„Cały spór Norwida ze współczesnym mu pojmowaniem polskości wynika z krytyki monologicznego ujęcia narodu – ujęcia, wedle którego, aby Polak był Polakiem, powinien tylko z Polakiem obcować”. Na najbliższe dni polecamy do refleksji obszerne fragmenty słynnego artykułu ks. Józefa Tischnera „Znicestwienie Polski”.

 

Kluczem do rozumienia istoty narodu-ojczyzny (dwa te pojęcia u Norwida często się na siebie nakładają) są słowa: „połączalności siła”. Czytamy: „naród składa się nie tylko z tego, co wyróżnia go od innych, lecz i z tego, co go z innymi łączy (…) i ta połączalności siła nie jest wcale żadnym ustępstwem, a tym bardziej uszczerbkiem, ale owszem, przymiotem zupełności charakteru i własnością dodatnią”. Tak bowiem się dzieje, że „osobistość na samotność wydalona nie jest jeszcze pełną, i dopiero przez obcowanie z osobistościami innymi wydojrzewa na właściwą istotność”.

Norwid zdecydowanie wykracza poza etniczne pojęcie narodu. Narody zamknięte, pielęgnujące w sobie świadomość własnej „inności”, wywyższające się poprzez poniżanie innych, nie są narodami „dojrzałymi”. Brakuje im spojrzenia obiektywizującego – spojrzenia z zewnątrz, brakuje samokrytycyzmu. „Wydalone na samotność” słabną, ponieważ pozbawiają się „siły połączalności”, czyli zdolności do dialogu z innymi. Norwid jest bodaj pierwszym u nas konsekwentnym przedstawicielem koncepcji ojczyzny-narodu jako rzeczywistości dialogicznej. Cały jego spór ze współczesnym mu pojmowaniem polskości jest wynikiem krytyki monologicznego ujęcia narodu – ujęcia, wedle którego, aby Polak był Polakiem, powinien tylko z Polakiem obcować.

Jeśli polskość posiada naturę dialogiczną, a nie monologiczną, to znaczy, że „inny” – Żyd, Niemiec, Ukrainiec, Rosjanin – nie dołącza się do niej jako czysto zewnętrzna przypadłość, ale stanowi jej rdzeń. Aby Polak był Polakiem, potrzebuje „innego” jako partnera dialogu. Świadomość tożsamości rośnie w ludziach w miarę, jak tożsamość ta jest uznawana i podziwiana przez „innych” (dobrą, choć tylko częściową ilustracją tej prawdy może być najnowszy rozwój ruchu regionalnego na Podhalu; otwarcie granic, a nawet emigracja do Stanów nie zabiły tego ruchu, lecz na nowo go uskrzydliły). W oczach „innych” odkrywa się siebie – własną wartość i godność własnej kultury. Wtedy też ten „inny” nie jest już „obcym”, którego trzeba poniżać, ale częścią własnej tożsamości, własnej „substancji etycznej”. Oczywiście, aby wartości zostały przez innych uznane, muszą już wcześniej być wartościami. Człowiek, który nie zadba o to, żeby być nosicielem wartości, rzeczywiście skazuje siebie na „znicestwienie”.

Wartością podstawową, o którą toczył bój Polak minionego stulecia, była wolność. Także wolność może być ujmowana dwojako: monologicznie i dialogicznie. Nie miejsce tu i nie czas, by robić przegląd „liberalizmów monologicznych”, jakie pojawiały się wówczas w Europie. Ale hasłem polskich ruchów niepodległościowych było: „Za naszą wolność i waszą”. Polacy byli liberałami, mieli w Europie taką opinię, ale ich liberalizm miał jednak własną twarz. Liberalizm dialogiczny od monologicznego dzieli przepaść. Wychodzi się z głębokiego przeświadczenia, że „moja” wolność nigdy nie będzie wolnością dojrzałą bez wolności „innego”. Wolność należy do takich wartości, które musi się dzielić z innymi. Wolność „wydojrzewa”, przechodząc najpierw od Ja do Ty, potem od Ty do Ja, a następnie od Ty i Ja do My. Zwieńczeniem wolności jest My. Wolność nie ma w sobie nic z egoizmu, indywidualizmu i subiektywizmu. Wręcz przeciwnie, przynależy ona wprost do „substancji etycznej” człowieka i jego wspólnoty. Jak można wymagać od ludzi wierności dla wartości, jeśli się nie uzna, że są wolni? Dopiero za taką wolność – „naszą i waszą” – można poświęcić życie. Któż by kiedy umierał za wolność „monady bez okien”? (…)

Jeśli w przypadku dialogicznej koncepcji narodu-ojczyzny podstawą świadomości narodowej były wartości wypracowane w dialogu z „innymi” i skrystalizowane pod postacią kultury, to w przypadku, który teraz bierzemy pod uwagę, podstawę stanowią wartości dane człowiekowi przez naturę; dialog ma tu znaczenie drugorzędne i jest zazwyczaj dialogiem „ze swoimi”. Z dwu słów: „ojczyzna” i „naród” na plan pierwszy wysuwa się „naród”. Oto okazuje się, że „naród” jest skarbnicą nieprzemijających wartości, które ujawnią się, byleby mu „obcy” nie przeszkadzali. Wśród tych wartości pojawiają się również treści etniczne, takie jak „krew”, którą „ojcowie przelewali”, a także „przekazywali dzieciom”.

Takie rozumienie „narodu” wywodzi się z czasów romantyzmu. Ma wielu patronów, między innymi Adama Mickiewicza (przynajmniej w niektórych jego wypowiedziach). W paryskich wykładach z literatury słowiańskiej Mickiewicz odpowiadał na pytanie, jaki ustrój i jakie prawa będzie miała Polska po odzyskaniu niepodległości: „jak okazują dzieje Polski, lud ten dążył zawsze do zaprowadzenia rządu, do stworzenia społeczeństwa kierującego się wewnętrznym popędem i dobrą wolą (…). Dodam jeszcze, że najlepiej urobić sobie można wyobrażenia o stanie władz w naszym kraju, czytając niektóre karty dzieła Swedenborga, gdzie mówi o krainie duchów: »Jest to królestwo, gdzie nie masz praw pisanych – powiada – to królestwo, gdzie duchy zawsze są w pogotowiu wymieniać wzajemne usługi, korzystać w każdej chwili z nowych, nieustannie się zmieniających związków i odnosić z nich pożytek«. I nie bez przyczyny filozof polityczny Królikowski powiedział śmiało, że w przeznaczeniu przyszłej Polski jest nie mieć praw pisanych. Gdyby tylko te słowa wyrzekł, już by miał zaszczytne miejsce wśród polskich pisarzy”. Pogląd Mickiewicza jest polityczną interpretacją romantycznego „miej serce i patrzaj w serce”. Tym, co Polak dziedziczy po ojcach, jest przede wszystkim „czyste serce”.

Korzeni jest jednak więcej. Ostatnio często wspomina się Romana Dmowskiego i niektórych jego współpracowników. Są jednak również liczne znaki wpływów ideologii Bolesława Piaseckiego, założyciela PAX-u. Ideologia Piaseckiego – zaakceptowana przez komunistów i osobiście przypieczętowana przez generała Sierowa z NKWD – proponowała polskim katolikom włączenie się w „postępowy nurt wydarzeń” i daleko idącą współpracę z komunistami w zamian za pewne możliwości działania w sferze kultury. Współpraca ta miała polegać na „potrójnym zaangażowaniu”: zaangażowaniu socjalistycznym, narodowym i religijnym. „Zaangażowanie” wiązało się z koniecznością odpowiedniego „przykrojenia” świadomości narodowej i wiary katolickiej do wymagań marksizmu i potrzeb politycznych partii. „Naród” nie mógł być rozumiany jako rzeczywistość dialogiczna, ponieważ prawo do dialogu z „innymi” miała wyłącznie partia, był więc tym bardziej traktowany „naturalistycznie”. Podstawą polskiej tożsamości są przede wszystkim „dary natury”, głównie „pochodzenie”. Jeśli czasem „prawdziwy Polak” potrzebował potwierdzenia „tożsamości naturalnej”, to dokonywało się to w sporze z „obcymi” – z Niemcami, którzy czyhali na ziemie zachodnie, z Żydami, którzy byli jawnymi lub ukrytymi syjonistami, z Ukraińcami, którzy chcieli zagarnąć… Krynicę. Był też polski „wróg wewnętrzny”: na przykład „rząd londyński”, który doprowadził do wybuchu Powstania Warszawskiego, i „wichrzyciele”, którzy periodycznie naruszali pokój wewnętrzny „narodu budującego socjalizm”. Spór ten ułatwiał życie komunistom wedle zasady „dziel i rządź”.

Innym czynnikiem łączącym „piasecczyznę” z komunizmem była pogarda dla demokracji. Pierwsi mieli „instynkt państwowy” – instynkt mocnej władzy centralnej, drudzy – „dyktaturę proletariatu”, ale wnioski praktyczne były wspólne: tępić „liberałów”, gdziekolwiek się pojawią. Niezależnie od okoliczności, od „obcych” i „przeciwników”, którzy mogli się zmieniać, niezależnie od stopnia lojalności wobec partii czy frakcji partyjnej, jedno wciąż się powtarzało: „czyste serce”. Polacy to ludzie o „czystym sercu”, którym nie potrzeba „praw pisanych”, bo sami – patrząc w serce – wiedzą, kogo głaskać, a kogo bić.

Na straży „czystego serca” stał „polski katolicyzm”. Ale i tu konieczne stało się jakieś okrojenie. Z katolicyzmu odpadła etyka społeczna, ponieważ życie społeczne zostało oddane w zarząd komunistów. Pozostało „serce”, które – często z tym większym oddaniem – pielęgnowało „wartości chrześcijańskie”. Które? Z tym było różnie, w zależności od sytuacji. Od pewnego jednak czasu – zwłaszcza po upadku komunizmu – na pierwszym miejscu znalazły się wartości „polskiej rodziny”. To także mieściło się w wyjściowej koncepcji narodu jako „daru natury”. Dalszą konsekwencją była „obrona życia nienarodzonych”. W tym punkcie spotkały się inspiracja religijna z narodową i z duszpasterskimi wysiłkami Kościoła. Kościół widząc, że dawny „odstępca” stał się (głównie w sprawie „obrony życia” czy walki z pornografią) jego sprzymierzeńcem, przymknął oczy na inne aspekty jego „doktryny”. Na tym tle doszło do zbliżenia, a nawet pewnego zapomnienia przewinień. Wiara w „czyste serce” przeważyła – zresztą mimo sygnałów ostrzegawczych. Dopiero ostatnio – zwłaszcza w związku ze sprawą „wejścia do Europy” i wyczynami środowisk związanych z Radiem Maryja – dochodzą do głosu istniejące już wcześniej fundamentalne różnice.

Patriotyzm „czystego serca” – serca, które poprzez „naturę” od Boga pochodzi – jest głęboko antyliberalny. Skąd się to bierze? Bierze się przynajmniej częściowo stąd, że ludzie głoszący ów patriotyzm w czasach komunistycznej próby raczej nie poświęcali życia „za naszą i waszą wolność”, lecz zdrowo z władzą kolaborowali. Jeśli nawet ryzykowali, to nie w walce o wolność, ale też wtedy nie życie było stawką. Nie widziano ich również ani wśród strajkujących, ani w żadnych komitetach obrony robotników. Czy mają z tego powodu jakiś kompleks? Nawet jeśli mają, to dzielnie z nim walczą, sięgając między innymi do filozofii tomistycznej. To właśnie ona ma usprawiedliwiać ich antyliberalne nastawienie. Jednak, aby to się mogło stać, trzeba było tę filozofię poddać ideologicznej obróbce. To dziwne, ale w dzisiejszej Polsce tomizm – skądinąd filozofia wielkiego pojednania chrześcijaństwa z „pogańskim” światem arystotelików – stał się dla „narodowców” ideologią skłócenia, wrogości do współczesnego świata, a zwłaszcza do wszelkich odmian liberalizmu. Tomizm – jak wczoraj marksizm – demaskuje, sądzi, wydaje wyroki. Strzela się więc tym „tomizmem” w liberalizm bez dokonywania rozróżnień. Najlepiej ustrzelić każdego, a Pan Bóg już sam rozróżni, który był dobry, a który zły.

A co z pracą? Dla Norwida praca była tą dziedziną życia, w której najwyraźniej ukazywała się „siła połączalności” narodu, tworzącego w rozmowie z „innymi” swą kulturę. Choroba polskiej pracy w dobie socjalizmu na tym polegała, że przestała łączyć, a zaczęła dzielić. Stawała się monologiem. Miejsce pracy było najczęściej miejscem marnowania surowca, energii, czasu, ludzkich sił i talentów. Pozorne produkty tylko pozornie zaspokajały realne potrzeby. Fikcją stawała się również zapłata za pracę.

Podjęta po upadku komunizmu reforma pracy nie mogła się jednak obejść bez bólów; nie wszystko może się odbywać ze znieczuleniem. Jak zareagowało na reformę „patriotyczne czyste serce”? Zareagowało wedle „zaangażowania socjalistycznego” i wedle zakorzenionych uprzedzeń do liberalizmu. Nagle dowiedzieliśmy się, że to nie komunizm zniszczył polską gospodarkę, ale liberalni reformatorzy. Bezrobotny, emeryt i rencista stali się – obok nienarodzonego dziecka – symbolami zniszczeń, dokonywanych przez „liberałów” i wszystkich, którzy poszli z nimi na kompromis. Apokalipsa komunistycznego systemu pracy okazała się niczym wobec apokalipsy podjętej reformy pracy.

Postawmy jeszcze jedno pytanie: jak może wyglądać i jak rzeczywiście wygląda zaproponowany nam „polski etos narodowy”? Co mówi jego „sumienie”? Przed czym ostrzega, do czego zachęca?

Niewątpliwie wzywa do pielęgnacji „czystego serca” jako najcenniejszego daru natury i Boga. A co poza tym? Poza tym etos ten jest otoczony samymi niebezpieczeństwami. Główne niebezpieczeństwo płynie ze strony liberalizmu. Największą groźbą nie są jednak zdeklarowani liberałowie, ale ci, którzy szukają kompromisu z liberałami, choćby w sprawie aborcji. Z niebezpieczeństwem liberalizmu idzie w parze niebezpieczeństwo demokracji, która „dokonuje relatywizacji wartości”. Jedno niebezpieczeństwo rodzi następne, na przykład niebezpieczne odczytanie narodowej przeszłości jako walki liberalizmu z tyranią. Nieprawda! Powstania nie były walką o „wolność naszą i waszą”, ale walką o „niepodległość narodu”. Istniejące niebezpieczeństwo kompromisu z liberałami i demokratami rodzi wciąż nowe podziały w politycznych ugrupowaniach narodowych. Następstwem są „koczowiska polemiczne, których ogniem niezgoda, a rzeczywistością dym wyrazów”.

„Czyste serce” przeczuwa niebezpieczeństwa, ostrzega i mówi: „nie”. „Nie” – reformom samorządowym, „nie” – reformie pracy, „nie” – reformie szkolnictwa, „nie” – Europie. Do tego należałoby dodać jeszcze jedno „nie”, o którym jednak szerzej nie mówię – „nie” dla posoborowego, otwartego na Europę i świat Kościoła. Czym jest „polskość” osaczona przez te wszystkie „nie”? Jest główną racją legitymizacji negacji. Każde bowiem „nie” jest wypowiadane w imię polskości.

Czy w tym „nie” nie ma jednak jakiegoś „tak”?

Natrafiłem na „tak” przywódcy jednego z ugrupowań „narodowych” w tekście, w którym mówi on o integracji z Europą. Integracja jest wielkim niebezpieczeństwem. Skoro jednak nie można jej zapobiec i skoro głos polskiego Papieża brzmi proeuropejsko (a podobnie mówi Episkopat), jeśli na dodatek deklaruje się, że się jest katolikiem, trzeba się jakoś do tej Europy wybrać. Pamiętajmy jednak: nie pójdziemy tam z próżnymi rękami. Jest w nas przecież ogromna krzepa i są niepodważalne wartości. Z czym idziemy? Czytamy: „Nauczmy Europę, czym jest chrześcijański naród, który nie daje sobie narzucić finansowej niewoli i potrafi sam kierować swoimi sprawami, a przyczynimy się do załamania światowego globalizmu, tak samo jak złamaliśmy ekspansję Niemców, Mongołów, Szwedów, Turków czy Sowietów. To od Polski może się zacząć upadek Nowego Porządku Światowego”. Co słowa te obiecują Europie? „Czyste polskie serce”, które – zgodnie z Mickiewiczem – nie potrzebuje prawa stanowionego, obiecuje: my was „załamiemy”, my doprowadzimy do „upadku” wasz „porządek” i tym sposobem wyzwolimy was „z finansowej niewoli”. Komunizm został obalony, ale – jak widać – jego wzniosłe cele przejmuje ktoś inny.

Polska świadomość narodowa stanęła wobec nowego wyzwania. Zaczynamy wchodzić w strukturę Unii Europejskiej. Trzeba się wznieść na nowy poziom dialogu. Trzeba to zrobić, opierając się na historii – na tkwiącej w polskiej tradycji „połączalności sile”, na tym, że „za waszą i naszą sprawę”… Ale postawiona w obliczu tego wyzwania polskość uległa dziś wyraźnemu rozszczepieniu. Z jednej strony rysuje się droga potwierdzenia polskości w wymiarze dialogicznym, z drugiej – negacja dialogu, a potwierdzenie wymiaru monologicznego i naturalistycznego. Z jednej strony polskość, która widzi w nowym wyzwaniu przedłużenie własnej historii i mówiąc mu „tak”, mówi „tak” samej sobie; z drugiej – polskość, która w wyzwaniu tym węszy niebezpieczeństwo i mówi mu zdecydowane „nie”. Z jednej strony polskość, która w globalizacji widzi szansę wzbogacenia form społecznej komunikacji i chce się w nią włączyć twórczością własnej pracy; z drugiej – polskość, która grozi światu, że doprowadzi do zniszczenia „nowego porządku”. Z jednej strony polskość pojednania przeciwieństw: życia pod jednym dachem wielu narodowości, wielu wyznań i kultur; z drugiej – polskość nieuleczalnie skłócona, wyłaniająca ze swego łona wciąż nowe „koczowiska polemiczne”. Z jednej strony polskość dynamicznej gospodarki, z drugiej – polskość permanentnie „chorej pracy”. Z jednej strony polskość chyląca czoło przed ofiarą „za waszą wolność i naszą”, z drugiej – polskość „ucieczki od wolności”.

Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tak się dzieje, że pierwsza polskość milczy o samej sobie; nie ma dziś dyskusji, w których polskość ukazałaby swe wielkie i godne szacunku oblicze, nie ma jasnej i wyraźnej samowiedzy polskości jako „połączalności siły”. Natomiast druga polskość mówi. Mówi wiele i głośno. Im bardziej widzi swą przegraną, tym głośniej krzyczy. Ale im głośniej krzyczy, tym bardziej jawna staje się jej głupota. Czyżby takie skojarzenie miało się utrwalić – co mądre, to nie polskie, a co głupie, to polskie? Czyżby młody mieszkaniec naszego kraju był skazany na widzenie prawdy o swym narodzie wyłącznie poprzez pryzmat słówka „nie”, rzucanego w oczy wyzwaniom naszych czasów? A gdyby przypadkiem on sam zechciał wyzwaniu powiedzieć „tak”, to czyż powinien uwierzyć, że przestał być Polakiem, a stał się „Europejczykiem”?

 

Pełny tekst artykułu „Znicestwienie Polski” znaleźć można w książce „To co najważniejsze” – wyborze 21 tekstów ks. Józefa Tischnera na XXI wiek. Zainteresowani mogą tę książkę zamówić tutaj.

 

Autorem zdjęcia jest Wojciech Bonowicz.