„Kto chce zrozumieć naturę wiary religijnej, niech będzie przygotowany na spotkanie z prostotą. Trudność rozumienia nie polega bowiem na tym, że wiara jest złożona, a my prości, ale na tym, że my powikłani, a wiara prosta”, pisał ks. Józef Tischner. Przypominamy fragment książki „Zrozumieć własną wiarę”.
Kto chce zrozumieć naturę wiary religijnej, niech będzie przygotowany na spotkanie z prostotą. Trudność rozumienia nie polega bowiem na tym, że wiara jest złożona, a my prości, ale na tym, że my powikłani, a wiara prosta.
Wiarę rozumiemy poprzez mowę, którą się wyraża. Mowa wiary jest osadzona na elementarnych doświadczeniach życia, takich jak narodziny i śmierć, miłość i nienawiść, wierność i zdrada. Ale właśnie dlatego wszystko, co nas oddala od elementarza życia, oddala nas również od rozumienia wiary.
Mamy dziś wiele propozycji rozumienia wiary. Wystarczy otworzyć pierwszą lepszą bibliotekę religijną, by dostać zawrotu głowy. Trzeba jednak przyznać, że ogromna większość przedstawień obraca się w obłokach abstrakcji i przekonuje tylko tych, którzy już są przekonani. Wiarę można rozumieć dwojako: albo w oderwaniu od historii, a więc w nawiązaniu do tego, co wiekuiste, albo w związku z historią, z historycznymi „znakami czasu”. Pierwszy sposób jest mało owocny. Jeśli natomiast idzie o drugi sposób, to widzę dziś właściwie tylko jeden drogowskaz – Emmanuela Lévinasa.
Koncepcja – a może raczej: świadectwo – Lévinasa wyrasta z sytuacji „po Oświęcimiu”. Oświęcim to symbol współczesnego totalitaryzmu i jego zbrodni. Czy epoka Oświęcimia stała się epoką śmierci wiary? Z pewnością nie. Prawdą jest jednak, że jakiś rodzaj wiary umarł. Wiara po Oświęcimiu nie jest już tą samą wiarą, jaką była przed Oświęcimiem. Rozumienia wymaga dziś wiara, która stawiła czoło Oświęcimiowi. I tym właśnie zajmuje się Lévinas.
Czytamy u Lévinasa: „Proponuję nazwać religią więź, która powstaje między kimś-takim-samym (le Meme) a Innym (l’Autre) bez konstytuowania całości (totalite)”. Spróbujmy podstawić pod te słowa konkretny obraz biblijny. Będzie to obraz stosunku między ojcem a synem. Bóg jest dla człowieka jak ojciec dla syna, jeśli więc mamy zrozumieć religię, musimy zrozumieć relację ojcostwa i synostwa. Ojciec to ten Inny, syn to ten, który chce być sobą. Ale i na odwrót: ojciec pragnie być sobą, a syn zachować swą „inność”. Spójrzmy bardziej z bliska.
Nie to jest ważne, że ojciec stanął u początków życia syna. Właściwe ojcostwo zaczyna się później – jako forma przeżywania wierności. Ojcostwo buduje relację wewnętrzną z synem. Oto m ó j syn, moje d z i e c k o. W całej jego bezbronności – moje. Ale wkrótce potem, a może nawet jednocześnie, przychodzi zaskoczenie: i n n y. Podobny i zaskakująco inny. Coraz bardziej inny, z wypisanym na czole własnym losem. Po krótkim powitaniu syna przez ojca wszystko zaczyna być pożegnaniem.
Ojciec wierzy w syna i syn wierzy w ojca, a dwie te wiary są wyrazem jednej i tej samej miłości. Ojciec potwierdza swą wiarą w syna własną ojcowską tożsamość i tym bardziej, niejako na co dzień, staje się ojcem, czyli sobą. I syn wierzy w ojca. Nie jest to jednak taka sama wiara. Syn musi stać się sobą, a jego „sobość” polega na tym, by oderwać się od ojca. Musi zobaczyć, że jest inny, coraz bardziej inny. Doświadczenie inności przychodzi z obu stron.
Podkreślając inność, syn potwierdza jednak również swe synostwo, bo jest to inność w podobieństwie. Tym samym potwierdza także ojcostwo ojca. Nie tylko ojciec „rodzi” syna, także syn „rodzi” ojca. Obaj „wierzą” w siebie, ale ich „wiara” jest pełna niespodzianek, zaskoczeń, napięć. Gdzie jest źródło tych napięć? Źródłem jest w o l n o ś ć. Możemy obserwować, jak w relacje między ojcem i synem wkracza powoli doświadczenie wolności. Bez wolności ani syn nie byłby synem, ani ojciec ojcem, ani nikt nie byłby sobą. Wolność oznacza, że trzeba wybierać. Nieustannie trzeba wybierać.
Kim jest więc ten Inny – ten l’Autre, ten Alter, dla którego nie ma dobrego odpowiednika w języku polskim? Jest tym, kogo trzeba wybierać. Wzajemne wybranie – oto jedyna więź możliwa między tymi, którzy są inni. „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Wybór uczyniony na wieki i powtarzany w każdej chwili – to w i e r n o ś ć.
Wiara jest w istocie wiernością. Nie ma jednak wierności bez prób wierności. Wierność musi wiedzieć, czym jest i do tego potrzebna jest jej próba. Próba polega na porzucaniu. Człowiek próbuje: syn porzuca ojca i staje się synem marnotrawnym. Doświadczenie inności dochodzi do zenitu. Potem wraca, by potwierdzić synostwo. Ojciec trwa w wierności. Bardzo trudno przestać być ojcem. W życiu bywa jednak rozmaicie. Bywają ojcowie, którzy wyrzekają się synów, i synowie, którzy wyrzekają się ojców. Uważają, że na tej drodze odzyskają swą tożsamość. W chrześcijaństwie inaczej: ono proponuje nam, abyśmy ufali, że można być synem i sobą jednocześnie – potwierdzając inność, nie gubić synostwa.
Powróćmy jeszcze do Lévinasa. Mówi on: religia to więź, która „nie konstytuuje całości”. Całość to totalite. Słowo to kojarzy się z totalitryzmem. Więź religijna może bardzo łatwo zamienić się w więź „totalizującą”. Ojciec staje się wodzem, a syn częścią maszerującego oddziału. Z relacji znika wolność, a wierność jest zastąpiona pozorem wierności. I wtedy więź między człowiekiem a człowiekiem zaczyna przypominać więź gatunkową. Jak każdy z nas przynależy do gatunku ludzi, tak ma przynależeć do całości kierowanej przez kogoś, kto udaje ojca. Kim jest wtedy ten, kto wierzy? Jest przedstawicielem „gatunku katolików”.
Ale więź religijna jest więzią z tym, kto jest i n n y. Jak syn. Jak ojciec. Jak Bóg dla człowieka. Jak człowiek dla Boga. Inny, a przecież swój; ten, kogo się nie da, kogo nie można zamknąć w więzieniu tego samego gatunku, tego samego państwa czy nawet tego samego Kościoła.
Zdjęcie: obraz z Zagrody Sołtysów w Jurgowie (fot. Wojciech Bonowicz).