Nie wiadomo, co się za tym zapisem kryje. Dopóki nie odnajdą się jakieś inne dokumenty rzucające więcej światła na sprawę, pozostają tylko spekulacje”, pisze Wojciech Bonowicz w artykule „Tischner w esbeckich teczkach” opublikowanym przez „Tygodnik Powszechny” (nr 24/2019).

 

Wpis Sławomira Cenckiewicza z 3 czerwca br., mówiący o rejestracji ks. Tischnera w charakterze kontaktu operacyjnego, a następnie konsultanta SB, wywołał poruszenie opinii publicznej. Z pozoru niewinny, a nawet współczujący, w istocie sugerował, że podane informacje należy interpretować na niekorzyść autora „Etyki solidarności”. Szybko też pojawiły się wpisy i tytuły, które dopowiadały to, czego szef Wojskowego Biura Historycznego nie powiedział wprost. W „Tygodniku Powszechnym” ukazał się więc tekst Wojciecha Bonowicza tłumaczący, jak rozumieć całą sytuację. Poniżej publikujemy jego fragment:

 

Jako biograf ks. Tischnera przez lata byłem pytany, co bym zrobił, gdyby się okazało, że w archiwach IPN są zapisy wskazujące na to, iż był nie tylko inwigilowany przez SB, ale również został zarejestrowany jako jej współpracownik. Od pewnego czasu zresztą krążyła po Krakowie plotka, że „coś na Tischnera jest, ale nic konkretnego”, i nawet zamierzałem w najbliższym czasie złożyć wniosek do IPN, żeby wrócić do badań nad archiwami, które kiedyś rozpocząłem.

Na wspomniane pytanie zawsze odpowiadałem, że o ks. Tischnera jestem spokojny. A dlaczego? Z rozmów z jego rodziną i znajomymi, a także z jego własnych relacji wynikało, że ksiądz przestrzegał obowiązującej wśród opozycjonistów zasady, aby nie mieć wspólnych tajemnic z SB. Jeśli wzywano go na rozmowy lub jeśli nachodzili go esbecy, informował o tym swoje otoczenie. Mówił też o tym otwarcie w wywiadach, których udzielał w latach 90., w okresie, kiedy nikt jeszcze nie domagał się od niego takich wyznań, a tym bardziej wyjaśnień.

Jako ksiądz wyróżniający się pośród innych duchownych był przedmiotem zainteresowania SB co najmniej od końca lat 60. Zachowała się m.in. obszerna teczka donosów tajnego współpracownika (TW) o kryptonimie „Andrzej”, który był przez lata proboszczem w Łopusznej i który regularnie informował esbeków o pobytach Tischnera w tej miejscowości (sprawa ta została opisana przez ks. Isakowicza-Zaleskiego w książce „Księża wobec bezpieki”). Donosy na Tischnera można znaleźć również w aktach innych TW. W latach 80. Tischner stał się nieformalnym kapelanem środowisk solidarnościowych, często też wyjeżdżał za granicę, głównie do Rzymu (m.in. w związku z wizytami u papieża i organizacją kolokwiów w Castel Gandolfo) oraz do Wiednia (gdzie współtworzył Instytut Nauk o Człowieku). Musiał więc wielokrotnie starać się o wydanie paszportu, a esbecy na pewno próbowali wykorzystać takie okazje, żeby skłonić go do współpracy. Sam zapis o jego rejestracji jako KO, a potem jako konsultanta nie oznacza jednak, że taką współpracę podjął.

W zarejestrowanych na początku lat 90. rozmowach z Anną Karoń-Ostrowską (które ukazały się jako książka już po śmierci Tischnera) ksiądz wspomina, że był wzywany na rozmowy dość często, głównie w związku z podpisami na listach protestacyjnych i swoją działalnością w ramach Papieskiej Akademii Teologicznej. „Nigdy się mnie nie czepiali za kazania czy za publikacje w podziemnej prasie. Na ogół chodziło o te podpisy” – opowiadał Tischner. „Te rozmowy nie były jakieś straszne, zatrważające. Nie na tym rzecz polegała, że czymś grożono, ale na tym, że było się kontrolowanym. To było najgorsze. (…) Ja im zresztą z góry powiedziałem, że nie mam żadnych osobistych tajemnic i o sobie mogę im powiedzieć wszystko. Nie kocham marksizmu ani socjalizmu i to mówię jawnie. Natomiast proszę mnie nie pytać o osoby trzecie”.

Utworzenie w 1982 r. wspomnianego Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu na pewno musiało zaniepokoić władze PRL. „Nie wiadomo, jak by się sprawy potoczyły, gdyby nie to, że za Instytutem w jakimś sensie stał Papież, z którym jednak musiano się liczyć”, wspominał Tischner w rozmowach z Adamem Michnikiem i Jackiem Żakowskim, które ukazały się w książce „Między Panem a Plebanem”. Podczas jednej z wizyt u papieża wspomniał o tej sprawie. „Snuliśmy refleksję historyczną, kiedy zachciało mi się pochwalić, że ja też jestem prześladowany, że pułkownik Pietruszka, przesłuchując mnie, zarzucał uprawianie antysocjalistycznej roboty w Wiedniu. A Papież spuścił głowę, uśmiechnął się i patrząc przez brwi, mówi: »No, gdzie się tylko da«”.

Propaganda komunistyczna w latach 80. regularnie atakowała autora „Etyki solidarności”. Był jednym z negatywnych bohaterów sławnych konferencji prasowych ministra Jerzego Urbana. W wydanej w 1985 r. książeczce innego ministra, Kazimierza Kąkola, o kard. Stefanie Wyszyńskim, duszpasterzem najmocniej przeciwstawianym zmarłemu prymasowi był właśnie Tischner, „polityk w sutannie”, „ideolog politycznego aktywizowania Kościoła”. W 1987 r. zaatakowano Tischnera jeszcze ostrzej: w poświęconej mu książce „Tischnerowska metoda krytyki socjalizmu” Włodzimierz Lebiedziński opisał go jako jednego z „jastrzębi Kościoła rzymsko­katolickiego w Polsce”, reprezentującego „bezwzględnie najbardziej skrajne” jego skrzydło. „Była to bardzo leninowska książka – kpił po latach Tischner – zaraz po jej wydrukowaniu powinni byli mnie rozstrzelać. Nie było tam takiego zarzutu, za który w czasach stalinowskich nie groziła kara śmierci”.

Fakty te warto wziąć pod uwagę, zanim sformułuje się jakąkolwiek ocenę. Czytając dostępne definicje KO lub konsultanta, opracowane na podstawie wewnętrznych instrukcji SB (można je znaleźć m.in. w słowniczku terminów na stronie internetowej IPN), nie sposób się oprzeć pokusie wydawania jednoznacznych opinii. Problem w tym, że esbeckie definicje nierzadko rozjeżdżały się z praktyką; to bynajmniej nie mój pogląd, słyszałem go od wielu osób pracujących nad materiałami zgromadzonymi w IPN. Ponieważ szereg materiałów zostało zniszczonych – np. teczki ewidencji operacyjnej na księży (TEOK) zniszczono w latach 1989-90 – badacze skazani są na tzw. poszukiwania krzyżowe: szukając informacji o danej osobie, przeglądają archiwa dotyczące innych osób i spraw, w których mogłyby się pojawić wzmianki na jej temat. Czasem w dokumentach jednej sprawy znajdzie się odpis dokumentu sporządzonego w ramach innej sprawy i na tej podstawie formułuje się dopiero pierwsze wnioski.

W komentarzach, jakie pojawiły się w ostatnich dniach, porównuje się rewelacje dotyczące ks. Tischnera ze sprawą o. Mieczysława A. Krąpca. To porównanie jest jednak nietrafne. W przypadku byłego rektora KUL dysponujemy obszernym materiałem, na podstawie którego sami możemy wyrobić sobie zdanie, czy zarejestrowany jako TW „Józef” dominikanin nie posunął się w swoich rozmowach z esbekami za daleko (np. informując o romansach niektórych duchownych, ich opiniach na temat prymasa Wyszyńskiego itp.). W przypadku ks. Tischnera jest inaczej. Jego sytuacja jest najtrudniejszą z możliwych: mamy zapis ewidencyjny i nic więcej. Nie wiadomo, co się za tym zapisem kryje. Dopóki nie odnajdą się jakieś inne dokumenty rzucające więcej światła na sprawę, pozostają tylko spekulacje.

 

Cały artykuł można przeczytać tutaj.