„Błogosławieństwa ogłoszone przez Chrystusa w Kazaniu na Górze otwierają nową epokę w dziejach ludzkiej wrażliwości moralnej. Nie są one zestawem nakazów i zakazów, jakim był kiedyś Dekalog. Są wezwaniem moralności otwartej, które zaprasza człowieka do dokonania zasadniczej zmiany jego sposobu bycia”. Publikujemy fragment artykułu ks. Józefa Tischnera  „Wprowadzenie do etosu błogosławieństw”, który w całości przeczytać można w książce „Miłość i inne wydarzenia”.

 

Każde dzieło sztuki – czy to obraz, czy utwór muzyczny, czy dzieło poetyckie, czy cokolwiek – jest konkretne i niepowtarzalne, a zarazem nosi w sobie piętno czegoś uniwersalnego, co powoduje, że zaliczamy je do określonej epoki, określonego „kierunku”, „stylu”. Podobnie z  czynem etycznym. Także na gruncie etyki możemy mówić o różnych „stylach etycznych”. W ramach etyki chrześcijańskiej znajdujemy „styl franciszkański”, „styl dominikański”, „styl jezuicki”. To jednak w niczym nie zmienia oryginalności i  odkrywczości poszczególnego „czynu”, w którym znalazł swój przejaw etos jednostki.

Gest św. Franciszka, który z umiłowania ubóstwa oddaje ojcu swe ubranie, jest niepowtarzalny, a jednak daje świadectwo czemuś, co jest uniwersalne. Podobnie krok ojca Kolbego, który zaprowadził go do celi śmierci za towarzysza z obozowego szeregu. Na próżno staralibyśmy się wyprowadzać ich czyny z „zasad ogólnych”. Na próżno staralibyśmy się „uzasadnić” je „racjami rozumu”. Są one wolnym i odsłaniającym świadczeniem czemuś, co jest wartością samo dla siebie. Ich etos bije w nas, mimo woli poddajemy się jego przekształcającemu urokowi, podobnie jak poddajemy się urokowi dzieła sztuki, którego konwencji twórczych nie znamy.

„Przykłady pociągają” – powiadali starożytni. Urok odkrytego etosu wywołuje w nas odruch, który za Rilkem nazwałbym chętnie „trwożną tęsknotą”. Nie jest to jednak ten rodzaj „trwożnej tęsknoty”, którą u Rilkego anioł w  swym półśnie anielskim tęskni za grzechem. Wręcz przeciwnie, jest to tęsknota – trwożna tęsknota – za jakimś nam tylko przeznaczonym heroizmem. Za heroizmem na miarę naszego świata i naszych miłości i na przekór półsnom naszej ludzkiej kondycji. Czyż podobne doświadczenia nie trafiają się także w sztuce? Czyż jedno arcydzieło nie bywa źródłem natchnienia dla drugiego arcydzieła? Jeżeli rzeczywiście tak jest, w takim razie trzeba, abyśmy do naszych refleksji etycznych włączyli jeszcze jedno, bezlitośnie wygnane z etyki słowo – słowo: natchnienie. Ale o nim za chwilę.

*

Błogosławieństwa ogłoszone przez Chrystusa w Kazaniu na Górze otwierają nową epokę w dziejach ludzkiej wrażliwości moralnej. Nie są one zestawem nakazów i zakazów, jakim był kiedyś Dekalog. Są wezwaniem moralności otwartej, które zaprasza człowieka do dokonania zasadniczej zmiany jego sposobu bycia. Jest to wezwanie zadziwiające nie tylko ze względu na swą treść, lecz również ze względu na swą formę. Wezwanie nie mówi, co być powinno, a czego być nie powinno, co trzeba robić, a czego robić nie trzeba; mówi ono o tym, co naprawdę jest.

Wezwanie bierze się z  odkrycia głębszej, prawdziwszej rzeczywistości, leżącej pod warstwą pozorów, które zdają się jej zaprzeczać. Ona to właśnie jest błogosławiona. Cóż to za rzeczywistość? Jezus mówi: jest nią człowiek, który osiągnął szczególny sposób bycia, który jest cichy, cierpiący dla sprawiedliwości, ubogi w  duchu, pokój czyniący, czystego serca, miłosierny wobec innych. Odsłaniany przed naszymi oczami sposób bycia jest syntezą pierwiastka pasywnego i  aktywnego. Dlatego właśnie jest sposobem bycia. Ale żeby tego rodzaju synteza była możliwa, musiał pojawić się czynnik syntetyzujący. Trzeba, aby była nim jakaś wartość osobista i podstawowa zarazem. Trzeba, aby odbijały się na niej jakieś odblaski heroizmu. Wartości tej bliżej się jednak nie określa. Trzeba, aby to odkrył dla siebie sam człowiek.

Błogosławieństwa nie stanowią zakazów ani nakazów, a jednak odsłaniają jakąś drogę do przebycia. Na jakiej zasadzie dokonuje się owo odsłanianie? Wydaje się, że nie postąpimy niewłaściwie, jeśli właśnie w tym miejscu użyjemy słowa „natchnienie”. Słowo to pochodzi z dziedziny

twórczości artystycznej, ale doświadczenie, które wyraża, wiąże się z naszym odniesieniem do każdej wartości, również do dobra etycznego. Natchnienie w dziedzinie artystycznej niesie ze sobą doświadczenie otwarcia się lub raczej otwierania się pewnej przestrzeni świata, w którą powinien wkroczyć twórczy czyn artysty. Jest ono rzeczywistym, choć niewyczerpującym poznaniem czegoś, czego jeszcze nie ma, co jednak może być. Poznanie pociąga wolę do działania, skupia uczucia wokół jednego punktu, wywołuje napięcie sił twórczych. To, czego jeszcze nie ma, działa tak, jakby już było. Pod wpływem tego działania to, co jest, zmienia się, jakby było tylko „mniej więcej”. W twórczości artystycznej prawda bytu leży po stronie bytu, którego jeszcze nie ma.

Podobnie rzecz ma się w etyce. Ale tutaj tworzywem i twórcą jest sam człowiek. Tworząc dobro obok siebie, człowiek tworzy się sam. Człowiek jakby dzielił się na dwoje: tego, który istnieje pozornie, i tego, który jest naprawdę. Cierpienie nieszczęśliwych jest pozorem bytu. Prawdą bytu jest, że cierpiący są błogosławieni, a  nieszczęśliwym udziela się szczęście. Błogosławieństwa odsłaniają nową przestrzeń świata ludzkiego, odsłaniają

na sposób natchnienia. Dzięki temu może obudzić się nasze sumienie. I choć nie stanowią żadnych zakazów ani nakazów, są źródłem szczególnego ruchu, który niczym „tchnienie” unosi ducha ludzkiego w stronę zrozumienia tego, co jest naprawdę. Na tej drodze wartość wciela się w byt.

Książkę „Miłość i inne wydarzenia” można zamówić tutaj.

Autorem zdjęcia jest Wojciech Bonowicz.