W tym roku w miesiącach wakacyjnych przypominamy różne książki ks. Józefa Tischnera. Wakacje bowiem to dobry czas, żeby uzupełnić bibliotekę, ale też zdjąć z półki to, co może się na niej zakurzyło nieczytane… Żeby z Tischnerem współmyśleć, trzeba go po prostu znać. Dziś polecamy tom kazań „Wiara ze słuchania”, którego kolejny dodruk trafia właśnie do księgarń.
Kazania zebrane w tomie „Wiara ze słuchania” zostały wygłoszone w kościele sióstr klarysek w Starym Sączu w latach 1980–1992. Stary Sącz, o czym warto przypominać, był rodzinnym miastem Józefa Tischnera, tam też po przejściu na emeryturę zamieszkali jego rodzice. Ks. Tischner lubił odwiedzać ich dom, a msze odprawiał niemal wyłącznie u sióstr, czując się związany z tradycją franciszkańską. Wydany przed pięcioma laty zbiór jego kazań stał się bestsellerem; do dziś sprzedało się blisko 25 tysięcy egzemplarzy. Publikujemy jedno z kazań, polecając jednocześnie do spokojnej i systematycznej lektury całą książkę, którą można (w bardzo atrakcyjnej cenie) zamówić tutaj.
„Ogołocił samego siebie”
Kazanie z 27 września 1987
Zwrócimy dzisiaj uwagę na dwa ostatnie czytania, które słyszeliśmy. Szczególnie cenne są słowa z Listu świętego Pawła do Filipian. Ten fragment, który słyszeliśmy, miał w przeszłości Kościoła ogromne znaczenie. O to, jak rozumieć te słowa, spierały się najtęższe głowy Kościoła. Powstawały herezje, zbierały się sobory. Długie, długie lata ludzie Kościoła spierali się o to, jak je rozumieć. Słyszeliśmy tylko fragment tych słów, dlatego że liturgia dzieli na dwie części dzisiejszą perykopę. Można wybrać albo krótsze, albo dłuższe czytanie; słyszeliśmy krótsze, ale zaraz przytoczę fragmenty dłuższego czytania. Ale zacznijmy od Ewangelii.
W Ewangelii jesteśmy świadkami pewnego sporu: sporu, który w religii chrześcijańskiej ciągnie się do dnia dzisiejszego. Są dwie religijności: religijność faryzeuszy i religijność Jezusa Chrystusa. Jest wiara faryzeuszy i wiara Jezusa. Faryzeusze troszczą się o to, żeby zachować formy zewnętrzne religijności. Troszczą się o zachowanie Prawa, o zachowanie przepisów. Te przepisy są niezmiernie surowe. Nie wolno, na przykład, w dzień szabatu daleko podróżować, nie wolno w dzień szabatu ciężko pracować. Nie wolno faryzeuszom stykać się z poganami, każde dotknięcie poganina pociąga za sobą potrzebę specjalnych obmyć. Jest to religijność zewnętrzna i faryzeusze o to się troszczą, ażeby w tej zewnętrznej religijności niczego nie naruszyć. Ale w tej religijności brakuje ducha. Ona jest bezduszna. Może widzieliśmy czasem partyturę z zapisaną muzyką. Są tam na papierze rozmaite znaki, nuty. Niby tam jest zapisana cała muzyka, a przecież to nie to samo, kiedy się tej muzyki słucha. I coś podobnego jest z wiarą, z religijnością. Faryzeusze zapisywali religijność – coś jak nuty na papierze. Ale tej wiary nie potrafili ze siebie wyśpiewać. Tam nie było żywej wiary. Przede wszystkim – tam nie było miłości.
Trzeba powiedzieć, że często to samo dzieje się z naszą religijnością. Staramy się być w niedzielę w kościele, staramy się odmawiać pacierz rano i wieczór, staramy się pościć w piątki, ale w tym wszystkim brakuje ducha. Pozory są zachowane, reguły są zachowane, ale tego, co najważniejsze, brakuje. Brakuje tej muzyki, tej najgłębszej wiary. I dlatego Chrystus powiada dzisiaj faryzeuszom rzeczy straszne: że w drodze do królestwa niebieskiego wyprzedzą ich celnicy i nierządnice. Ci, którymi oni pogardzają, będą pierwsi w królestwie niebieskim. Dlaczego? Bo faryzeusze zatracili ducha.
Na czym zaś ten duch polega? I tutaj, drodzy moi, chciałbym zwrócić uwagę na ten fragment Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian. Jest to list niezwykły – i fragment niezwykły. Zaczyna się od tego, że święty Paweł próbuje przekonywać Filipian, przedstawiając różne argumenty. Kiedyś argumentował, pokazując na teksty Pisma świętego, wydobywał argumenty z głowy, z myśli. A tutaj argumentacja jest zupełnie inna, niesłychanie osobista. Powiada tak: „Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli – jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie – dopełnijcie mojej radości…”. Jest to argumentacja bardzo osobista. Można powiedzieć tak: jeżeli wy mnie choć trochę miłujecie, jeżeli choć trochę ze mną współczujecie, jeżeli moja miłość do was jest choć trochę przekonywująca, to róbcie to, co wam mówię. Można powiedzieć, że argumentuje święty Paweł tak, jak czasem matka argumentuje wobec dziecka, wtedy kiedy się już wszystkie argumenty kończą: jeżeli mnie choć trochę miłujesz, to zrób to i to. I święty Paweł dramatycznie, niezwykle ostro powiada: „dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia”. Że dążenie moje będzie także waszym dążeniem. Nie chodzi o to, proszę was – to bardzo charakterystyczne – żebyście mieli tę samą wiarę, co święty Paweł. Nie. Chodzi o to, żeby mieć tą samą drogę, to samo dążenie. Dążenie to samo! Człowiek może być w tym dążeniu w różnym miejscu. Jedni dążą i są na początku drogi, inni dążą – są na końcu drogi. Świętemu Pawłowi chodzi o to, żeby dążenie było to samo.
I teraz powiada tak: że to jego dążenie jest takie samo, jak dążenie Chrystusa. O to chodzi, że dążenia są wspólne: on, Paweł, ma to samo dą-żenie, jakie miał Chrystus. I wy macie mieć to samo dążenie, jakie ma Paweł. Oczywiście, jesteśmy na innym miejscu tego dążenia: Chrystus na początku, święty Paweł gdzieś w środku, a my na końcu. Ale dążenie to samo. I tu zaczynają się słowa, które zostały opuszczone przez dzisiejszą liturgię. Słowa o dążeniu Chrystusa, słowa najważniejsze. Posłuchajcie: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyją¬wszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi… Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wywyższył Go…”. Jakież jest to dążenie? Dążenie jest bardzo proste: „Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. A dlaczego to zrobił? Aby pokazać, na czym polega miłość. Święty Paweł mówi o tym na końcu: „Dlatego też Bóg wywyższył Go… aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca”.
Dzisiejsza liturgia pokazuje nam istotę wiary. Czym jest wiara? Jest dążeniem. Można powiedzieć tak, że jesteśmy jakby w tej samej rzece, tylko jedni są dopiero na początku, gdzieś u źródła, inni są w środku, a inni znajdują się już tam, dokąd wszystkie rzeki wpływają – w niebieskim morzu, w tym morzu obok Jezusa Chrystusa. Na tym polega duch wiary. Na tym polega życie wiary, na tym polega miłość. Dlatego patrząc na sprawy religii, na sprawy Kościoła, trzeba zawsze umieć rozróżnić to, co jest zewnętrzne, od tego, co jest wewnętrzne. Trzeba umieć rozróżnić napisaną partyturę od muzyki, którą się gra. Nigdy, nigdy ta partytura nie pasuje do muzyki. Każdy gra tę melodię trochę inaczej. I ogromnym błędem jest to, kiedy czasem ludzie biorą partyturę za istotę muzyki. I te zewnętrzne wyrazy, zewnętrzne przepisy – za istotę wiary.
Raz jeszcze wsłuchajmy się w słowa świętego Pawła: „On, istniejąc w postaci Bożej nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. I dopiero na końcu: „Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko, i darował Mu imię ponad wszelkie imię. Aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca”. Zauważcie – jest Panem dlaczego? Bo „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. I to jest droga każdego wierzącego chrześcijanina. I kto nie pójdzie tą drogą, ten może być wyprzedzony do królestwa niebieskiego przez innych. Przez celników i nierządnice – jak mówi to dzisiaj Chrystus w Ewangelii.