„Po odzyskaniu niepodległości okazało się, że z niewolą i polskością nie jest tak prosto, jakby się wydawało”, pisał ks. Józef Tischner. „Idea dobra wspólnego została przysłonięta i zamazana rozmaitymi wyobrażeniami dobra partykularnego”. Przypominamy obszerny fragment artykułu zatytułowanego „Niepodległość”.

 

Kiedy się walczy o niepodległość narodu, na drugim planie pozostaje pytanie, czym ta niepodległość jest w swej istocie. Wiadomo, niepodległość to niepodległość. Niepodległość oznacza, że kraj pozostaje bez “obcych” – bez obcych urzędników, obcej władzy, obcego języka. Obcymi są: Rosjanie, Prusacy, Austriacy. Niepodległość oznacza, że Polacy nie służą już w obcym wojsku, że dzieci w szkole nie uczą się w obcym języku, że obywatele nie płacą podatków obcemu władcy. Wszystkie te określenia mają jednak charakter negatywny. Niepodległość nie jest podległością. Co pozytywnego można powiedzieć o niepodległości? Czym ona jest bez odniesienia do „obcych” – do Rosjan, Niemców, Austriaków?

W wieku dziewiętnastym można było wyróżnić co najmniej dwa nurty w myśleniu o niepodległości.

Nurt pierwszy można powiązać z postacią Adama Mickiewicza, choć miał on wielu innych przedstawicieli. W wykładach paryskich o literaturze słowiańskiej Mickiewicz mówił: “A zatem, jak okazują dzieje Polski, lud ten dążył zawsze do zaprowadzenia rządu, do stworzenia społeczeństwa kierującego się wewnętrznym popędem i dobrą wolą… Dodam jeszcze, że najlepiej urobić sobie można wyobrażenia o stanie władz w naszym kraju, czytając niektóre karty dzieła Swedenborga, gdzie mówi o krainie duchów: »Jest to królestwo, w którym nie masz praw pisanych – powiada – to królestwo, gdzie duchy zawsze są w pogotowiu wymieniać wzajemnie usługi, korzystać w każdej chwili z nowych, nieustannie się zmieniających związków i odnosić z nich pożytek«. I nie bez przyczyny filozof polityczny Królikowski powiedział śmiało, że w przeznaczeniu przyszłej Polski jest nie mieć praw pisanych. Gdyby tylko te słowa wyrzekł, już by miał zaszczytne miejsce wśród polskich pisarzy”.

Z przytoczonych słów wynika, że wszelkie zło, jakie przydarza się w Polsce, jest wynikiem niewoli. Jeśli Polak zabija Polaka, jeśli Polak żyje w niezgodzie z Polakiem, jeśli go okłamuje i krzywdzi, to dlatego, że niewola nie pozwala ujawnić się jego naturalnej dobroci. Dajcie Polakom wolność, a będą żyć wedle tego, kim są. Ponieważ z natury swej są dobrzy, będą żyć dobrze.

Pogląd ten może dziś zdumiewać. Nie był on jednak w owych czasach odosobniony. Były to czasy walki o wyzwolenie ludów i narodów. W czasach walki, gdy ludzie umierają za wartość, o którą walczą, dochodzi do wielkiej mitologizacji owej wartości. Wolność staje się absolutnym dobrem, a niewola absolutnym złem. Niewola jest wszystkiemu winna. Podobne zapatrywania głosił Jan Jakub Rousseau, z tą tylko różnicą, że źródeł zła dopatrywał się nie tyle w niewoli narodowej, co w niewoli, która płynie z całej cywilizacji. Już na naszych oczach po upadku komunizmu podobne poglądy głoszą niektórzy intelektualiści rosyjscy. Poszukując źródeł stalinowskich zbrodni, wskazują na inne narody – na Gruzinów, Łotyszów i na Polaków – jako rzeczywistych przestępców, ofiarą których miał paść również “naturalnie dobry” naród rosyjski. Także anarchiści rozmaitych odmian żywią podobne przekonanie. Anarchiści występują przeciwko wszelkiej władzy, ponieważ władza ogranicza wolność, a ograniczenie wolności oznacza ograniczenie spontanicznej dobroci człowieka; całe zło bierze się z przemocy władzy. Tak więc przekonanie Mickiewicza o naturalnej dobroci polskiej duszy nie jest czymś wyjątkowym. Dodajmy do tego przeświadczenie, podzielane przez niemal wszystkich romantyków, że Polska weszła w okres historycznej pokuty, wynikiem której będzie oczyszczenie jej duszy z grzechów, jakie popełniła w wiekach bezpośrednio poprzedzających.

Zupełnie inne przekonanie wyrażali tacy myśliciele jak Maurycy Mochnacki, czy Cyprian Norwid. Zatrzymajmy się przy tym ostatnim. Znamy na pamięć słowa Norwida z listu do Michaliny Zalewskiej z 1862 r.: “Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym”. Mniej znane są inne jego wypowiedzi. W liście do Karola Ruprechta z 1863 roku pisze on: “…Polacy rachują raczej na (jak mówią) poświęcenie krwi pokoleń co piętnaście lat – na periodyczną rzeź niewiniątek, aż Bóg z obłoków wyjrzy…”. I dalej: grzechem Polaków jest grzech “społeczności nie wojującej nigdy myślą i nie mającej żadnej wiary w siłę myśli i prawdy…”. Rok później, snując uwagi na marginesie przebiegu powstania styczniowego, Norwid napisze: “Czy chcesz wiedzieć, dlaczego nic logicznego nie ma i być nie może? Dlatego, że na całym globie nigdzie Inteligencja nie jest więcej uzależnioną i więcej poniżoną, jak w Polsce. Wszyscy ludzie umysłowo pracujący są klienty, rezydenty, guwernery… bez ustalonych położeń, i inicjatywa ich jest albo nijaka, albo paroksyzmowo-anormalna! Cały mózg Polski od wieku przeszło nie jest umieszczony na tej wyżynie form człowieka zbiorowego, gdzie mózg bywa, ale w pośladkowych nizinach i czaszce wręcz przeciwnych. Nic więc logicznego być nie może – a że historia nie cierpi próżni, więc zapełnia ten rozstęp przypadkami, trafami, akcydensami, nieszczęściami co piętnaście lať’. W tym samym liście pisze na temat ówczesnego rządu powstańczego: „Rząd jest konspiracyjny i koniec. Ma jednak siłę… skompromitowania każdego, a oszczędzania nikogo… – jest negatywny i za wypadkami idący…”

Pozostańmy jeszcze przy Norwidzie. Norwid był przekonany o wychowawczej roli ówczesnej literatury. Ona ma “pokrzepiać serca”, podnosić na duchu, krytykować, ale również pouczać. Dlatego nie podzielał entuzjazmu ówczesnej emigracji dla Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza: “…ukochany Ojczysty Poemat Narodowy Pan Tadeusz to jest poemat narodowy, w którym jedyną figurą serio jest Żyd… Zresztą: awanurniki, safanduły, facecjoniści, gawędziarze i kobiet narodowych dwie: jedna Telimena: metresa-moskiewska, druga – Zosia: pensjonarka. Zapewne, że poemat ów arcynarodowy, w którym jedzą, piją, grzyby zbierają i czekają, aż Francuzi przyjdą zrobić im Ojczyznę…”

Wszystko wskazuje na to, że Norwid wiedział, co się wówczas działo w europejskiej myśli politycznej. Znał zręby filozofii Oświecenia, znał niemieckich idealistów z Heglem na czele, śledził rozwój francuskiej refleksji nad władzą, republiką, religią. Porównując resztę Europy z Polską, mógł tracić nadzieję. Na dodatek jego krytycyzm pozostawał w zapomnieniu. Żaden z cytowanych listów nie był znany ówczesnemu pokoleniu.

Porównanie wypowiedzi Mickiewicza i Norwida postawiło na ostrzu noża pytanie: niepodległość? – tak, ale czego niepodległość? Czy wystarczy obalić przemoc, by dobro samo rozkwitło? Czy wystarczy, by zginął śnieg i pszenica już sama wyrośnie? Czy po złej władzy musi zawsze pojawić się dobra władza? Czy wolność narodu jest zawsze wolnością tego, co w narodzie najlepsze?

Po odzyskaniu niepodległości okazało się, że z niewolą i polskością nie jest tak prosto, jakby się wydawało. To nie jest tak, że Polacy mają aż tak dobre serca, iż nie potrzebują praw pisanych. Co nie znaczy, oczywiście, że mają „złe serca”. Po prostu czym innym jest życie osobiste w rodzinie czy małych wspólnotach, a czym innym życie społeczne w państwie. Odrodzona Polska padła ofiarą nowych konfliktów. Dała znać o sobie nie rozwiązana do końca kwestia chłopska. Nie było już pańszczyzny, ale wlokły się sprawy parcelacji. Raz po raz wybuchały strajki robotnicze. Sprawa narodowa ukazała swą drugą twarz: tym razem większość nie umiała sobie poradzić z mniejszościami narodowymi. Pierwszy prezydent wolnej Rzeczypospolitej pada ofiarą zamachu. Gdzie leżą źródła konfliktu? Trzeba powiedzieć jasno: idea dobra wspólnego została przysłonięta i zamazana rozmaitymi wyobrażeniami dobra partykularnego. Tak więc raz jeszcze na ostrzu noża stanęło pytanie: niepodległość? – tak, ale czego niepodległość?

 

Cały tekst został opublikowany w książce „Kot pilnujący myszy”. Książkę z bardzo atrakcyjnym rabatem można zamówić tutaj.