzisiejszym życiu, w naszej trosce o autentyczną wiarę, autentyczną religijność. Dlatego raz jeszcze skupmy się nad tymi słowami, nie bacząc na to, że konferencja zamienia się w coś w rodzaju seminarium naukowego. Bo wydaje mi się, że o tym trzeba wiedzieć. Tak, na pewno – o tym trzeba wiedzieć. „Wszędzie, gdzie człowiek przez posłuszeństwo wychodzi z własnego ja i wyrzeka się swego, tam musi wejść Bóg. Gdy bowiem ktoś nie chce niczego dla siebie samego, Bóg musi dla niego pragnąć dokładnie tego, czego chce dla siebie”. Powiedziałbym – jest tu idea wyrzeczenia się siebie, ostatni krok ludzkiej wolności. Wyrzec się siebie, pozbyć się siebie, pozbyć się tego ostatniego punktu, jakim we mnie jest moje „ja”. Powierzyć to „ja” Bogu. I co się wtedy stanie? Wtedy Bóg przyjdzie i zwróci ci to, co mu powierzyłeś. Wtedy Bóg będzie dla ciebie pragnął tego, czego chce dla siebie. „Tak jest we wszystkim: gdy niczego nie chcę dla siebie, wtedy On chce dla mnie”.
I tak mi się wydaje, moi drodzy, że w tych dzisiejszych naszych sporach o władzę, które nas tak rozpalają, które nas tak często denerwują, w których tak często się gubimy, nie powinniśmy zapominać o tym przepięknym zdaniu: „Idę czynić wolę Tego, który Mnie posłał”. A kiedy będziemy w samotności mówić te modlitwę „Ojcze nasz”, to nie zapomnijmy zwrócić uwagę na to: „Dziej się wola Twoja”. Wola Twoja – czyli wolność Twoja. Bo wola Boga jest wolnością Boga. Niech się dzieje moja wolność na miarę wolności Boga.
Pełny tekst rekolekcji z 1993 roku został opublikowany w tomie „Nadzieja czeka na słowo” (2011). Więcej informacji na temat tej książki można znaleźć tutaj.
Autorem zdjęcia jest Adam Walanus
* Mistrz Eckhart, Traktaty, tłum o. Wiesław Szymona OP, Poznań 1987, s. 17–18.