„Dramatem jest wszystko, co »dzieje się« między osobą a osobą. Dramat posiada status szczególnej »międzyrzeczywistości« – nie ma go we mnie, nie ma w tobie, jest »między nami«. To jednak nie znaczy, by we mnie lub w tobie nie było jakiegoś zarzewia dramatu. Nie byłoby dramatu, gdyby nie Ja i gdyby nie Ty. Z drugiej jednak strony niesiemy w sobie głęboko zakorzenione przekonanie, że gdyby nie dramat, nie bylibyśmy tymi, którymi jesteśmy – Ja nie byłbym Ja i Ty nie byłbyś Ty”, pisze o głównych założeniach filozofii dramatu ks. Józef Tischner.
Publikujemy poniżej jego krótki tekst napisany pod koniec lat 80. ubiegłego wieku i zatytułowany „Wstęp do filozofii osoby”. Tytuł jest nieco mylący, tekst koncentruje się bowiem na głównych ideach filozofii dramatu, problem osoby poruszając jakby przy okazji. Albo raczej – problem osoby jest tu podjęty za pomocą kategorii właściwych dla dramatycznej wizji rzeczywistości. Zachęcamy do uważnej lektury, zwłaszcza tych wszystkich, którzy chcą spróbować wejść w świat tischnerowskiego myślenia.
Pojęcie osoby przybierało w ciągu wieków rozmaite znaczenia, wiadomo jednak, że jego początki znajdują się w teatrze greckim, gdzie oznaczało maskę, jaką nakładał na twarz aktor dramatu. Maski pozostawały niezmienne przez cały czas trwania przedstawienia. Dzięki temu mogły wydobywać na jaw ukrytą prawdę przedstawianej postaci. Ich rola nie polegała zatem na zasłanianiu rzeczywistości, lecz na jej odsłanianiu. Wiązało się to zapewne – jeśli wierzyć interpretacjom greckiej metafizyki przez Heideggera – z przekonaniem, że istota bytu, czyli to, czym byt naprawdę jest, przejawia się przez stałe wyglądy bytu. Trzeba jednak rozróżnić między sposobami przejawiania się rzeczy i sposobami odsłaniania się ludzi. Rzeczy ukazują się poprzez wyglądy, ludzie – poprzez wyrazy. Tak więc gdy grecki dramat nazywa człowieka osobą, zniekształcając w pewien sposób jego cielesny wygląd, to chce tym samym odwrócić uwagę widza od tego, co się po prostu zjawia, ku temu, co staje się treścią wyrazu.
Dwa pojęcia wiążą się ściśle ze sobą: osoba i dramat, dramat i osoba. Osoba jest wcieloną władzą wyrazu. Czym w takim razie jest dramat? Nie ma dramatu tam, gdzie człowiek żyje sam, odcięty od innych ludzi, jak monada bez okien. Nie ma dramatu w świecie rzeczy bez człowieka. I nie ma dramatu tam, gdzie jest tylko człowiek i rzecz. Aby zaistniał dramat, muszą pojawić się na scenie świata przynajmniej dwie osoby i musi „wydarzyć się” między nimi „coś”, co je w jakimś sensie i na jakiś czas połączy. Możemy powiedzieć zatem wstępnie, że dramatem jest to wszystko, co „dzieje się” między osobą a osobą w jakimś dłuższym lub krótszym czasie. Dramat posiada status szczególnej „międzyrzeczywistości” – nie ma go we mnie, nie ma w tobie, jest „między nami”. To jednak nie znaczy, by we mnie lub w tobie nie było jakiegoś zarzewia dramatu, by nie było dramatu in potentia. Jest jakiś paradoks w każdym dramacie osób. Mamy świadomość, że nie byłoby dramatu, gdyby nie Ja i gdyby nie Ty. Z drugiej jednak strony niesiemy w sobie głęboko zakorzenione przekonanie, że gdyby nie dramat, nie bylibyśmy tymi, którymi jesteśmy – Ja nie byłbym Ja i Ty nie byłbyś Ty. Prometeusz, król Edyp, Antygona, a jeszcze bardziej Abraham w znakomitej interpretacji Rosenzweiga, są zarazem twórcami i wytworami swych dramatów. Jak to możliwe?
Powiedziałem wyżej, że być osobą to mieć władzę wyrażania siebie. Co znaczy: wyrażać siebie? Z samego pojęcia wyrazu wynika, że gdzieś w głębi człowieka istnieje jakaś szczególna treść, która w ogóle nadaje się do wyrażenia i domaga się wyrażenia. W dramacie greckim treścią tą było rządzące człowiekiem fatum, w dramacie judaistycznym – wierność lub niewierność Jahwe, w dramacie chrześcijańskim – łaska Bożego wybrania. W czasach nowożytnych, pod wpływem racjonalizmu i ateizmu, zniknęło fatum, wierność i łaska, ich miejsce zajęła amorficzna materia, nicestwiąca nicość, czysty podmiot świadomości. Człowiek nie czuje już w sobie żadnej treści domagającej się wyrazu. Jeśli tak, albo jeśli treści, które człowiek w sobie niesie, nie pozostają w żadnym istotnym związku z jego dramatem, wtedy w refleksji nad człowiekiem trzeba się oprzeć na takich danych jak zjawiska, przejawy, objawy. Ale wówczas rodzi się też pytanie, czy można jeszcze nazwać człowieka osobą.
Osoba wchodzi w dramat z drugą osobą jako byt wewnętrznie rozszczepiony, wręcz rozdarty. Osoba wyraża w dramacie swe wewnętrzne rozdarcie. Sens owego rozdarcia bywa ujmowany rozmaicie. Klasyczny dramat grecki mówi, że źródłem rozdarcia jest fatum, które włada człowiekiem i wtrąca go w niemożliwą do zmazania winę. Platon opisuje rozdarcie jako skłócenie duszy i ciała. Chrześcijańska tradycja mówi o grzechu, w którym wybrani przez Boga nie wybierają Boga. Św. Paweł pisze: „dobra, którego chcę, nie czynię, a czynię zło, którego nie chcę”. Wewnętrzne rozbicie człowieka promieniuje na zewnątrz i rodzi wizję rozbitego świata. Mimo rozmaitości ujęć i różnorodności interpretacji podstawowego rozdarcia, jedno wydaje się stale powtarzać: pojęcie zła i dobra. W bliższej lub dalszej odległości majaczy przed rozdartą osobą wizja jakiegoś zła, które jej grozi, i dobra, które może być dla niej ocaleniem. Konkretne obrazy zła są różne w rozmaitych dramaturgiach, różne są także obrazy dobra, które ocala, ale w każdym przypadku powtarza się to, co podstawowe: zło gotuje zgubę, dobro przynosi ocalenie. W opisie osoby i jej dramatu nie można pozbyć się idei zła i dobra, choćby nie wiem jak niejasna była to idea. Wydaje się nawet, że dopiero w perspektywie dramatu osób idee te nabierają żywego sensu.
Pozwalają one na to, by nasze myślenie o człowieku opuściło płytkie wody psychologizmu i ontologizmu i wpłynęło na głębię metafizycznej agatologii. Możemy więc powiedzieć: pojęcie osoby wskazuje na człowieka rozumianego jako istota, która ma władzę wyrażania siebie – swego sposobu uczestnictwa w dramacie zła i dobra. Pojęcie wyrazu zawiera w sobie coś jeszcze: aby wyrażać siebie, trzeba mieć jakąś świadomość siebie. Trzeba zdać sobie sprawę z zagrożenia przez fatum, z niewybierania Boga, przez którego zostało się wybranym, z dobra, którego się nie czyni, z całego rozdarcia między złem a dobrem. Świadomość rozdarcia wzmaga świadomość siebie, a świadomość siebie wzmaga świadomość rozdarcia. Świadomość dąży do tego, by stać się samowiedzą. Stąd rodzi się podstawowe pytanie: czy wszystko, co przeżywam, nie jest oparte na jakiejś iluzji? Czy nie jest iluzją zło, które mi grozi, i dobro, które może mnie ocalić? A przede wszystkim: kim jestem ja sam, który podlegam rozszczepieniu? Na pytanie to nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Oznacza to, że oprócz dramatu zła i dobra, albo może raczej obok tego dramatu, człowiek bierze udział w innym dramacie – dramacie prawdy i nieprawdy, pewności i niepewności, prawdomówności i kłamstwa. Samo pytanie, jaki dramat jest naprawdę dramatem człowieka, jest dramatyczne. Dramatyczne są też pytania, które ono inspiruje. A może dobro, po które sięgam, jest iluzją? Może iluzoryczne jest zło, którego się lękam? Może całe rozróżnienie między dobrem a złem jest wielkim przesądem? Może złudzeniem jest samo rozszczepienie świadomości? Spośród tych pytań wyłania się jedno podstawowe: kim jestem? Czy jestem tym, kim jestem dla własnej świadomości, czy jestem tym, kim jestem poza moją świadomością? W pytaniu tym myślenie Boecjusza wiedzie spór z myśleniem Hegla.
Możliwa jest jednak jeszcze inna interpretacja wewnętrznego rozdarcia i inna wizja podstawowego dramatu człowieka. Upadkiem człowieka nie jest wtedy ani upadek w zło, ani zagubienie w nieprawdzie, lecz upadek w stan, który budzi wstręt, obrzydzenie. Nietzsche mówił, że największym niebezpieczeństwem jego czasów nie jest lęk przed człowiekiem, lecz wstręt przed nim. Nie ma w człowieku niczego, co mogłoby być przedmiotem podziwu i zachwytu, wszystko natomiast jest źródłem wstrętu. Gdy człowiek czyta z oczu innego człowieka wstręt do siebie, uświadamia sobie swą estetyczną klęskę. Wierzy jednocześnie, że kto jest przedmiotem estetycznego wstrętu, musi również być przedmiotem wszystkich innych wstrętów.
Aby wydobyć się z tego stanu, trzeba człowiekowi sięgnąć po jakieś piękno – piękno, do którego jest jeszcze zdolny – a więc piękno tragiczne. Piękno zaczyna podlegać radykalizującym ujęciom. Staje się absolutem osoby. Piękno otwiera drogę rozgrzeszeniu, uwiecznieniu, uświęceniu – tragiczne piękno. Istotny dramat człowieka przestaje już być dramatem agatologicznym i gnoseologicznym, a staje się dramatem estetycznym – dramatem estetyki podniesionej do rangi metafizyki. Osoba dąży do odzyskania siebie, stając się swym własnym dziełem sztuki. Absolutne piękno unieważnia każdą inną ocenę osoby. Posiada ono również moc przemieniania zła w dobro, a dobra w zło. Pod jego wpływem iluzja staje się prawdą, a prawda iluzją.
Wkraczając w horyzont tragicznego piękna, wznosimy się w obszary „poza dobrem i
złem”.
Osoba to byt wyposażony we władzę wyrażania tego, co jest inne niż byt. Mieć władzę wyrazu, to istnieć jakby na pograniczu dwóch światów: świata wewnętrznych sprzeczności i świata ideałów, w których świetle może rozwinąć się dramat człowieka z innym człowiekiem lub innymi ludźmi. Czym są wewnętrzne sprzeczności osoby? Nie są one niczym innym, jak odbijanymi w czasie i przestrzeni różnicami i przeciwieństwami między samymi ideałami. Wymieniliśmy trzy podstawowe: dobro, prawdę i piękno. Ontologia głosi, że ideały te, zwane transcendentaliami, pokrywają się. Twierdzenie to ma sens jedynie wtedy, gdy transcendentalia zostaną oderwane od swego źródła – od dramatu osoby, bowiem ujęte w dramacie i poprzez dramat są one w stanie szczególnego sporu, który Raymond Polin nazywa metaforycznie „sporem o pierwszeństwo”. Spór ten daje się obserwować w losach osób uczestniczących w dramatach określonego typu. Uczestnictwo w dramacie oznacza przede wszystkim to, że osoba dokonała wyboru podstawowego kierunku ucieczki od grożącego jej zła: osoba szuka ocalenia w tym, co wydaje się jej dobre, w tym, co wydaje się jej prawdziwe, w tym, co wydaje się jej piękne. Mając władzę wyrazu, osoba wyraża najpierw i przede wszystkim kierunek wyboru swego własnego dramatu.
Z tego, co powiedzieliśmy, wynika, że proponujemy tutaj szczególny rodzaj filozofii osoby: uznajemy, że filozofia osoby jest ściśle związana z filozofią dramatu. Aby bowiem poznać prawdę o osobie, trzeba poznać i zrozumieć dramat, w jakim bierze ona udział. Wchodząc w dramat osoby, wchodzimy zarazem w jej metafizykę.
Koncepcja filozofii osoby jako filozofii dramatu otwiera przed nami nową drogę rozumienia całego dziedzictwa filozoficznego, jakie mamy za sobą. W gruncie rzeczy wszystkie podstawowe nurty filozoficzne są w jakimś stopniu filozofiami ludzkiego dramatu. Rozważając dramat agatologiczny, odczytujemy na nowo teksty Platona, Augustyna, Kartezjusza, aż po Rosenzweiga i Lévinasa. Rozważając dramat gnoseologiczny, widzimy w nowym świetle myślenie Sokratesa, Fichtcgo, Hegla, a nawet Heideggera z jego pojęciem „prawdy bycia”. Rozważając dramat estetyczny, raz jeszcze uczymy się Platona i Nietzschego. Filozofia dramatu nie odcina się równocześnie od źródła religijnego i czysto literackiego. W istocie rzeczy bowiem religia, zwłaszcza religia judeochrześcijańska, ale również – jak nas ostatnio uczy Ricoeur – religia sumero-akadyjska i grecka nie jest niczym innym, jak propozycją rozumienia człowieka w dramacie i poprzez dramat. Źródła literackie są równorzędne ze źródłami filozoficznymi i religijnymi. Od dawna słyszymy, że więcej można się nauczyć o człowieku z Szekspira czy Dostojewskiego niż z niejednego traktatu o ontologii człowieka. Filozofia dramatu nie chce rezygnować z pomocy ontologii. Uważa jednak, że ontologia jest przede wszystkim filozofią sceny ludzkiego dramatu. Jako filozofię sceny integruje ona również znane dziś filozofie Lebenswelt, na przykład późnego Husserla i znakomitego w tych sprawach Patočki.
Filozofia dramatu dąży do osiągnięcia właściwego sobie stopnia krytycyzmu. Nie może ona o sobie powiedzieć ani że jest racjonalistyczna, ani że jest irracjonalistyczna, ponieważ racjonalizm i irracjonalizm są pewnymi propozycjami dramatu w ramach dramatu gnoseologicznego. Nie może powiedzieć ani tego, że jest naukowa, ani że jest nienaukowa, bo nauka i nie-nauka to także określone dyskursy w obszarze dramatu. Filozofia dramatu nie ma zamiaru transcendować dramatów, jakie człowiek i ludzie podejmują w swym życiu. Jej zamierzeniem jest jedynie to jedno: towarzyszyć osobie w jej dramacie z filozoficznym światłem rozumienia. Jej podstawową dyrektywą jest słynna dyrektywa umieszczona na początku „Etyki nikomachejskiej” Arystotelesa: „Co się tyczy opracowania naszego przedmiotu, to wystarczy może, jeśli ono osiągnie ten stopień jasności, na który ów przedmiot pozwala”.
Powyższy tekst ukazał się w opublikowanym kilka miesięcy temu zbiorze artykułów ks. Tischnera „U źródeł myślenia”. Książkę można zamówić tutaj.
Zdjęcie: archiwum rodziny Tischnerów.